Idę właśnie na kolejny mecz Kurokocchiego. Tym razem to
zwykły, towarzyski mecz w jego szkole,
ale mimo to chcę go zobaczyć. Od czasów gimnazjum, jedynie na meczach mogę
widzieć jego grę. I powracają wszystkie wspomnienia wspólnych treningów.
Odganiam niechciane myśli z uśmiechem i siadam na trybunach. Dzisiejszy mecz
zapowiada się nadzwyczaj ciekawie. Kurokocchi gra przeciw Aominecchiemu.
Zdawałem sobie sprawę z wagi tego spotkania. Wiedziałem, że przegrana
Aominecchiego zadziała na korzyść powrotu Pokolenia Cudów. Ale najpierw musiał
przegrać. Niestety mam to do siebie, że nie wierzę w cudowne powroty. W
koszykówce nie ma czegoś takiego. Jeśli różnica punktów jest zbyt duża, a czasu
zbyt mało, nie uda się tego odrobić. Dlatego wiedziałem, że Kurokocchi musi dać
z siebie wszystko już od samego początku. Ale na szczęście miał Kagamiego.
Czerwonowłosy co prawda nie będzie miał większego udziału. Będzie musiał tylko
umieścić piłkę w koszu. To Kurokocchi ma największy problem. Gra przeciwko
swojemu byłemu światłu. Przeciw osobie, która złapała miliony jego podań. I to
może być główny problem. Nie wątpię, że Kurokocchi stworzył nowe podania. Ale
to mogło być za mało. Zaś co do cudownych powrotów. Nie dotyczy to tylko ilości
punktów. Wiem, że Pokolenie Cudów nie zagra jako jedna drużyna na Inter-High.
Przynajmniej nie na razie. Miałem złudną nadzieję, że Kurokocchi to zmieni.
Nadzieja matką głupich. A jakby nie patrzeć, w końcu jestem blondynem. Głupotę mam
wręcz zapisaną w genach. Wierzę, że wszystko będzie jak za czasów gimnazjum
Teiko. Mimo wszystko w to właśnie wierzę. Tylko, żeby to osiągnąć Aominecchi
musiał by przegrać, co samo w sobie jest niełatwe, i schować dumę do kieszeni,
co może okazać się jeszcze trudniejsze. Ale najbardziej martwił mnie możliwy
wybór Kurokocchiego. Czy wybaczy nam to, że przestaliśmy mu ufać? Że
odwróciliśmy się od naszego cienia? Zaś co do reszty Pokolenia Cudów…
Midorimacchi na pewno przyjdzie obejrzeć mecz. Nigdy nie przepuszcza żadnego
meczu swoich byłych kolegów. Równie pewny jestem tego, że będzie miał obwiązane
palce u lewej dłoni i szczęśliwy przedmiot ze sobą. Zostanie tylko Akashicchi i
jego piesek. Chociaż sam nie jestem pewien, czy ucieszyłbym się na widok tego
czerwonowłosego psychopaty z nożyczkami. Ale niestety znam Aominecchiego. Nie
przyzna się dopóki nie przegra. A nasze ponowne zespolenie musi się zacząć od
Kurokocchiego i Aominecchiego. Dlatego Kurokocchi, wygraj. Dla siebie. Dla
Aominecchiego. Dla nas wszystkich. Dla grupy przyjaciół mających tę samą pasję
w gimnazjum, którzy popełnili błąd i zbyt zajęci sobą, oddalili się od reszty.
Daj nam szansę na przeprosiny i naprawę tego. Wygraj.
Nazywam się Kise
Ryota
Moja przygoda z koszykówką zaczęła się w gimnazjum.
Właśnie… czasy gimnazjum Teiko. Piękne czasy. Byłem nienajgorszy w nauce. Tak
naprawdę, to gdyby zestawić ilość czasu jaką spędzałem przy książkach z moimi
ocenami, to byłem geniuszem. Do tego pracowałem jako model, więc znała mnie
większa część mieszkańców. No i miałem tłumy fanek. Nie żeby mi to
przeszkadzało. Ale moją klątwą była moja szczególna umiejętność. Wystarczyło,
że raz coś zobaczyłem i już potrafiłem to skopiować. Ba nie tylko skopiować.
Nawet niekiedy polepszyć. To pomocna umiejętność. Przeszkadza jednak na dłuższą
metę. Nie mogłem w nic zbyt długo grać, gdyż za szybko stawałem się najlepszy i
wszystko mi się nudziło po jakimś czasie. Ale nawyk, by przekształcać imiona wszystkich
silnych osób został mi aż po dziś dzień. Dodawanie tej końcówki – cchi.
Większość to wkurza, bo tego nie rozumieją. Ale nie muszą rozumieć. Ważne, że
ja rozumiem. Aż pewnego dnia go
spotkałem. Uderzył mnie przez przypadek piłką w głowę, gdy biegł na trening.
Koszykówka. Tego jeszcze nie próbowałem. Poszedłem na salę i zobaczyłem jeden z
ich treningów. Nie grali mini meczu tylko zwyczajnie ćwiczyli. Chłopak, który
na mnie wpadł ćwiczył rzuty do kosza z czerwonowłosym i fioletowowłosym.
Wszystkim im wychodziło to bardzo dobrze. Mnie najbardziej zafascynowała gra
Aominecchiego. Taka dzika i nieprzewidywalna. Zupełnie jak uliczna koszykówka. Nieco
dalej ćwiczył zielonowłosy. Stanął pod koszem i patrzył na obręcz po przeciwnej
stronie boiska. Co on zamierza? Przecież nie trafi z takiej odległości.
Okularnik się tym nie przejął i rzucił. Piłka zatoczyła długi łuk i idealnie
wpadła do kosza, nawet nie muskając obręczy. Patrzyłem zafascynowany. Też
chciałem tak umieć. Ale najbardziej zdziwiła mnie jedna postać. Drobny, niebiesko
włosy chłopak. Ani razu nie trafił piłką do kosza. Z żadnej odległości.
Zacząłem zastanawiać się, po co go tu trzymają. Przecież był beznadziejny. A
jednak wszyscy szanowali go. Wydawało się, że ich spaja. Zresztą, już na
pierwszym meczu zrozumiałem dlaczego tak jest. I sam się temu podporządkowałem.
Nie potrafiłem skopiować żadnej z ich unikalnych umiejętności, ale to mnie
tylko nakręcało. W końcu znalazłem coś dla siebie. I wkrótce pokochałem
koszykówkę.
Jestem kopią.
Zabawnie brzmi, nieprawdaż? Sam się do tego przyznaję.
Ale tak prawda. Potrafię wszystko idealnie skopiować. Wszystko poza grą
Pokolenia Cudów. W czasie meczu na Inter-High udało mi się skopiować
Aominecchiego. Jednak potem padłem wyczerpany, niezdolny zrobić nawet kroku.
Wiedziałem, że mogę próbować. I pewnie z innymi by mi się udało. Ale nie z
Kurokocchim. Jego stylu, stylu cienia, nie dało się podrobić. Może to dobrze?
Szósty zawodnik widmo powinien być wyjątkowy.
Kiedy poznałem
Aominecchiego.
Kiedy poznałem Aomiecchiego świat znów nabrał barw. W
końcu znalazłem coś ciekawego do roboty. Coś, w czym miałem autorytety, których
nie potrafiłem prześcignąć. Pamiętam ile razy po treningu grałem jeden na
jednego z niebieskowłosym. I nie było ani razu, bym wygrał. Zawsze o krok za
nim. Za chłopakiem, dzięki któremu pokochałem koszykówkę. Ale Aominecchi się
zmienił. Stał się bardziej samolubny i arogancki. Był najlepszy. Każdy z nas był
najlepszy. A utrzymanie bandy geniuszy razem przerosło Kurokocchiego. A my?
Oddaliliśmy się od siebie, stawiając na indywidualną grę. Ale to nie było
najgorsze. Najbardziej zabolało nas odejście Kurokocchiego. Po jednym z meczy,
wygranych oczywiście, po prostu zniknął. Raz na zawsze. Więcej nie pojawił się na
treningu czy w szkole. Zmienił też adres zamieszkania. I wtedy zrozumieliśmy,
co zrobiliśmy. A odejście Kurokocchiego tylko to utwierdziło. Rozeszliśmy się
po różnych szkołach. Wiem, że to nasza wina. Że Kurokocchi robił co mógł, byśmy
do końca byli drużyną. Ale przez nas się poddał. A teraz? Wystarczy, że
Aominecchi przegra mecz i może wszystko w końcu uda się naprawić? Oby. Ale
Aominecchi nigdy nie odda meczu. Będzie walczył z całego serca. Dlatego wierzę,
że ci się uda Tetsu.
Kopia nigdy nie
pokona oryginału.
To dość bolesne stwierdzenie. Zwłaszcza dla mnie. Dla
osoby, która próbowała pokonać oryginał. I prawie mi się to udało. No właśnie,
prawie. Czasem czyni ono ogromną różnicę. Ale teraz? Starcie trzech tytanów na
boisku. Każde z nich to oryginał. Dwie gwiazdy i jeden cień. Gra zapowiada się naprawdę ciekawie.
Siedzę więc teraz na trybunach i kibicuję Kurokocchiemu.
Nie widzę jego twarzy, jego emocji. Zresztą to samo wobec Aominecchiego. Zbyt
dużo czasu minęło, bym mógł czytać z nich jak z otwartych ksiąg. Zresztą, z
zawodnika widmo tylko Aominecchi mógł czytać. Tylko oni nawzajem rozumieli się
w pełni. Najlepsi przyjaciele. Najlepsza dwójka z naszej drużyny, razem niepokonani.
A osobno? Kto wygra? Cień czy światło?
O jejciu jejciu jejuniu *.*
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie przedstawiona historia Kuroko no Basuke :D Bardzo lubię to anime i czekam na kolejny sezon :P Moją ulubioną postacią z KnB jest właśnie Kise ;p Z przyjemnością czytałam to opowiadanko i jestem nim zachwycona ;) Fantastycznie napisane i z uczuciami, emocjami... - co bardzo mi się podoba xD Kise jest bardziej oryginalny niż mu się wydaję ;*
Życzę dużo weny :) Bel~chan ;D
Jeny, świetnie napisane *.*
OdpowiedzUsuńTyle emocji... Wszytko poukładane jak w puzzlach. Każde zdanie pasuje do następnego- po prostu cudo! *.*