Łączna liczba wyświetleń

117106

wtorek, 8 sierpnia 2017

One-shot - Kuroko no Basket - Prawdziwy Kapitan Pokolenia Cudów

„Ja… Przegrałem…”.
Akashi stał i z wyrazem całkowitej bezsilności i niezrozumienia malującym się na jego twarzy, patrzył na swoje lekko trzęsące się dłonie. Nie rozumiał, jak to mogło się stać. Przecież był Cesarzem. Potrafił praktycznie samym spojrzeniem, dzięki swojemu Oku, sprawić, by ludzie upadali przed nim. Do tego to on odkrył talent Kuroko. A abstrahując od tego wszystkiego – przecież to dla niego zwycięstwo zawsze było najbardziej podstawową funkcją zyciową. Potrzebował tego bardziej niż tlenu. Więc jakim cudem przegrał?

Nadszedł czas na oficjalne zakończenie gry i ukłony wobec przeciwników, ale Akashi dalej stał, jak wbity w ziemię, w miejscu tuż pod swoim koszem. Reszta drużyny uścisnęła już sobie ręce, gdy Kuroko podbiegł do swojego byłego kapitana.
- Akashi, wszystko w porządku? – spytał opanowanym głosem, martwiąc się o przyjaciela.

Czerwonowłosy tylko pokręcił przecząco głową. Zupełnie przypadkiem zobaczył coś niewielkiego i błyszczącego, leżącego na parkiecie. Po chwili poczuł też, że jego twarz jest zbyt mokra. Płakał. On, wielki i nieomylny, a przede wszystkim niepokonany, płakał po przegranej.

Kuroko uśmiechnął się lekko widząc to. Zobaczył w Akashim coś, za czym bardzo tęsknił. Dzieciaka, nie zepsutego jeszcze przez brak godnych przeciwników i własny geniusz. Zwykłego gimnazjalistę, który kochał koszykówkę i mimo, że był trochę niebezpieczny, dawał się lubić. Niebieskowłosy przytulił przyjaciela. Z boku musiało wyglądać to przekomicznie. Akashi był przecież wyższy i nieco lepiej zbudowany niż Kuroko, ale w tym uścisku to on zdawał się być mniejszy.

- Witaj z powrotem – powiedział cicho Tetsuya wiedząc, że Akashi zrozumie, co miał na myśli.

I rzeczywiście. Zrozumiał od razu. Ramiona mu opadły, zupełnie, jakby cały ciężar, który na nich spoczywał, nagle zniknął. Ludzie na trybunach czekali w ciszy. Niemalże nikt nie wiedział, co działo się teraz na boisku i dlaczego. Akashi natomiast rozpłakał się na dobre by po chwili odsunąć się kawałek od Kuroko i wytrzeć twarz wierzchem dłoni. Jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu. W tym cudownym uśmiechu niewinnego gimnazjalisty.

- Tak. Wróciłem. Cieszę się – odpowiedział, szczęśliwy mimo porażki.

Tetsuya wyciągnął w jego kierunku dłoń żeby przyjaciel przybił mu „żółwika”.
- Zagrajmy jeszcze kiedyś Akashi – stwierdził, radośnie się uśmiechając.

Czerwonowłosy nic nie odpowiedział. Skinął tylko energicznie głową z uśmiechem i przybił Kuroko żółwika. Drużyna z Seirin, jak i z Rakuzan wciąż nie opuściła boiska. Wszyscy patrzyli oniemiali, ale zadowoleni. Seirin cieszyło się z całego serca z wygranej w Mistrzostwach Zimowych. W końcu udało im się dopiąć swego. Do tego wszyscy rozumieli już metodę działania Kuroko. Niski, niebieskowłosy chłopak potrzebował ich bardziej, niż oni potrzebowali jego. Tetsuya wiedział, że musi pokonać wszystkich z Pokolenia Cudów, by móc przywrócić ich przyjaźń do czasów świetności. Teraz, gdy widział uśmiechniętą twarz Akashiego, swojego ostatniego przeciwnika, wiedział, że mu się udało. Nie został już nikt do pokonania. Przynajmniej na razie.

Kise, stojący tuż za krawędzią boiska, westchnął ciężko, ale z uśmiechem.
- Oj Kurokocchin, czyżby to był Twój plan od samego początku? Nie chciałeś udowodnić, że Twoja koszykówka jest najlepsza. Chciałeś tylko byśmy znów byli tacy, jak dawniej.

I ignorując całkowicie protesty swojej drużyny, blondyn wbiegł na teren boiska i jednocześnie przytulił swoich obu przyjaciół. Kuroko spojrzał na nich ze łzami w oczach i największym uśmiechem, jaki ktokolwiek kiedykolwiek u niego zobaczył.
- Tak się cieszę – stwierdził tylko.
A oni zrozumieli. Bo czegóż można było tu nie rozumieć. Członkowie Pokolenia Cudów właśnie uczynili pierwszy krok na ścieżce ku wspólnej przyszłości pełnej przyjaźni i zdrowej rywalizacji.

Tłum na trybunach po prostu wybuchnął. Wrzawa rozgorzała nagle i to z taką siłą i głośnością, że aż sami zawodnicy wzdrygnęli się. Wszyscy ustawili się ładnie, ukłonili i krzyknęli:
- Dziękujemy za wasze wsparcie!

Jedno spojrzenie wystarczyło Kagamiemu by ten zrozumiał, że Kuroko nie pójdzie z nimi świętować zwycięstwa w Mistrzostwach. Owszem, przyjaźnili się i Tetsuya na pewno był szczęśliwy, że jego drużyna wygrała. Odniósł jednak o wiele więcej znaczący dla niego sukces. I to właśnie ów sukces zamierzał świętować.

- Akashi, Kise, zagrajmy razem – zaproponował, wciąż nie mogąc pozbyć się tego radosnego uśmiechu.

Obaj zgodzili się natychmiast. Reszta Pokolenia Cudów od razu zorientowała się, co się dzieje. Tuż przed wyjściem z hali, dołączyli do nich Murasakibara i Midorima. Uśmiech Tetsu poszerzał się z każdą kolejną sekundą, gdy szli ramię w ramię, w stronę jasnej przyszłości.

Nikt nie miał tego nikomu za złe i nie robiono wyrzutów. Nawet, a zwłaszcza wtedy, gdy głównym tematem po Mistrzostwach stał się artykuł, w którym umieszczono zdjęcie piątki byłych gimnazjalistów z Teiko, wychodzących ramię w ramię w stronę światła. Światło to oczywiście nie brało się znikąd. Przez otwarte, szerokie drzwi wpadał z zewnątrz jego jasny strop, który ukazał Pokolenie Cudów w pełnej krasie, tak, jak wtedy, gdy błyszczeli na szczycie. A tuż za drzwiami, z piłką w wyciągniętej ręce i z szerokim uśmiechem, czekał Aomine.

W radosnych humorach, choć kłócąc się o to, kto z kim będzie w drużynie, dotarli do pobliskiego boiska. Aomine szedł w zaparte, że on musi grać z Kuroko, bo przecież to on był jego światłem.
Kise argumentował swoje podejście tak, że to on jako pierwszy przegrał z Tetsuyą, więc to jemu należy się miejsce u jego boku.
Murasakibara twierdził, że to zbyt męczące żeby się ruszać, a będąc w drużynie z Kuroko, nie będzie miał zbyt wiele do roboty.
Midorima twierdził, że może jemu i Kuroko uda się złapać taką synchronizację przy rzutach za trzy, jak z Takao, albo nawet lepszą.
Akashi tylko stał w niedalekiej odległości i uśmiechał się szeroko. Patrzył na prawdziwego kapitana Pokolenia Cudów – Kuroko Tetsuyę. Owszem, on sam potrafił sprawić, by ludzie bezsprzecznie go słuchali i jego rozkazy zawsze były wykonywane. Miał tez tę swoją niebezpieczną osobowość. Ale to Kuroko z jego miłością do koszykówki i do przyjaciół spajał ich razem od zawsze. Potrafił połączyć ich charaktery i wydobyć z każdego, ile się tylko dało. Takie cechy posiada tylko prawdziwy kapitan.

- Może niech Kuroko zdecyduje z kim chce grać w drużynie – wtrącił się Akashi z uśmiechem.
Wszyscy, jak jeden mąż, natychmiast stanęli przed chłopakiem, który przez krótką chwilę wierzył, że nikt się na to nie zgodzi.
- Myślę, że podział nie ma większego sensu – zaczął Kuroko, patrząc każdemu po kolei w oczy i widząc w nich blask, który odzyskali dopiero niedawno. – Mam nadzieję, że od tej pory będziemy grać razem tak często, że zagramy w każdym możliwym ustawieniu.

Midorima spojrzał na niego z uznaniem i skinął lekko głową, zgadzając się z nim. Akashi zrobił dokładnie to samo. Aomine i Kise od razu zaczęli hałaśliwie potwierdzać słowa Kuroko, a Murasakibara wzruszył ramionami, jakby zupełnie go to nie obchodziło. I gdyby ktoś patrzył z boku to naprawdę mógłby Murasakibarze uwierzyć. Kuroko jednak widział jego oczy. Widział blask, który oznaczał jedno. Miłość do koszykówki. Po tylu latach w końcu udało mu się ją zdobyć.
- Sądzę też, że najsprawiedliwiej będzie, jeśli w jednej drużynie zagra Akashi, Midorima i Kise, a w drugiej Aomine, Murasakibara i ja – dodał tym samym tonem, co wcześniej

Chcąc, nie chcąc, musieli przyznać mu rację. Kise mógł stanowić wyzwanie dla Aomine, teraz, gdy nauczył się go kopiować i łączyć z ruchami innych członków drużyny. Murasakibara świetnie skontruje rzuty za trzy, które wykona Midorima, a Tetsuya i Akashi będą mogli się zmierzyć w swoim stylu, który wymagał siły psychicznej.

Aomine od razu głośno zaczął się zgadzać, że oczywiście Kuroko miał rację. W końcu osiągnął to, czego chciał od początku. Kise praktycznie płakał, narzekając na niesprawiedliwość i zarzekając, że następnym razem to on gra z Kurokocchim.

Byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyli, że tuż za siatką odgradzającą boisko zebrał się spory tłumek. Wszystko zaczęło się od liceum Seirin, które zgodnie stwierdziło, że może jeszcze chwilę poczekać ze świętowaniem i ustawiło się w niewielkiej odległości od boiska. Później, zaciekawiona sytuacją, zbliżyła się drużyna Kise i Midorimy. Wici niezwykle szybko się rozniosły, bo już wkrótce, najbliższy krąg wokół boiska tworzyły licea, których członkowie drużyn należeli do Pokolenia Cudów, a tuż za nimi tłoczyła się rzesza osób, które grały w Mistrzostwach.

Gdy wszyscy patrzyli na nich z boku, nie mogli uwierzyć, że te zwykłe, hałaśliwe i tak różnorodne pod względem charakteru dzieciaki, tak naprawdę były potworami stworzonymi do zawziętej gry w kosza.

Czy członkowie Pokolenia Cudów zauważyli zbierający się dookoła nich tłum? Oczywiście, że nie. Byli tak zajęci sobą, że równie dobrze, przez środek boiska mogłoby przejść wojsko, a oni nie zwróciliby na nie najmniejszej uwagi.

Wkrótce gra się zaczęła. Gdy piłka po raz pierwszy dotknęła ziemi, wszyscy weszli w „Strefę”. Murasakibara wręcz emanował groźną postawą stojąc pod koszem albo wyprowadzając nadnaturalnie szybkie akcje połączone z podaniami do Kuroko. Oglądanie duetu Aomine-Kuoko było jak najpiękniejszy taniec. Idealnie dopasowani. Dzikość Daikiego wspomagana zaufaniem do przyjaciela. Midorima i Akashi współpracowali na najwyższym poziomie, pierwszy rzucając celne trójki, drugi dryblując i omijając przeciwników. Kise naśladował i poprawiał wszystkie ruchy Daikiego, które tylko mógł i stanowił dla niego przeszkodę większą, niż Kagami w poprzednim meczu.

Pot, tempo akcji i pełne oddanie graczy wzbudziło masę okrzyków zachwytu. Co, jak co, ale nie co dzień ogląda się potwory w pełnej klasie. Oni jednak, zbyt skupieni na grze i na radości, jaką im dawała, wciąż ich nie zauważali. Mecz trzymał w napięciu do samego końca. Największa różnica punktów wynosiła 3 i natychmiastowo była odrabiana przez drużynę przeciwną.

W końcu Kuroko zasłabł. Nie był przyzwyczajony do „Strefy” i takiego tempa gry. Zachwiał się na nogach i już wydawało się, że runie na ziemię, gdy praktycznie znikąd pojawiło się pięć par rąk, które złapały go i nie pozwoliły mu upaść. Tetsuya spojrzał na nich wszystkich z szerokim uśmiechem.
- Przepraszam, ale nie przywykłem do takiego tempa gry – wytłumaczył, gdy odprowadzali go na ławkę.

Mecz skończył się po dwudziestu minutach wynikiem 150:150. Nikt nie mógł być bardziej zadowolony. Gapie, widząc, że to już koniec rozrywki, zaczęli się rozchodzić.

Początkowo niebieskowłosy zaczął dostawać jawny opieprz za to, że nie powiedział im wcześniej, że źle się czuje, ale już po chwili wszyscy śmiali się do rozpuku. Kise skoczył do sklepu po waniliowego shake’a, którego Kuroko tak uwielbiał, Murasakibara wcisnął mu trzy paczki chipsów i drugie tyle toreb słodyczy, Aomine robił za podpórkę, Midorima na bieżąco sprawdzał stan Kuroko razem z Akashim, który dzięki swojemu Oku mógł zobaczyć choć najmniejsze pogorszenie się stanu przyjaciela.


Akashi uśmiechnął się szeroko. Tak, miał rację, to Tetsuya był ich kapitanem od samego początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz