Rano wstałem niezwykle wcześnie. W radosnym nastroju zeskoczyłem z łóżka i podszedłem do okna.
Zamaszystym ruchem rozsunąłem zasłony, a ciepłe słońce oświetliło moją twarz.
Zastanawiałem się, kiedy przyjdzie do mnie Ciel. Byłem tak szczęśliwy, że żyje.
Szybko się ubrałem. Rzadko robiłem to sam. Zazwyczaj zmuszałem innych do
wyręczania mnie. Założyłem to co dawniej, a czarna koszula w końcu zmieniła się
na białą. Wyszedłem z pokoju i natknąłem się na Hannah. Służąca spojrzała na
mnie lekko zaskoczona.
- Dzień dobry
paniczu – powiedziała z uśmiechem i lekko się ukłoniła.
Zaśmiałem się szczerze. Tym chyba jeszcze bardziej ją
zdziwiłem.
- Dzień dobry Hannah – odparłem.
Z uśmiechem zakręciłem się wokół własnej osi. Miałem tak
dobry humor, że nie mogłem tego nie okazać. Oparłem dłonie o biodra i
krzyknąłem.
- Claude!
Lokaj zjawił się jak zwykle z lekkim opóźnieniem. Co za
idiota. Niby demon a nawet nie potrafi być dobrym kamerdynerem. Odgoniłem
jednak te myśli. Mój wspaniały nastrój nie mógł zostać zniszczony przez tak nic
nie wartego śmiecia jak on. Claude ukłonił się. Zrobił to głębiej niż
zazwyczaj. Ja jednak uśmiechnąłem się szerzej i podszedłem do niego. Oparłem
się łokciami o jego plecy, zmuszając go do pogłębienia ukłonu. Jednak gdy
spełnił moje oczekiwania, uderzyłem go kolanem prosto w brzuch. Służący wypluł
trochę krwi. Bądź co bądź, oberwał dość mocno. Cofnąłem się od niego z
obrzydzeniem.
- Masz to natychmiast posprzątać – powiedziałem z
pogardą.
Lokaj wyglądał jakby miał za chwilę wybuchnąć ze źle tłumionej
wściekłości. Mimo to spokojnym tonem odparł.
- Tak wasza wysokość. Czy coś jeszcze mogę dla ciebie
zrobić?
- Śniadanie
– odparłem leniwie – Dla mnie i dla Hannah. I przynieś nam je do ogrodu. Tylko
nie spartacz tak prostej czynności.
- Oczywiście wasza wysokość.
Obróciłem się radośnie na pięcie. Temat nieudolnego
lokaja wypadł mi z głowy. Chwyciłem Hannah pod ramię z uśmiechem i skierowałem
się do ogrodu. Tutaj na świeżym powietrzu byliśmy sami. Służący zostali w
budynku. Przechadzałem się pomiędzy klombami kwiatów i równo ściętymi
żywopłotami. W końcu zerwałem różę. Trochę się przy tym pokaleczyłem, ale nie
zwracałem na to uwagi. Ja nie, ale Hannah tak. Natychmiast wyjęła z kieszeni
nożyczki i plaster i zakleiła nim moje drobne ranki.
- Masz dziś dobry humor paniczu – stwierdziła z
uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym gestem.
- Rzeczywiście – odparłem, patrząc na różę w moich
dłoniach.
- I w końcu założyłeś biel – zauważyła. – Nie nosisz już
żałoby?
Zaśmiałem się cicho nim odpowiedziałem.
- Nie mam już po kim.
Rozmawiałem z Hannah przez praktycznie pół dnia. Koło
dziesiątej pojawił się Claude z naszym śniadaniem. Postanowiłem być dla niego
miłym i tylko go odprawiłem, bez zbędnych nieprzyjemności. Wróciłem do budynku
wciąż radosny. Wysłałem lokaja po brudne naczynia a sam skierowałem się do
salonu. Z nawyku zamknąłem za sobą drzwi. Teraz przynajmniej służba mi nie
będzie przeszkadzać. Odwróciłem się i zamarłem. Mniej więcej na środku
pomieszczenia stał Ciel. W swoim zwykłym stroju, w niebieskim, krótkim
płaszczyku, czarnej kamizelce i białej koszuli. Do tego przywdział czarne
spodenki i wysokie buty. Uśmiechnąłem się szeroko i podbiegłem do niego. Wrócił
szybciej niż się spodziewałem, ale to był tylko powód do radości. Przytuliłem
go mocno. Zaśmiał się w odpowiedzi, ale objął mnie.
- Aż tak się stęskniłeś? – spytał z uśmiechem –
Widzieliśmy się raptem kilkanaście godzin temu.
- Po trzech latach – wytknąłem mu.
Nie odpowiedział, choć nadal nie przestawał się
uśmiechać. Wyplątał się z moich objęć i usiadł wygodnie na kanapie. Widząc, że
wciąż stoję, przyciągnął mnie do siebie i usadowił na swoich kolanach.
- Już nie nosisz żałoby? – spytał. Nie wiedział tego, ale
zadał to samo pytanie co Hannah.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Już nie mam po kim.
- Ehh więc to ja byłem tym „nikim ważnym” – zrobił minę
urażonego i obrażonego dziecka.
Zacząłem się gorączkowo tłumaczyć. W sumie nie wiem do
końca czemu.
- To nie tak Ciel…
Przerwał mi, kładąc palec na ustach.
- Tylko żartuję Alois – powiedział.
- A ja nie – odparłem i odwróciłem wzrok.
Spojrzał na mnie zaciekawiony. Delikatnie chwycił mój
podbródek i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Co masz na myśli? – spytał.
Nie wiedziałem jak zacząć. Przełknąłem nerwowo
ślinę. Zapewne wyglądałem żałośnie, ale
ignorowałem ten fakt.
- Bo… przez ciebie stałem się taki godny pogardy –
powiedziałem.
Młody Phantomhive wyglądał na zdziwionego, ale też i
rozbawionego. Pewnie spodziewał się innej odpowiedzi. Ja zaś kontynuowałem.
Wiedziałem, że się pogrążam, ale było już za późno żeby przestać.
- Nie obchodzi mnie, że mogę być tylko twoją zabawką
dopóki jesteś blisko mnie – wyszeptałem.
Odwróciłem wzrok. Byłem tak żałosny. Ale Ciel tylko się
zaśmiał. Spojrzałem na niego oburzony. Spodziewałem się takiej reakcji, ale
mimo wszystko to zabolało.
- Kocham cię Alois – powiedział cicho. – I nie jesteś
niczyją zabawką.
Przytuliłem się do niego. Czułem się tak szczęśliwy.
Phantomhive właśnie wyznał mi miłość. To było zbyt piękne żeby by prawdziwe.
Jednak on tu był. Obejmował mnie z lekkim uśmiechem. A ja po prostu siedziałem
tak, na jego kolanach.
- Wpadłem tylko na chwilę – powiedział smutno.
- Chyba nie zamierzasz już wychodzić? – spytałem.
Miałem nadzieję, że nie wyczuł cichej prośby w moim
głosie. On jednak znał mnie zbyt dobrze. A poza tym, uwielbiał się ze mną
droczyć.
- A chcesz żebym został?
Pokiwałem twierdząco głową. Ciel zaśmiał się.
- Ale tylko chwilę. Teoretycznie wciąż jestem martwy.
Podniosłem głowę by spojrzeć mu w oczy. Zdziwiłem się.
Nie wiedziałem, o czym mówił. Ale na wszystko miałem dwa rozwiązania. Jednym
było wykorzystanie demonicznego lokaja. W tym wypadku raczej by to nie
zadziałało. Drugi był nieco zabawniejszy.
- Zrób przyjęcie – zaproponowałem.
- Alois –
zaczął z lekkim uśmiechem. – Cała Anglia myśli, że nie żyję. Jesteś pewien, że
organizowanie imprezy jest dobrym pomysłem?
No tak… ja też nadal miałem tę kartkę. Białą kartkę, na
której była czarna, ozdobna ramka. A niżej napisany nekrolog. Mimo to w mojej
głowie kiełkować zaczął pewien pomysł.
- Możesz
zawsze powiedzieć, że potrzebowałeś przerwy i dlatego musiałeś zniknąć. Ale że
teraz już wróciłeś.
Ciel zaśmiał się słysząc to.
- Nie przepuścisz żadnej okazji do wyprawieniu balu,
prawda Alois? – spytał.
- Raczej nie – odparł.
Phantomhive zamyślił się. Widać było, że rozważa
wszystkie za i przeciw. Po jakimś czasie westchnął lekko. Spojrzałem na niego
wyczekująco.
- Dobrze – zgodził się – zrobimy bal. Zostaje tylko
sprawa Elizabeth…
Skądś kojarzyłem to imię. Czułem, że powinno mi coś
mówić. Ale, że pamiętam tylko ludzi wartych uwagi, o niej zapomniałem.
- Gdybym
nadal udawał martwego, nie musiałbym z nią rozmawiać. Trzy lata temu była moją
niedoszłą narzeczoną.
- Ale teraz jest
inaczej – bardziej spytałem niż powiedziałem.
Ciel uśmiechnął się lekko i pokiwał twierdząco głową.
- Ale nie myśl, że będzie tak lekko – ostrzegł od razu –
będziesz tam ze mną.
Zgodziłem się bez zastrzeżeń. Radośnie zeskoczyłem z jego
kolan i wyciągnąłem do niego rękę. Wstał i chwycił ją bez wahania. Co więcej,
splótł nasze palce.
- Weźmy też Hannah i Claude – zaproponowałem.
Obaj wiedzieliśmy, że Sebastian sam dałby sobie radę, ale
Ciel zgodził się. Wyszliśmy z pokoju. On jak zawsze poważny i lekko
uśmiechnięty, ja cały w skowronkach. Wpierw natknęliśmy się na Hannah.
Poprosiłem ją by zawiadomiła wszystkich o balu u Ciela. Spojrzała dziwnie na
mojego towarzysza, ale uśmiechnęła się i poszła wypełnić polecenie. Byliśmy już
na schodach blisko wyjścia z budynku, gdy dostrzegłem Claude. A raczej to on
ujrzał nas. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zalśniły jego demoniczne oczy
i w ułamku sekundy znalazł się przy nas. Ciel zaś stanął między nim a mną.
Mierzyli się przez chwilę morderczym spojrzeniem.
- Paniczu, proszę się od niego odsunąć – powiedział
spokojnie lokaj.
- Bynajmniej nie zamierzam – odparłem głosem pełnym
pogardy. Rozplotłem nasze palce i przytuliłem Ciela od tyłu.
- Paniczu! – głos demona zabrzmiał o wiele groźniej.
Ja zaś nie reagowałem. Lokaj pewny siebie, wyjął z
kieszeni marynarki sztylet. Ciel zagwizdał niby z wrażenia.
- Tojad –
powiedział wyniosłym tonem – rzadka rzecz. Nic nie warte demonki takie jak ty
nie powinny się nim bawić.
Lokaj zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Uważasz się za lepszego ode mnie śmieciu? – spytał,
ważąc ciężar sztyletu w dłoni.
- Ja jestem lepszy od ciebie – odparł pewnie Ciel.
Oparłem brodę o ramię chłopaka. Lokaj wyraźnie zirytowany
rzucił niewielkim ostrzem. Ciel zdołał się uchylić z nadzwyczajną prędkością.
Widać było, że służący celował prosto w serce. Pociągnął mnie za sobą, by mi
także nic się nie stało. To miłe, że tak się o mnie martwi. Jednak ja nie
miałem takiego refleksu. Ostrze przecięło mój policzek. Syknąłem. Bardziej z
zaskoczenia niż z bólu. Ciel natychmiast się odwrócił lekceważąc zupełnie
Claude. Spojrzał na niewielką rankę i spytał.
- Gdzie masz toaletę? – spytał.
Udzieliłem mu szybko odpowiedzi. Wziął mnie na ręce
jakbym nic nie ważył i w kilka sekund znalazł się w wybranym pomieszczeniu.
Człowiek nie porusza się z taką prędkością. To niemożliwe. Posadził mnie na
wannie i podszedł do umywalki. Zmoczył część ręcznika i delikatnie wytarł mi
krew z policzka. Potem przejechał palcem po niewielkiej rance i odwiesił
ręcznik. Spojrzałem w lustro. Po zacięciu nie było śladu. Ciel stanął naprzeciw
mnie. Wyglądał strasznie poważnie.
- Jest jedna bardzo ważna rzecz, o której ci nie
powiedziałem – zaczął cicho.
Zabrzmiało to tak, jakby nie był pewny, czy po
dowiedzeniu się prawdy, nadal będę chciał z nim być. Spojrzałem na niego lekko
wyczekująco. Ciel zdjął opaskę z oka. Przymknął je na chwilę, po czym spojrzał
na mnie. Jego oczy… były takie same jak Claude i Sebastiana. Oczy demona.
Zamarłem. Nie wiedziałem jak na to zareagować. Phantomhive zamrugał parę razy i
znów miał te niebieskie oczy, które kochałem. Uśmiechnął się smutno i odwrócił
jakby chciał wyjść. Szybko i bez zastanowienia podszedłem do niego i mocno go
przytuliłem od tyłu. Zaskoczony chłopak odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Nie
obchodzi mnie, że jesteś demonem – wyszeptałem, opierając czoło o jego ramię. –
Ważne żebyś ze mną został.
Ciel uśmiechnął się i objął mnie. To była prawda. Dla
mnie zawsze pozostanie sobą. Nieważne co przeszedł i co jeszcze na niego czeka.
Po dłuższej chwili wyszliśmy stamtąd znów trzymając się za ręce. Claude
natychmiast zjawił się przy nas.
- Paniczu… - zaczął.
- Claude –
przerwałem mu przesłodzonym tonem – Zbierz swoje rzeczy i zawieź nas do
posiadłości Ciela. W końcu organizujemy bal.
- Ale paniczu… nie sądzę by przebywanie w towarzystwie
tak podrzędnego demona jak on…
Nie dokończył zdania ponieważ wymierzyłem mu siarczysty
policzek. Ciel stał obok i patrzył na tę scenę obojętnie.
- Śmieciu
rozkazałem ci coś – powiedziałem z pogardą - I zważaj na słowa. Mówisz o kimś,
na kim mi zależy podrzędny demonie.
Ciel zaśmiał się cicho. Claude ukłonił się i skierował w
stronę powozu. Wsiedliśmy do niego uśmiechnięci. Droga minęła nam szybko. Tak
samo zresztą przygotowania do balu. Większość pracy zrobili lokaje, ale zarówno
służba Ciela jak i Hannah pomogli jak umieli. Wkrótce zaczęli zjeżdżać się
pierwsi goście.
Świetna nota, czekam na następną.
OdpowiedzUsuńPS. Kocham ten paring <333
To bardzo miłe xD
UsuńCieszę się, że ci się podoba
I mam nadzieję, że dalej tego nie zniszczę xD
znakomite ! :D
OdpowiedzUsuń