„Ja… Przegrałem…”.
Akashi stał i z wyrazem całkowitej bezsilności i
niezrozumienia malującym się na jego twarzy, patrzył na swoje lekko trzęsące
się dłonie. Nie rozumiał, jak to mogło się stać. Przecież był Cesarzem.
Potrafił praktycznie samym spojrzeniem, dzięki swojemu Oku, sprawić, by ludzie
upadali przed nim. Do tego to on odkrył talent Kuroko. A abstrahując od tego
wszystkiego – przecież to dla niego zwycięstwo zawsze było najbardziej
podstawową funkcją zyciową. Potrzebował tego bardziej niż tlenu. Więc jakim
cudem przegrał?
Nadszedł czas na oficjalne zakończenie gry i ukłony
wobec przeciwników, ale Akashi dalej stał, jak wbity w ziemię, w miejscu tuż
pod swoim koszem. Reszta drużyny uścisnęła już sobie ręce, gdy Kuroko podbiegł
do swojego byłego kapitana.
- Akashi, wszystko w porządku? – spytał opanowanym
głosem, martwiąc się o przyjaciela.
Czerwonowłosy tylko pokręcił przecząco głową.
Zupełnie przypadkiem zobaczył coś niewielkiego i błyszczącego, leżącego na
parkiecie. Po chwili poczuł też, że jego twarz jest zbyt mokra. Płakał. On,
wielki i nieomylny, a przede wszystkim niepokonany, płakał po przegranej.
Kuroko uśmiechnął się lekko widząc to. Zobaczył w
Akashim coś, za czym bardzo tęsknił. Dzieciaka, nie zepsutego jeszcze przez
brak godnych przeciwników i własny geniusz. Zwykłego gimnazjalistę, który
kochał koszykówkę i mimo, że był trochę niebezpieczny, dawał się lubić.
Niebieskowłosy przytulił przyjaciela. Z boku musiało wyglądać to przekomicznie.
Akashi był przecież wyższy i nieco lepiej zbudowany niż Kuroko, ale w tym
uścisku to on zdawał się być mniejszy.
- Witaj z powrotem – powiedział cicho Tetsuya
wiedząc, że Akashi zrozumie, co miał na myśli.
I rzeczywiście. Zrozumiał od razu. Ramiona mu
opadły, zupełnie, jakby cały ciężar, który na nich spoczywał, nagle zniknął.
Ludzie na trybunach czekali w ciszy. Niemalże nikt nie wiedział, co działo się
teraz na boisku i dlaczego. Akashi natomiast rozpłakał się na dobre by po
chwili odsunąć się kawałek od Kuroko i wytrzeć twarz wierzchem dłoni. Jego
twarz rozpromieniła się w uśmiechu. W tym cudownym uśmiechu niewinnego
gimnazjalisty.
- Tak. Wróciłem. Cieszę się – odpowiedział,
szczęśliwy mimo porażki.
Tetsuya wyciągnął w jego kierunku dłoń żeby
przyjaciel przybił mu „żółwika”.
- Zagrajmy jeszcze kiedyś Akashi – stwierdził,
radośnie się uśmiechając.
Czerwonowłosy nic nie odpowiedział. Skinął tylko
energicznie głową z uśmiechem i przybił Kuroko żółwika. Drużyna z Seirin, jak i
z Rakuzan wciąż nie opuściła boiska. Wszyscy patrzyli oniemiali, ale
zadowoleni. Seirin cieszyło się z całego serca z wygranej w Mistrzostwach
Zimowych. W końcu udało im się dopiąć swego. Do tego wszyscy rozumieli już
metodę działania Kuroko. Niski, niebieskowłosy chłopak potrzebował ich
bardziej, niż oni potrzebowali jego. Tetsuya wiedział, że musi pokonać
wszystkich z Pokolenia Cudów, by móc przywrócić ich przyjaźń do czasów
świetności. Teraz, gdy widział uśmiechniętą twarz Akashiego, swojego ostatniego
przeciwnika, wiedział, że mu się udało. Nie został już nikt do pokonania.
Przynajmniej na razie.
Kise, stojący tuż za krawędzią boiska, westchnął
ciężko, ale z uśmiechem.
- Oj Kurokocchin, czyżby to był Twój plan od samego
początku? Nie chciałeś udowodnić, że Twoja koszykówka jest najlepsza. Chciałeś
tylko byśmy znów byli tacy, jak dawniej.
I ignorując całkowicie protesty swojej drużyny,
blondyn wbiegł na teren boiska i jednocześnie przytulił swoich obu przyjaciół.
Kuroko spojrzał na nich ze łzami w oczach i największym uśmiechem, jaki
ktokolwiek kiedykolwiek u niego zobaczył.
- Tak się cieszę – stwierdził tylko.
A oni zrozumieli. Bo czegóż można było tu nie
rozumieć. Członkowie Pokolenia Cudów właśnie uczynili pierwszy krok na ścieżce
ku wspólnej przyszłości pełnej przyjaźni i zdrowej rywalizacji.
Tłum na trybunach po prostu wybuchnął. Wrzawa
rozgorzała nagle i to z taką siłą i głośnością, że aż sami zawodnicy wzdrygnęli
się. Wszyscy ustawili się ładnie, ukłonili i krzyknęli:
- Dziękujemy za wasze wsparcie!
Jedno spojrzenie wystarczyło Kagamiemu by ten
zrozumiał, że Kuroko nie pójdzie z nimi świętować zwycięstwa w Mistrzostwach.
Owszem, przyjaźnili się i Tetsuya na pewno był szczęśliwy, że jego drużyna
wygrała. Odniósł jednak o wiele więcej znaczący dla niego sukces. I to właśnie
ów sukces zamierzał świętować.
- Akashi, Kise, zagrajmy razem – zaproponował,
wciąż nie mogąc pozbyć się tego radosnego uśmiechu.
Obaj zgodzili się natychmiast. Reszta Pokolenia
Cudów od razu zorientowała się, co się dzieje. Tuż przed wyjściem z hali,
dołączyli do nich Murasakibara i Midorima. Uśmiech Tetsu poszerzał się z każdą
kolejną sekundą, gdy szli ramię w ramię, w stronę jasnej przyszłości.
Nikt nie miał tego nikomu za złe i nie robiono
wyrzutów. Nawet, a zwłaszcza wtedy, gdy głównym tematem po Mistrzostwach stał
się artykuł, w którym umieszczono zdjęcie piątki byłych gimnazjalistów z Teiko,
wychodzących ramię w ramię w stronę światła. Światło to oczywiście nie brało
się znikąd. Przez otwarte, szerokie drzwi wpadał z zewnątrz jego jasny strop,
który ukazał Pokolenie Cudów w pełnej krasie, tak, jak wtedy, gdy błyszczeli na
szczycie. A tuż za drzwiami, z piłką w wyciągniętej ręce i z szerokim
uśmiechem, czekał Aomine.
W radosnych humorach, choć kłócąc się o to, kto z
kim będzie w drużynie, dotarli do pobliskiego boiska. Aomine szedł w zaparte,
że on musi grać z Kuroko, bo przecież to on był jego światłem.
Kise argumentował swoje podejście tak, że to on
jako pierwszy przegrał z Tetsuyą, więc to jemu należy się miejsce u jego boku.
Murasakibara twierdził, że to zbyt męczące żeby się
ruszać, a będąc w drużynie z Kuroko, nie będzie miał zbyt wiele do roboty.
Midorima twierdził, że może jemu i Kuroko uda się
złapać taką synchronizację przy rzutach za trzy, jak z Takao, albo nawet
lepszą.
Akashi tylko stał w niedalekiej odległości i
uśmiechał się szeroko. Patrzył na prawdziwego kapitana Pokolenia Cudów – Kuroko
Tetsuyę. Owszem, on sam potrafił sprawić, by ludzie bezsprzecznie go słuchali i
jego rozkazy zawsze były wykonywane. Miał tez tę swoją niebezpieczną osobowość.
Ale to Kuroko z jego miłością do koszykówki i do przyjaciół spajał ich razem od
zawsze. Potrafił połączyć ich charaktery i wydobyć z każdego, ile się tylko
dało. Takie cechy posiada tylko prawdziwy kapitan.
- Może niech Kuroko zdecyduje z kim chce grać w
drużynie – wtrącił się Akashi z uśmiechem.
Wszyscy, jak jeden mąż, natychmiast stanęli przed
chłopakiem, który przez krótką chwilę wierzył, że nikt się na to nie zgodzi.
- Myślę, że podział nie ma większego sensu – zaczął
Kuroko, patrząc każdemu po kolei w oczy i widząc w nich blask, który odzyskali
dopiero niedawno. – Mam nadzieję, że od tej pory będziemy grać razem tak
często, że zagramy w każdym możliwym ustawieniu.
Midorima spojrzał na niego z uznaniem i skinął
lekko głową, zgadzając się z nim. Akashi zrobił dokładnie to samo. Aomine i
Kise od razu zaczęli hałaśliwie potwierdzać słowa Kuroko, a Murasakibara
wzruszył ramionami, jakby zupełnie go to nie obchodziło. I gdyby ktoś patrzył z
boku to naprawdę mógłby Murasakibarze uwierzyć. Kuroko jednak widział jego
oczy. Widział blask, który oznaczał jedno. Miłość do koszykówki. Po tylu latach
w końcu udało mu się ją zdobyć.
- Sądzę też, że najsprawiedliwiej będzie, jeśli w
jednej drużynie zagra Akashi, Midorima i Kise, a w drugiej Aomine, Murasakibara
i ja – dodał tym samym tonem, co wcześniej
Chcąc, nie chcąc, musieli przyznać mu rację. Kise
mógł stanowić wyzwanie dla Aomine, teraz, gdy nauczył się go kopiować i łączyć
z ruchami innych członków drużyny. Murasakibara świetnie skontruje rzuty za
trzy, które wykona Midorima, a Tetsuya i Akashi będą mogli się zmierzyć w swoim
stylu, który wymagał siły psychicznej.
Aomine od razu głośno zaczął się zgadzać, że
oczywiście Kuroko miał rację. W końcu osiągnął to, czego chciał od początku.
Kise praktycznie płakał, narzekając na niesprawiedliwość i zarzekając, że
następnym razem to on gra z Kurokocchim.
Byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyli, że
tuż za siatką odgradzającą boisko zebrał się spory tłumek. Wszystko zaczęło się
od liceum Seirin, które zgodnie stwierdziło, że może jeszcze chwilę poczekać ze
świętowaniem i ustawiło się w niewielkiej odległości od boiska. Później,
zaciekawiona sytuacją, zbliżyła się drużyna Kise i Midorimy. Wici niezwykle
szybko się rozniosły, bo już wkrótce, najbliższy krąg wokół boiska tworzyły
licea, których członkowie drużyn należeli do Pokolenia Cudów, a tuż za nimi
tłoczyła się rzesza osób, które grały w Mistrzostwach.
Gdy wszyscy patrzyli na nich z boku, nie mogli
uwierzyć, że te zwykłe, hałaśliwe i tak różnorodne pod względem charakteru
dzieciaki, tak naprawdę były potworami stworzonymi do zawziętej gry w kosza.
Czy członkowie Pokolenia Cudów zauważyli zbierający
się dookoła nich tłum? Oczywiście, że nie. Byli tak zajęci sobą, że równie
dobrze, przez środek boiska mogłoby przejść wojsko, a oni nie zwróciliby na nie
najmniejszej uwagi.
Wkrótce gra się zaczęła. Gdy piłka po raz pierwszy
dotknęła ziemi, wszyscy weszli w „Strefę”. Murasakibara wręcz emanował groźną
postawą stojąc pod koszem albo wyprowadzając nadnaturalnie szybkie akcje
połączone z podaniami do Kuroko. Oglądanie duetu Aomine-Kuoko było jak
najpiękniejszy taniec. Idealnie dopasowani. Dzikość Daikiego wspomagana
zaufaniem do przyjaciela. Midorima i Akashi współpracowali na najwyższym
poziomie, pierwszy rzucając celne trójki, drugi dryblując i omijając
przeciwników. Kise naśladował i poprawiał wszystkie ruchy Daikiego, które tylko
mógł i stanowił dla niego przeszkodę większą, niż Kagami w poprzednim meczu.
Pot, tempo akcji i pełne oddanie graczy wzbudziło
masę okrzyków zachwytu. Co, jak co, ale nie co dzień ogląda się potwory w
pełnej klasie. Oni jednak, zbyt skupieni na grze i na radości, jaką im dawała,
wciąż ich nie zauważali. Mecz trzymał w napięciu do samego końca. Największa
różnica punktów wynosiła 3 i natychmiastowo była odrabiana przez drużynę
przeciwną.
W końcu Kuroko zasłabł. Nie był przyzwyczajony do „Strefy”
i takiego tempa gry. Zachwiał się na nogach i już wydawało się, że runie na
ziemię, gdy praktycznie znikąd pojawiło się pięć par rąk, które złapały go i
nie pozwoliły mu upaść. Tetsuya spojrzał na nich wszystkich z szerokim
uśmiechem.
- Przepraszam, ale nie przywykłem do takiego tempa
gry – wytłumaczył, gdy odprowadzali go na ławkę.
Mecz skończył się po dwudziestu minutach wynikiem
150:150. Nikt nie mógł być bardziej zadowolony. Gapie, widząc, że to już koniec
rozrywki, zaczęli się rozchodzić.
Początkowo niebieskowłosy zaczął dostawać jawny
opieprz za to, że nie powiedział im wcześniej, że źle się czuje, ale już po
chwili wszyscy śmiali się do rozpuku. Kise skoczył do sklepu po waniliowego
shake’a, którego Kuroko tak uwielbiał, Murasakibara wcisnął mu trzy paczki
chipsów i drugie tyle toreb słodyczy, Aomine robił za podpórkę, Midorima na
bieżąco sprawdzał stan Kuroko razem z Akashim, który dzięki swojemu Oku mógł
zobaczyć choć najmniejsze pogorszenie się stanu przyjaciela.
Akashi uśmiechnął się szeroko. Tak, miał rację, to
Tetsuya był ich kapitanem od samego początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz