Kolejna seria, z którą żegnam się z sentymentem. Enjoy Misie <3
Otworzyłem powoli oczy. Bóg jeden wie,
jak ciężkie wydawały mi się własne powieki w tamtym momencie. Zobaczyłem Road
klęczącą przy mnie. Przez głowę przeleciała mi myśl, że przecież prosiłem
Tykiego i Laviego żeby się nią zaopiekowali, a ona nagle znalazła się na środku
pola walki. Zamiast tego tylko pogłaskałem ją czule i delikatnie po policzku.
Chciałem otrzeć jej łzy, ale zorientowałem się, że jedynym, co zdołałem
osiągnąć, było rozmazanie jej swojej krwi na twarzy.
Zaskoczona dziewczyna drgnęła
niespokojnie i otworzyła oczy. Po jej minie można było spokojnie stwierdzić, że
nie tego się spodziewała.
- Allen! – krzyknęła pełna szczęścia i
dosłownie rzuciła się w moje objęcia, zupełnie ignorując fakt, że przez to
oboje znaleźliśmy się na gołej ziemi. Przytuliłem ją śmiejąc się cicho. Rana na
mojej klatce piersiowej całkowicie zniknęła. Oczywiście, czułem się mocno
osłabiony, ale miałem wrażenie, że to przez ilość krwi, którą straciłem.
Pocałowałem dziewczynę w czoło, a
później w usta.
- Przecież obiecałem, że razem
odejdziemy – szepnąłem do niej.
- Jesteś skończonym idiotą – odpowiedziała
ze śmiechem i łzami szczęścia.
Po krótkiej chwili stwierdziłem, że
jednak wypadałoby wstać. Nie wiedziałem, jaki efekt będzie miało moje działanie,
ale po tym, co zobaczyłem dookoła siebie, doszedłem do wniosku, że lepszy niż
kiedykolwiek mogłem przypuszczać.
Korzystając z pomocy Road i Laviego,
który natychmiast znalazł się przy mnie ustawiłem się względnie do pionu. Z
daleka Tyki posłał mi uśmiech, który wyrażał więcej niż tysiąc słów. Skinąłem
głową w jego kierunku, odwzajemniając się tym samym.
Rozejrzałem się po obecnych.
- Tak, jak mówiłem. Bez uosobienia zła i dobroci zostają tylko
ludzie. I ich odruchy. To koniec naszej walki.
Nie zamierzałem się z nimi żegnać. Z
Earlem nie musiałem. Skoro był Maną, potrafił mnie zrozumieć. Z resztą Noah nie
widziałem sensu, nie byliśmy aż tak blisko. Zakon zaś mnie zdradził.
Odwróciłem się i powoli, podtrzymując
się na Lavim opuściłem plac. Road, wesoła jak nigdy, szła obok nas, skacząc z
radości i trzymając mnie za rękę. Tyki skinął kapeluszem w kierunku Earla i
zupełnie bez pośpiechu podążył za nami.
Czy mogłem prosić o coś więcej? Udało mi
się powstrzymać dwie najbardziej destrukcyjne siły na świecie i mam nadzieję,
że dzięki temu zapanuje pokój. Przynajmniej na jakiś czas. A dodatkowo wszyscy
ludzie, na których mi zależało, byli przy mnie.
I odeszliśmy. Razem.
Co miała do zaoferowania taka
przyszłość? Nie wiem, ale ogromnie mnie korci żeby przekonać się o tym na
własnej skórze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz