środa, 27 lutego 2013

Kuroshitsuji (Ciel x Alois - Part 2)


Rano wstałem niezwykle wcześnie. W radosnym nastroju  zeskoczyłem z łóżka i podszedłem do okna. Zamaszystym ruchem rozsunąłem zasłony, a ciepłe słońce oświetliło moją twarz. Zastanawiałem się, kiedy przyjdzie do mnie Ciel. Byłem tak szczęśliwy, że żyje. Szybko się ubrałem. Rzadko robiłem to sam. Zazwyczaj zmuszałem innych do wyręczania mnie. Założyłem to co dawniej, a czarna koszula w końcu zmieniła się na białą. Wyszedłem z pokoju i natknąłem się na Hannah. Służąca spojrzała na mnie lekko zaskoczona.
 - Dzień dobry paniczu – powiedziała z uśmiechem i lekko się ukłoniła.
Zaśmiałem się szczerze. Tym chyba jeszcze bardziej ją zdziwiłem.
- Dzień dobry Hannah – odparłem.
Z uśmiechem zakręciłem się wokół własnej osi. Miałem tak dobry humor, że nie mogłem tego nie okazać. Oparłem dłonie o biodra i krzyknąłem.
- Claude!
Lokaj zjawił się jak zwykle z lekkim opóźnieniem. Co za idiota. Niby demon a nawet nie potrafi być dobrym kamerdynerem. Odgoniłem jednak te myśli. Mój wspaniały nastrój nie mógł zostać zniszczony przez tak nic nie wartego śmiecia jak on. Claude ukłonił się. Zrobił to głębiej niż zazwyczaj. Ja jednak uśmiechnąłem się szerzej i podszedłem do niego. Oparłem się łokciami o jego plecy, zmuszając go do pogłębienia ukłonu. Jednak gdy spełnił moje oczekiwania, uderzyłem go kolanem prosto w brzuch. Służący wypluł trochę krwi. Bądź co bądź, oberwał dość mocno. Cofnąłem się od niego z obrzydzeniem.
- Masz to natychmiast posprzątać – powiedziałem z pogardą.
Lokaj wyglądał jakby miał za chwilę wybuchnąć ze źle tłumionej wściekłości. Mimo to spokojnym tonem odparł.
- Tak wasza wysokość. Czy coś jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
- Śniadanie – odparłem leniwie – Dla mnie i dla Hannah. I przynieś nam je do ogrodu. Tylko nie spartacz tak prostej czynności.
- Oczywiście wasza wysokość.
Obróciłem się radośnie na pięcie. Temat nieudolnego lokaja wypadł mi z głowy. Chwyciłem Hannah pod ramię z uśmiechem i skierowałem się do ogrodu. Tutaj na świeżym powietrzu byliśmy sami. Służący zostali w budynku. Przechadzałem się pomiędzy klombami kwiatów i równo ściętymi żywopłotami. W końcu zerwałem różę. Trochę się przy tym pokaleczyłem, ale nie zwracałem na to uwagi. Ja nie, ale Hannah tak. Natychmiast wyjęła z kieszeni nożyczki i plaster i zakleiła nim moje drobne ranki.
- Masz dziś dobry humor paniczu – stwierdziła z uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym gestem.
- Rzeczywiście – odparłem, patrząc na różę w moich dłoniach.
- I w końcu założyłeś biel – zauważyła. – Nie nosisz już żałoby?
Zaśmiałem się cicho nim odpowiedziałem.
- Nie mam już po kim.
Rozmawiałem z Hannah przez praktycznie pół dnia. Koło dziesiątej pojawił się Claude z naszym śniadaniem. Postanowiłem być dla niego miłym i tylko go odprawiłem, bez zbędnych nieprzyjemności. Wróciłem do budynku wciąż radosny. Wysłałem lokaja po brudne naczynia a sam skierowałem się do salonu. Z nawyku zamknąłem za sobą drzwi. Teraz przynajmniej służba mi nie będzie przeszkadzać. Odwróciłem się i zamarłem. Mniej więcej na środku pomieszczenia stał Ciel. W swoim zwykłym stroju, w niebieskim, krótkim płaszczyku, czarnej kamizelce i białej koszuli. Do tego przywdział czarne spodenki i wysokie buty. Uśmiechnąłem się szeroko i podbiegłem do niego. Wrócił szybciej niż się spodziewałem, ale to był tylko powód do radości. Przytuliłem go mocno. Zaśmiał się w odpowiedzi, ale objął mnie.
- Aż tak się stęskniłeś? – spytał z uśmiechem – Widzieliśmy się raptem kilkanaście godzin temu.
- Po trzech latach – wytknąłem mu.
Nie odpowiedział, choć nadal nie przestawał się uśmiechać. Wyplątał się z moich objęć i usiadł wygodnie na kanapie. Widząc, że wciąż stoję, przyciągnął mnie do siebie i usadowił na swoich kolanach.
- Już nie nosisz żałoby? – spytał. Nie wiedział tego, ale zadał to samo pytanie co Hannah.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Już nie mam po kim.
- Ehh więc to ja byłem tym „nikim ważnym” – zrobił minę urażonego i obrażonego dziecka.
Zacząłem się gorączkowo tłumaczyć. W sumie nie wiem do końca czemu.
- To nie tak Ciel…
Przerwał mi, kładąc palec na ustach.
- Tylko żartuję Alois – powiedział.
- A ja nie – odparłem i odwróciłem wzrok.
Spojrzał na mnie zaciekawiony. Delikatnie chwycił mój podbródek i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Co masz na myśli? – spytał.
Nie wiedziałem jak zacząć. Przełknąłem nerwowo ślinę.  Zapewne wyglądałem żałośnie, ale ignorowałem ten fakt.
- Bo… przez ciebie stałem się taki godny pogardy – powiedziałem.
Młody Phantomhive wyglądał na zdziwionego, ale też i rozbawionego. Pewnie spodziewał się innej odpowiedzi. Ja zaś kontynuowałem. Wiedziałem, że się pogrążam, ale było już za późno żeby przestać.
- Nie obchodzi mnie, że mogę być tylko twoją zabawką dopóki jesteś blisko mnie – wyszeptałem.
Odwróciłem wzrok. Byłem tak żałosny. Ale Ciel tylko się zaśmiał. Spojrzałem na niego oburzony. Spodziewałem się takiej reakcji, ale mimo wszystko to zabolało.
- Kocham cię Alois – powiedział cicho. – I nie jesteś niczyją zabawką.
Przytuliłem się do niego. Czułem się tak szczęśliwy. Phantomhive właśnie wyznał mi miłość. To było zbyt piękne żeby by prawdziwe. Jednak on tu był. Obejmował mnie z lekkim uśmiechem. A ja po prostu siedziałem tak, na jego kolanach.
- Wpadłem tylko na chwilę – powiedział smutno.
- Chyba nie zamierzasz już wychodzić? – spytałem.
Miałem nadzieję, że nie wyczuł cichej prośby w moim głosie. On jednak znał mnie zbyt dobrze. A poza tym, uwielbiał się ze mną droczyć.
- A chcesz żebym został?
Pokiwałem twierdząco głową. Ciel zaśmiał się.
- Ale tylko chwilę. Teoretycznie wciąż jestem martwy.
Podniosłem głowę by spojrzeć mu w oczy. Zdziwiłem się. Nie wiedziałem, o czym mówił. Ale na wszystko miałem dwa rozwiązania. Jednym było wykorzystanie demonicznego lokaja. W tym wypadku raczej by to nie zadziałało. Drugi był nieco zabawniejszy.
- Zrób przyjęcie – zaproponowałem.
- Alois – zaczął z lekkim uśmiechem. – Cała Anglia myśli, że nie żyję. Jesteś pewien, że organizowanie imprezy jest dobrym pomysłem?
No tak… ja też nadal miałem tę kartkę. Białą kartkę, na której była czarna, ozdobna ramka. A niżej napisany nekrolog. Mimo to w mojej głowie kiełkować zaczął pewien pomysł.
- Możesz zawsze powiedzieć, że potrzebowałeś przerwy i dlatego musiałeś zniknąć. Ale że teraz już wróciłeś.
Ciel zaśmiał się słysząc to.
- Nie przepuścisz żadnej okazji do wyprawieniu balu, prawda Alois? – spytał.
- Raczej nie – odparł.
Phantomhive zamyślił się. Widać było, że rozważa wszystkie za i przeciw. Po jakimś czasie westchnął lekko. Spojrzałem na niego wyczekująco.
- Dobrze – zgodził się – zrobimy bal. Zostaje tylko sprawa Elizabeth…
Skądś kojarzyłem to imię. Czułem, że powinno mi coś mówić. Ale, że pamiętam tylko ludzi wartych uwagi, o niej zapomniałem.
- Gdybym nadal udawał martwego, nie musiałbym z nią rozmawiać. Trzy lata temu była moją niedoszłą narzeczoną.
- Ale teraz  jest inaczej – bardziej spytałem niż powiedziałem.
Ciel uśmiechnął się lekko i pokiwał twierdząco głową.
- Ale nie myśl, że będzie tak lekko – ostrzegł od razu – będziesz tam ze mną.
Zgodziłem się bez zastrzeżeń. Radośnie zeskoczyłem z jego kolan i wyciągnąłem do niego rękę. Wstał i chwycił ją bez wahania. Co więcej, splótł nasze palce.
- Weźmy też Hannah i Claude – zaproponowałem.
Obaj wiedzieliśmy, że Sebastian sam dałby sobie radę, ale Ciel zgodził się. Wyszliśmy z pokoju. On jak zawsze poważny i lekko uśmiechnięty, ja cały w skowronkach. Wpierw natknęliśmy się na Hannah. Poprosiłem ją by zawiadomiła wszystkich o balu u Ciela. Spojrzała dziwnie na mojego towarzysza, ale uśmiechnęła się i poszła wypełnić polecenie. Byliśmy już na schodach blisko wyjścia z budynku, gdy dostrzegłem Claude. A raczej to on ujrzał nas. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zalśniły jego demoniczne oczy i w ułamku sekundy znalazł się przy nas. Ciel zaś stanął między nim a mną. Mierzyli się przez chwilę morderczym spojrzeniem.
- Paniczu, proszę się od niego odsunąć – powiedział spokojnie lokaj.
- Bynajmniej nie zamierzam – odparłem głosem pełnym pogardy. Rozplotłem nasze palce i przytuliłem Ciela od tyłu.
- Paniczu! – głos demona zabrzmiał o wiele groźniej.
Ja zaś nie reagowałem. Lokaj pewny siebie, wyjął z kieszeni marynarki sztylet. Ciel zagwizdał niby z wrażenia.
- Tojad – powiedział wyniosłym tonem – rzadka rzecz. Nic nie warte demonki takie jak ty nie powinny się nim bawić.
Lokaj zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Uważasz się za lepszego ode mnie śmieciu? – spytał, ważąc ciężar sztyletu w dłoni.
- Ja jestem lepszy od ciebie – odparł pewnie Ciel.
Oparłem brodę o ramię chłopaka. Lokaj wyraźnie zirytowany rzucił niewielkim ostrzem. Ciel zdołał się uchylić z nadzwyczajną prędkością. Widać było, że służący celował prosto w serce. Pociągnął mnie za sobą, by mi także nic się nie stało. To miłe, że tak się o mnie martwi. Jednak ja nie miałem takiego refleksu. Ostrze przecięło mój policzek. Syknąłem. Bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Ciel natychmiast się odwrócił lekceważąc zupełnie Claude. Spojrzał na niewielką rankę i spytał.
- Gdzie masz toaletę? – spytał.
Udzieliłem mu szybko odpowiedzi. Wziął mnie na ręce jakbym nic nie ważył i w kilka sekund znalazł się w wybranym pomieszczeniu. Człowiek nie porusza się z taką prędkością. To niemożliwe. Posadził mnie na wannie i podszedł do umywalki. Zmoczył część ręcznika i delikatnie wytarł mi krew z policzka. Potem przejechał palcem po niewielkiej rance i odwiesił ręcznik. Spojrzałem w lustro. Po zacięciu nie było śladu. Ciel stanął naprzeciw mnie. Wyglądał strasznie poważnie.
- Jest jedna bardzo ważna rzecz, o której ci nie powiedziałem – zaczął cicho.
Zabrzmiało to tak, jakby nie był pewny, czy po dowiedzeniu się prawdy, nadal będę chciał z nim być. Spojrzałem na niego lekko wyczekująco. Ciel zdjął opaskę z oka. Przymknął je na chwilę, po czym spojrzał na mnie. Jego oczy… były takie same jak Claude i Sebastiana. Oczy demona. Zamarłem. Nie wiedziałem jak na to zareagować. Phantomhive zamrugał parę razy i znów miał te niebieskie oczy, które kochałem. Uśmiechnął się smutno i odwrócił jakby chciał wyjść. Szybko i bez zastanowienia podszedłem do niego i mocno go przytuliłem od tyłu. Zaskoczony chłopak odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Nie obchodzi mnie, że jesteś demonem – wyszeptałem, opierając czoło o jego ramię. – Ważne żebyś ze mną został.
Ciel uśmiechnął się i objął mnie. To była prawda. Dla mnie zawsze pozostanie sobą. Nieważne co przeszedł i co jeszcze na niego czeka. Po dłuższej chwili wyszliśmy stamtąd znów trzymając się za ręce. Claude natychmiast zjawił się przy nas.
- Paniczu… - zaczął.
- Claude – przerwałem mu przesłodzonym tonem – Zbierz swoje rzeczy i zawieź nas do posiadłości Ciela. W końcu organizujemy bal.
- Ale paniczu… nie sądzę by przebywanie w towarzystwie tak podrzędnego demona jak on…
Nie dokończył zdania ponieważ wymierzyłem mu siarczysty policzek. Ciel stał obok i patrzył na tę scenę obojętnie.
- Śmieciu rozkazałem ci coś – powiedziałem z pogardą - I zważaj na słowa. Mówisz o kimś, na kim mi zależy podrzędny demonie.
Ciel zaśmiał się cicho. Claude ukłonił się i skierował w stronę powozu. Wsiedliśmy do niego uśmiechnięci. Droga minęła nam szybko. Tak samo zresztą przygotowania do balu. Większość pracy zrobili lokaje, ale zarówno służba Ciela jak i Hannah pomogli jak umieli. Wkrótce zaczęli zjeżdżać się pierwsi goście.

3 komentarze:

  1. Świetna nota, czekam na następną.
    PS. Kocham ten paring <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo miłe xD
      Cieszę się, że ci się podoba
      I mam nadzieję, że dalej tego nie zniszczę xD

      Usuń