Lucy jakimś cudem udało się wymknąć z pokoju, nie budząc
przy tym Levy. Blondynka czuła lekkie wyrzuty sumienia, ale szybko je uciszyła.
Narzuciła na siebie podróżny płaszcz, który sięgał niemal do ziemi, a jego kaptur
zakrywał prawie całą jej twarz. Ukryła także blond kosmyki. Szła miarowym, acz
nieco przyspieszonym krokiem, dopóki z kimś się nie zderzyła. Już zamierzała
ową osobę przeprosić lub, co bardziej prawdopodobne, nakrzyczeć, by uważał jak
chodzi. Poniechała jednak swoich zamiarów, gdy dostrzegła, kto jest ową osobą.
Gajeel. Tylko co on tu robił? Chciała go o to zapytać, ale nie mogła się
ujawnić. Dlatego tylko przyspieszyła kroku i zostawiła zirytowanego Smoczego
Zabójcę na środku ulicy. Droga nie zajęła jej dużo czasu. Około godziny. Wślizgnęła
się na własną posiadłość. Bocznymi, żwirowanymi alejkami ruszyła do tej części
ogrodów, w której znajdował się grób jej matki. Przewidywała, zresztą słusznie,
że tam też znajdzie się grób ojca. Stanęła przed dwoma nagrobkami. Bała się
własnych reakcji, a jednak one ją zaskoczyły. Nie płakała. Odczuwała żal po
śmierci ojca, ale na pewno mniejszy, niż po śmierci matki. Nie miała z nim zbyt
dobrych kontaktów. On traktował ją jak przedmiot, środek w drodze do zdobycia
większego bogactwa. A ona traktowała go jak powietrze, aż w końcu uciekła z
domu. Nie będzie jej go brakować. Choć zamierzała regularnie odwiedzać ich
groby. Niezauważona przez nikogo, opuściła posiadłość. Nie chciała spotkać
nikogo ze służby. Choć powinna powiedzieć to inaczej… chciała, ale nie powinna.
Bo gdyby to zrobiła, pewnie zostałaby na dłużej. A to wydałoby jej nocną
prywatną misję. Dlatego Lucy wróciła do pokoju i poszła spać. A gdy rano
wstała, wspomnienie o Gajeelu całkowicie wypadło jej z głowy. Dzień minął im
bardzo szybko. Misja okazała się nad wyraz prosta, a nagroda dość sowita. Z
tego powodu, dziewczyny postanowiły, że zostaną w mieście na jeszcze jedną noc.
Wieczorem zrobiły sobie maraton po sklepach i barach tak długi, że koło północy
obie padły wyczerpane na łóżka. Zasnęły niemal od razu.
Gajeel oparł się o ścianę jakiegoś budynku. Nie
obchodziło go, czy był to kiepski pub, czy ratusz. Potrzebował cienia i chwili
na zastanowienie. Niemal doskonale ukryty, pogrążył się w rozmyślaniach. Kim
była osoba, z którą się zderzył? Gdyby to wiedział i miał okazję, wyzwałby ją,
lub go, na pojedynek. Kto bowiem ośmiela się aż tak go znieważyć? To jednak
zeszło na dalszy plan. Był wściekły na siebie, że był za słaby i zbyt głupi. I
za to, że miał słaby punkt. A także na to, że ktoś to odkrył i postanowił
wykorzystać. Rozejrzał się. Wokół kręciło się kilku przechodniów. Redfox
wiedział swoje. Zdawał sobie sprawę z tego, że podążyli tu jego tropem.
Trzymali się zbyt daleko, by mógł ich otwarcie zaatakować i zbyt blisko, więc w
razie jakiegokolwiek podejrzenia, mogli zaatakować. Uderzyć w jego słaby punkt.
Odetchnął ciężko i odbił się od ściany. Pomachał „przechodniom” i włożywszy
ręce do kieszeni spodni, odszedł z wiedzą, że jego słaby punkt jest na razie
bezpieczny i w tej chwili śpi na pierwszym piętrze w pokoju, który dzieliła z
Lucy.
Gdy Lucy była na misji, nic w gildii nie wydawało się
takie samo. Brakowało tej energii, którą zawsze wnosiła dziewczyna. Natsu
siedział przy jednym ze stolików w kącie budynku, ze spuszczoną głową. Erza
,bez pytania, dosiadła się do niego.
- To tylko jeden dzień Natsu – zagadnęła ciepło.
- A dłuży się gorzej niż wieczność – odburknął cicho.
Scarlet zaśmiała się szczerze.
- Taki urok zakochania.
- Urok to będzie, jak Lucy wróci. A co jeżeli ona na tej
misji znajdzie sobie faceta?
Dragneel wydawał się tak smutny, że Erza czuła, że musi
go pocieszyć. Nawet Gray go nie wyzywał i nie próbował walczyć. Było zbyt
spokojnie.
- Nie znajdzie. Wróci i dostaniesz odpowiedź. Nie możesz
tego przyspieszyć.
Natsu uśmiechnął się lekko. Widząc to, dziewczyna
spytała.
- To wszystko, co cię martwi?
- Nie… Boję się o nią. Teraz nie mam, jak jej pomóc.
Jeśli będzie w niebezpieczeństwie…
- Uwierz w nią – przerwała mu. – I w jej siłę. Poradzi
sobie.
Smoczy Zabójca skinął głową, ale nie odpowiedział.
Zatopił się w rozmyślaniach. Czekał na powrót Lucy z niecierpliwością.
Wiedział, że nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Czy powinien wtedy
ruszyć za nią? Zignorować jej prośbę? Nie… powinien jej zaufać. Uwierzyć w nią.
Tak, jak radziła Tytania. Tak też zrobił, choć niezbyt chętnie. Rozejrzał się
po sali. Musiał, choć na chwilę, zająć czymś umysł. Laxaus, jak zwykle stał oparty o barierkę na piętrze.
Fred i Mira rozmawiali ze sobą. Starsza Strauss, jak zwykle, czyściła szklanki
i wysłuchiwała jego opowieści. Wyglądało na to, że dobrze się dogadują. Przy
jednym ze stolików blisko wyjścia siedzieli Jet i Droy. Obaj wyglądali jak
kupki nieszczęścia. Brakowało im Levy. Bisca siedziała z córeczką na kolanach.
Happy jak zwykle próbował przykuć uwagę Carli. „Obchód” wzrokiem Natsu skończył
na siedzącej przed nim Erzie. Dziewczyna jadła ciasto truskawkowe. Ale co
ważniejsze i, co dopiero teraz Dragneel zauważył, miała na sobie sukienkę. Była
to prosta, nieco zwiewna biała sukienka. Wszyscy byli radośni i spokojni.
Wszyscy byli członkami najlepszej gildii na
świecie. Nagle drzwi otworzyły się cicho. Większość ludzi to
zignorowała. Zapewne ktoś wrócił z misji. Dopiero, gdy przeszedł szmer, wszyscy
spojrzeli na nowo przybyłego. Jellal podszedł do stolika, przy którym siedziała
Scarlet. Podrapał się po głowie. Wydawał się lekko poddenerwowany.
- Erzo, możemy porozmawiać? – spytał, praktycznie na nią
nie patrząc.
Chwilowo ta ściana przed nim wydawała się tak
interesująca.
- Tak, oczywiście – odparła zaskoczona.
Odprowadzana spojrzeniem wszystkich członków gildii,
wyszła z Jellalem. Niezręczną ciszę przerwał śmiech Mirajane.
- Jeden zero dla mnie siostrzyczko – krzyknęła do Lisany.
I wkrótce gwar powrócił do gildii.
Erza szła ramię w ramię z Jellalem. Jej myśli błądziły
wokół tego, po co do niej przyszedł. Jego zaś wokół tego, jak zacząć rozmowę.
Zdecydowali się usiąść na jednej z ławek w parku. Zapadła pełna napięcia cisza.
To Scarlet ją przerwała.
- Chciałeś coś ode mnie? – spytała ciepło.
Niebieskowłosy odetchnął, policzył w myślach do trzech i
zaczął.
- Chciałem ci coś powiedzieć. Coś, co powinienem
powiedzieć dawno temu. Gdy byliśmy dziećmi. Przepraszam cię za wszystko, czego
przeze mnie musiałaś doświadczyć. Zawsze na tobie polegałem. Byłaś mi podporą,
mimo, że tyle razy cię zdradzałem. Wiem, że pewnie niczego to nie zmieni, ale
chciałem ci to powiedzieć. Zrzucić ten ciężar z serca.
Dziewczyna uśmiechnęła się. On zaś próbował zebrać się w
sobie, by wypowiedzieć następne zdania.
- Nie musisz przepraszać. To nie byłeś ty. Opętano cię.
Chłopak zaskoczony tym, jak lekko przyjęła początek,
postanowił brnąć dalej.
- To nie wszystko… Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że….
Cię kocham.
Erza spojrzała na niego zdumiona i szczęśliwa
jednocześnie. Tak bardzo chciała usłyszeć te słowa od niego. Jednak jej
odpowiedź zagłuszył wybuch. Scarlet stała się czujniejsza i odwróciła. Nad
miejscem, w którym prawdopodobnie znajdowała się gildia unosił się czarny słup
dymu. Dziewczyna natychmiast pobiegła w tamtą stronę, po drodze dokonując
podmiany. Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła, że Jellal podąża za nią z
niepokojem, który malował się także na jej twarzy.
Zaczęło się… Słaby punkt przeważył szalę.
Dodawaj szybko następny rozdział! JUŻ! Jak chcę jeszcze! T.T
OdpowiedzUsuńtrafiłam na twój blok całkowicie przez przypadek i jestem zbulwersowana na siebie że nie znalazłam go wcześniej :D Rzadko można trafić na dobrego blogera a tu taka niespodzianka. Na bank będę tu zaglądać często :) A teraz lecę nadrabiać resztę twoich opowiadań. Weny!!!!
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział.Czekam na więcej.Weny!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń