środa, 27 lutego 2013

FMA (Envy x Ed - Part 1)


Kolejna walka. I do tego w taki dzień! Ed był już tym zmęczony. Ciągle tylko tłukli się z homunkulusami albo jeździli po kraju w różnych bezsensownych misjach. Pozytywem wszystkiego było to, że Al odzyskał ciało. Stalowy rozejrzał się. No tak… znaleźli kryjówkę homunkulusów. Teraz po długiej walce miejsce było niemal doszczętnie zniszczone. Cała szóstka stała na jednym wielkim fragmencie podłogi. Wokół tego znajdowało się koryto wypełnione niedokończonym rozwodnionym kamieniem filozoficznym. Wpadnięcie do czerwonej wody oznaczało niemal pewną śmierć. Niedokończony kamień wysysał bowiem energię życiową z każdego. Edward wylądował miękko i rozejrzał się kątem oka. Obok niego walczyli Roy z Lust, a kawałek dalej Al z Pride’m. Stalowy spojrzał na swojego przeciwnika. Envy. Zielonowłosy chyba też był już znudzony walką, bo nie dawał z siebie stu procent. Zresztą alchemik też nie. Homunkulus nie zamieniał się w tego wielkiego, zielonego potwora, a Elric nie używał alchemii. Jedyne co zrobił, to zamiana swojego automaila na ostrze. Ich walka była raczej wymianą ciosów. Zresztą, byli tak idealnie zgrani, że przypominało to bardziej taniec. Roy widząc niechęć do walki Eda postanowił zadziałać. A może to był zwykły wypadek? Skończyło się na tym, że pocisk z płomieni poleciał w stronę Zazdrości. Chłopak nie chcąc oberwać cofnął się nagle. Zbytnio zbliżył się do krawędzi i runął do czerwonej wody. Pozostała czwórka nie przestała walczyć. Wszyscy wiedzieli, co powinno teraz nastąpić. Ale nie uparty Elric. Blondyn zdjął swój czerwony płaszcz i rzucił go na inną platformę, naprzeciw niego. Ku zdziwieniu wszystkich wskoczył do wody. Natychmiast odczuł skutki działania niedokończonego kamienia. Opadał z sił i to dość szybko. Envy bezwładnie opadał na dno. Spojrzał na Elrica zdziwiony. Blondyn tylko przewrócił oczami, chwycił homunkulusa pod ramiona i wypłynął na brzeg. Kamień zabrał mu wiele energii, ale na pewno nie tyle, co zielonowłosemu. Stalowy zostawił na chwilę chłopaka samego i poszedł po wcześniej rzucony tam płaszcz. Przykrył nim ramiona dygoczącego z zimna homunkulusa, który spojrzał na niego z mieszaniną zdziwienia i nienawiści. Ed niezbyt się tym przejął. Sam niezbyt go lubił, ale jakoś nie mógł pozwolić mu tak zginąć. Ukucnął obok niego i mimo protestów przerzucił sobie rękę Envy’ego przez szyję i objął go w pasie. Pomógł mu wstać. Homunkulus oparł się na nim prawie całym ciężarem.
- Tobie już wystarczy walki – stwierdził poważnie Elric.
Envy prychnął. Nadal mógł walczyć. Ale… nie chciał? Zastanawiał się czemu blondyn go uratował. Nie zamierzał go jednak o to pytać. Ed ruszył do wyjścia. Zazdrość chcąc nie chcąc też. Gdy opuścili walący się budynek, Stalowy spytał.
- Gdzie mieszkasz?
- A co cię to obchodzi? – padła natychmiastowa, ociekająca wrednością odpowiedź.
- Jeśli chcesz mogę zostawić cię tutaj – odparł ostro Elric. – Ale o własnych siłach raczej do domu nie dojdziesz.
Envy prychnął i spojrzał na niego z irytacją. Mimo to podał mu dokładny adres. Ed uśmiechnął się lekko i zaprowadził go tam. Pomoc wyższemu była trochę trudna, ale jakoś mu się udało. Pomógł mu jeszcze wejść do jego pokoju. Niezbyt rozglądał się po mieszkaniu. Gdy Envy usiadł na łóżku, Ed odwrócił się by wyjść. Zazdrość był zmęczony. Sam nie do końca wiedział dlaczego to zrobił, ale złapał blondyna za rękę. Alchemik spojrzał na niego zdziwiony, ale nie wyrywał się.
- Mógłbyś zostać? – spytał homunkulus.
- Nie widzę powodu – odparł niemal od razu Ed.
Envy spojrzał na niego zirytowany. Nie dość, że tak się poniżył, to jeszcze ten kurdupel śmie mu odmawiać.
- Powód jest taki, że ja tego chcę – palnął bez zastanowienia.
Elric wyrwał mu się. Jednak spojrzał na niego ciepło.
- Przebierz się w jakieś suche ciuchy. Poczekam za drzwiami.
I wyszedł. Envy nie wiedział co się właśnie stało. Poprosił swojego największego wroga o zostanie. To było zdecydowanie dziwne. Ale czy na pewno byli wrogami? Przecież blondyn go uratował.
- Jasne, po prostu chce wykończyć mnie osobiście – mruknął Envy przebierając się w jakieś inne ubrania. – Ale nie do czekanie jego. To ja wygram.
Rzucił mokre ubranie na podłogę i powiedział Edowi, że może wejść. Blondyn ruszył w kierunku fotela, ale homunkulus złapał go i przyciągnął. Alchemik ostatecznie usiadł na łóżku. Envy położył się z głową na kolanach Elrica. Ten zaś tylko spojrzał na niego zdziwiony, ale niczego nie skomentował.
- Jak komuś wygadasz… - zagroził Envy.
Elric zaśmiał się w odpowiedzi.
- Jeżeli będę chciał to zrobię to – stwierdził. – Ale teraz już śpij co?
Envy prychnął ze złością. Rzeczywiście był bardzo zmęczony. Ed kierowany bardziej przeczuciem niż racjonalnym myśleniem, zaczął delikatnie gładzić homunkulusa po włosach. Envy spojrzał na niego wściekły. Co ten kurdupel sobie wyobrażał? Widząc to spojrzenie, Stalowy zabrał rękę. Zazdrość spojrzał mu na chwilę w bursztynowe oczy, po czym odwrócił się.
- Możesz tak robić – powiedział cicho.
Elric uśmiechnął się lekko i wrócił do przerwanej czynności. Ten delikatny dotyk, ukoił Envy’ego i pomógł mu szybciej zasnąć. Ed obserwował go przez chwilę. Zielonowłosy wydawał się taki spokojny, gdy spał. W ogóle nie przypominał psychopaty jakim był za dnia. Blondyn powoli i delikatnie wstał, zdejmując z kolan głowę Envy’ego. Przykrył go kołdrą i cicho wyszedł z pomieszczenia, zupełnie zapominając o swoim czerwonym płaszczu. Miał szczęście. Nie natknął się na żadnego innego homunkulusa. Chociaż wiedział, że w pracy czeka na niego Roy z solidną  pogadanką. Elric wrócił więc wcześniej do domu. Przywitała go Winry. Spytała czy chce coś do jedzenia, ale odmówił. Poszedł po prostu do swojego pokoju. Przebrał się w suche ubrania i położył spać. Nie rozmyślał o dzisiejszym dziwnym dniu. Obudził się wieczorem, gdy Al już przyszedł. Eda średnio interesowały wyniki walk. Został zawołany do salonu. Spojrzał na brata znudzony. Wiedział, czemu akurat tam. Młodszy zamierzał nagadać mu za uratowanie Envy’ego, a Winry na pewno stanęłaby po jego stronie. I stało się tak jak przewidywał. Rozmowa szybko przerodziła się w kłótnię. Stalowy założył trampki i po prostu wyszedł z domku bez słowa. Powłóczył się chwilę po mieście. Było lato, więc na szczęście było ciepło. Inaczej Elric musiałby iść do domu po jakąś bluzę. A tak? Mógł chodzić samej czarnej koszulce i dżinsach. Skierował się w końcu na plażę, oddaloną od jego domu o jakieś dwa kilometry. Zdjął trampki i skarpetki. Związał razem sznurówki i przerzucił sobie buty przez ramię, jednocześnie wkładając do nich skarpetki. Piasek był chłodny, żeby nie powiedzieć zimny. Ale morze było ciepłe. Ed szedł zamyślony, a fale co rusz omywały mu stopy. Przeszedł kilka kilometrów. Nie wiedział ile czasu minęło. Dostrzegł jakieś głazy. Stwierdził, że dojdzie do nich, odpocznie chwilę i wróci. Jednak, gdy znalazł się bliżej ujrzał Envy’ego. Zielonowłosy siedział zamyślony na jednym z głazów. Elric odwrócił się z zamiarem odejścia, gdy zatrzymał go jego głos.
- Czemu mnie uratowałeś?
Ciekawość była silniejsza niż uprzedzenie. Ed usiadł na głazie obok chłopaka. Wiedział, że to da mu trochę czasu na zastanowienie. Westchnął lekko.
- A bo ja wiem? Może znudziły mi się te wszystkie walki i nie chcę już oglądać więcej trupów? A może nie potrafiłem siedzieć bezczynnie, gdy ty bez walki oddawałeś swoje życie. Nie wiem.
Ed zapatrzył się w morze przed nimi. Envy natomiast spojrzał na niego zdziwiony. Zadał pytanie, ale nie spodziewał się szczerej odpowiedzi. Takową tymczasem dostał. Nie potrafił jednak w nią uwierzyć.
- Taa jasne. Po prostu chcesz zabić mnie osobiście – stwierdził.
Jego głos ociekał irytacją i sarkazmem. Ale Envy sam nie wiedział, jak poczułby się, gdyby Elric to potwierdził. Ten zaś zaczął się śmiać.
- Jesteś skończonym idiotą – powiedział z uśmiechem. – Po pierwsze, mam dość tego, że ludzie giną. Po drugie, myślałeś, że ryzykowałbym życie, żeby samemu cię wykończyć? Raczej by mi się nie chciało. Poza tym… dzisiaj miałem sporo okazji, a jakoś z żadnej nie skorzystałem.
To była prawda, mógł go zabić chociażby podczas snu. Envy zmienił temat.
- A co ty odwalasz o tej godzinie w takim miejscu?
- Mógłbym spytać cię o to samo.
- Byłem pierwszy – odparł Envy.
Brzmiało to jak kłótnia dzieci, a nie największych wrogów.
- Potrzebowałem chwili spokoju i samotności – powiedział szczerze.
Zielonowłosy słysząc to zeskoczył z kamienia z wrednym uśmieszkiem.
- To nie będę ci przeszkadzał – stwierdził sarkastycznie.
Ed westchnął cicho i złapał go za rękę, by homunkulus nie odszedł.
- A czy ja powiedziałem, że przeszkadzasz?
Envy zdziwiony, ale z uśmiechem wrócił na poprzednie miejsce.
- Czemu chciałeś mieć spokój?- spytał.
Zielonowłosy wiedział, że gdyby Elric nie chciał powiedzieć, to nie wyciągnąłby z niego ani słowa. Mimo to Edward czuł, że może mu powiedzieć. Pomijając fakt, że byli największymi wrogami, to przecież nic do niego nie miał.
- Znowu się pokłóciliśmy. Al i Winry twierdzą, że nie powinienem cię ratować. I zrobili mi o to awanturę. Więc po prostu wyszedłem.
- Może mają rację?
- A może nie mnie o tym decydować. Ani nie im.
Obaj byli zdziwieni, że potrafią porozmawiać, nie zabijając się nawzajem. Po jakimś czasie Elric wstał z kamienia. Przeciągnął się lekko, oznajmiając, że musi już iść. Envy zrobił coś, czego żaden z nich się nie spodziewał. Homunkulus sam nie wiedział, co strzeliło do jego zielonego łba.
- Mówiłeś, że jesteś zmęczony walką – zaczął. Udawał pewnego i złośliwego jak zawsze. – To co powiesz na inne rozwiązanie? Zostaniemy… przyjaciółmi?
Envy spojrzał blondynowi prosto w oczy. Czekał na jego odpowiedź. Ed uśmiechnął się lekko.
- Czemu by nie – stwierdził.
I odszedł machając mu ręką na pożegnanie. Envy siedział jeszcze przez chwilę. Zastanawiał się nad tym co właśnie się stało. Nie wiedział, czemu to powiedział. Ale cieszył się, że to zrobił. A Ed się zgodził. To było dziwne, ale nawet fajne. Mieć innego przyjaciela niż Lust i Gluttony. Poza tym, takie relacje pasowały mu o wiele bardziej niż ciągła walka. Może on też był już zmęczony. Spojrzał za Edem. Zobaczył, że przytula go jakaś wysoka blondyna. Envy poczuł ukłucie zazdrości w sercu. Zeskoczył z kamienia, odwrócił się i odszedł w swoją stronę. Ed tymczasem wyplątał się z objęć dziewczyny. Bez słowa ruszył w kierunku domu, a ona za nim. Elric szedł lekko uśmiechnięty. Bądź co bądź spotkała go jedna miła rzecz tego dnia. Można by nazwać to prezentem urodzinowym z okazji siedemnastki, o której wszyscy zapomnieli. Z jednej strony cieszyło go to. Nie lubił imprez niespodzianek. Ale żeby pracować we własne urodziny?

4 komentarze: