I w końcu jest <3 Kto się cieszy? =^.^=
Gajeel szedł nieco z tyłu. Narzucił na głowę kaptur, by
skryć twarz w jego cieniu. Nie płakał. Nigdy tego nie robił. Jednak
pierwszy raz w życiu czuł wyrzuty sumienia. Czuł, jakby wbił nóż w plecy. Nawet nie gildii, ale sobie. Bo
zdradził samego siebie i swoje postanowienie o byciu lepszym człowiekiem. Co
więcej… W miarę swoich możliwości pokochał gildię i jej członków. Ale Levy
pokochał bardziej. I to właśnie dla niej mógł poświęcić całą rodzinę, którą
dopiero co znalazł. Ktoś z Phantom Lord spróbował nawiązać z nim rozmowę.
Redfoxa nie obchodziło, czy rozmówca chciał omówić plan ataku, czy po prostu
nawiązać konwersację. Po prostu zdzielił chłopaka pięścią w twarz. Inni od razu
doskoczyli do niego, ale powstrzymał ich stanowczy głos mistrza.
- Nie! Bando idiotów! On jest nam potrzebny.
Reszta nie protestowała. Bez słowa dotarli do gildii
Fairy Tail. Zaatakowali bez uprzedzenia. Z początku, element zaskoczenia dał im
sporą przewagę. Udało im się zadać parę ran członkom gildii. Nie atakowali
jednak uczciwie. Nacierali małymi grupkami na słabsze osoby. To dało
wystarczająco dużo czasu Natsu i reszcie silniejszych ludzi. Otrząsnęli się z
pierwszego szoku i przystąpili do walki, która nagle stała się bardziej
wyrównana. Ba, szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę Fairy Tail. I
wszystko nagle się zmieniło. Mistrz Phantom Lord wypchnął na pole walki swojego
asa, ukrytego do tej pory w rękawie. To właśnie Gajeel sprawił, że Phantom Lord
zwyciężyło. Nie chodziło nawet o siłę Redfoxa, choć tej nie można było mu
odmówić. Po prostu członkowie Fairy Tail nie potrafili walczyć z kimś, kogo
uważali za jednego z nich. Bo właśnie w ten sposób postrzegali Żelaznego
Smoczego Zabójcę. Bitwa skończyła się nadzwyczaj szybko. Ale nikt nie
spodziewał się innego wyniku.
Lucy i Levy powolnie, wręcz leniwie, spakowały się. Miały
niezły ubaw w czasie misji i szczerze mówiąc, najzwyczajniej w świecie nie
chciało im się wracać. Zebrały się jednak w sobie i po niecałej godzinie,
siedziały już w przedziale pociągu. Levy zasnęła z głową na kolanach blondynki.
Heartfilia nie potrafiła jednak pójść w jej ślady. Delikatnie gładząc włosy
przyjaciółki, zapatrzyła się w migający za oknem krajobraz. Jej myśli natomiast
błądziły wokół Natsu. Kochała go, ale nie potrafiła mu tego szczerze wyznać.
Nie była tak bezpośrednia jak on, a nie umiała powiedzieć tych dwóch słów – „kocham
cię”. Po prostu nie była jeszcze gotowa. Na takich rozmyślaniach zeszła jej
cała podróż. Uśmiechnięte wysiadły z pociągu. Lucy dostrzegła zmianę w
zachowaniu ludzi. Byli niespokojni i jakby bardziej spięci. Z podsłuchanych,
szeptanych rozmów kilkukrotnie wyłapała nazwę gildii. Niepokój zalał jej serce
z siłą morskich fal w czasie sztormu. Nie dała jednak nic po sobie poznać.
Wszystko zmieniło się, gdy dotarły do budynku gildii. A przynajmniej do
miejsca, w którym ten budynek znajdować się powinien. Zamiast niego jednak
zobaczyły zniszczoną ruinę i kilku krzątających się wokół niej członków gildii.
Lucy zachwiała się i prawdopodobnie by upadła, gdyby Levy jej nie podtrzymała.
Jeden z mężczyzn podszedł do nich. Uśmiechnął się szeroko i przyjaźnie. Na
samej twarzy miał kilka ran, a Mag Gwiezdnych Duchów była pewna, że twarz nie
była jedynym, co uległo zniszczeniu.
-Gildia ma tymczasowy budynek nieco na północ stąd.
Powiedział ciepłym i spokojnym głosem. Lucy skinęła
twierdząco głową. Podziękowała i odeszła, nie chcąc mu dłużej przeszkadzać w
pracy. Odciągnęła Levy i skierowała się w odpowiednim kierunku. Gdy tylko
stanęły w drzwiach zastępczego budynku, usłyszały zbiorowe westchnienia ulgi i
lekkie, zmęczone uśmiechy. One zaś patrzyły na nich z mieszaniną przerażenia,
zdziwienia i wyrzutów sumienia. Jet i Droy natychmiast doskoczyli do McGarden i
przytulili ją, płacząc ze szczęścia. Lucy zaś posmutniała, nie widząc nigdzie
różowej czupryny, którą tak bardzo chciała ujrzeć. Dostrzegła jednak, w jak
fatalnym stanie są wszyscy jej przyjaciele. Niektórzy mieli połamane ręce lub
nogi, u innych skończyło się tylko na otarciach. Nie było jednak nikogo, kto
wyszedłby całkowicie bez szwanku. Mimo to na ich twarzach widniały blade
uśmiechy. Widać było, że cały czas się martwią o rannych towarzyszy. Levy i
Lucy usiadły przy jednym stole z Macarovem. Mistrz nerwowo przeczesywał palcami
brodę. Opowiedział im w miarę dokładnie o tym, co się stało w gildii. O tym, że
Phantom Lord ich zaatakował i o zdradzie Gajeela. Z każdym kolejnym słowem oczy
Levy powiększały się. Po usłyszeniu całej opowieści, dziewczyna przeprosiła,
zakryła usta dłońmi i z płaczem wybiegła z gildii. Nikt nie pobiegł za nią.
Wiedzieli, że to nie oni powinni to zrobić. Makarov wpił zaś swoje spojrzenie w
Lucy. Cicho, tak, że niemal go nie usłyszała, powiedział.
- Nie mieliśmy szans. Zaatakowali z zaskoczenia. I do
tego Gajeel – zamilkł na dłuższą chwilę. – Mamy wielu rannych. Zdecydowanie
zbyt wielu. Postanowiłem Ci o tym powiedzieć, bo dotyczy to twoich najbliższych
przyjaciół. Juvia ma rozległe obrażenia. Znów zasłoniła Gray’a. Erza straciła
rękę i leży nieprzytomna. Natsu zbytnio wciągnął się w walkę. Nie obudził się
od momentu, w którym zemdlał w czasie bitwy. Myślę, że to dlatego, że zbytnio
się przeforsował i od ran. Taką przynajmniej chcę mieć nadzieję.
Heartfilia skinęła głową na znak, że zrozumiała i
przeprosiwszy, wybiegła za Levy. Znalazła ją w pobliskim parku. McGarden
siedziała na ławce, obejmując ramionami skulone nogi. Po jej policzkach
spływały łzy, o których istnieniu Lucy mogła się tylko domyślać. Levy skryła
bowiem twarz za kurtyną niebieskich włosów. Mag Gwiezdnych Duchów bez słowa
przytuliła ją. Kiedy Levy próbowała coś wyłkać, blondynka przerwała jej marne
próby.
- Cii… Już dobrze. Rozumiem. Wszystko się wyjaśni.
Specjalnie nie powiedziała, że wszystko będzie dobrze, bo
nie mogła tego zagwarantować, a nie chciała kłamać. Mimo to, McGarden doceniła
jej gest. A Lucy obiecała sobie w duchu, że dowie się wszystkiego. Że znajdzie
Gajeela choćby i na końcu świata byleby wymusić na nim odpowiedzi. I zrobi to
dla dobra McGarden.
Gray siedział na taborecie, który przyniósł mu Elfman.
Zresztą… Siedział to za duże słowo. On bardziej niecierpliwie wiercił się w
miejscu. Trwał przy ciężko rannej Juvii. Dziewczyna znów go ochroniła. Czuł się
przez to taki słaby. To on powinien być jej obrońcą, a nie na odwrót. Ale im bardziej
się starał, tym gorzej mu to wychodziło. Lodowy Mag pogrążył się w
rozmyślaniach. To było łatwiejsze. Oddać umysł wspomnieniom, a ciało zostawić
niczym pustą, bezużyteczną skorupę. A przede wszystkim nie patrzeć na ranną dziewczynę.
Ta, choć często go irytowała swoją namolnością i sposobem bycia, była wybranką
jego serca. Wcześniej nie chciał jej tego powiedzieć, a teraz, gdy myślał, że
może nie mieć już szansy, miał ochotę nawrzeszczeć na samego siebie. Nie
trzymał Juvii za rękę. Uważał, że to byłoby niewłaściwe. Dlatego siedział na
taborecie postawionym tuż obok łóżka, na którym spała Kobieta Deszczu.
Jellal delikatnie odgarnął włosy z twarzy Erzy. Gdyby
spała, zapewne poruszyłaby się niespokojnie przez sen. Ale ona była
nieprzytomna. Nie mogła zareagować w żaden sposób. Chłopak mimowolnie zerknął
na jej rękę. A raczej miejsce, gdzie ta ręka znajdować się powinna. Bo Scarlet
straciła ją w czasie walki. A mimo to dalej próbowała bronić gildii. Jedyne, co
Wendy mogła zrobić, to zasklepić ranę. Nie potrafiła przywrócić kończyny Erzy.
Jellal pogładził ukochaną po policzku. Zastanawiał się, co odpowiedziałaby mu
Tytania na jego wyznanie miłości. Pewnie po prostu zniszczy ich przyjaźń. Ta
wizja niesamowicie mu ciążyła, ale wiedział, że musiał jej to wyznać. Bo
duszenie tego w sobie ciążyło mu jeszcze bardziej. Nie wytrzymałby dłużej. Miał
dość sekretów, półprawd i kłamstw. Dlatego postanowił być szczery. Nawet w
najśmielszych marzeniach nie liczył na to, że Scarlet odwzajemnia jego uczucia.
Jellal przerwał błahe rozmyślenia i wezwał Ultear. Wiedział, że tylko ona może mieć
szansę na uzdrowienie Erzy.
Lucy odsunęła się od przyjaciółki. Spojrzała na nią
przepraszająco.
- Levy… Jeśli chcesz, możesz spać w moim mieszkaniu.
Pewnie jest tam Happy, więc nie będziesz sama. Ja chciałabym pójść do Natsu…
Blondynka czuła niesamowite wyrzuty sumienia mówiąc to.
McGarden jednak uśmiechnęła się przez łzy.
- Kochasz go, prawda? – Spytała i nie czekając na
odpowiedź, dodała. – Dzięki za propozycję. Idź już.
Heartfilia przytuliła ją szybko i pobiegła w stronę
gildii.
- Nie wiem 0 wyszeptała odpowiedź.
Wiedziała, że nikt nie słyszał jej słów. Ale to nawet
lepiej. Niektóre słowa nie powinny ujrzeć światła dziennego. Lucy szybko
dobiegła do zastępczego budynku gildii i pokoju, który zajmował nieprzytomny
Natsu. Lucy usiadła na skraju jego łóżka. Delikatnie chwyciła go za dłoń i
zaczęła cicho do niego mówić. Jej opowieści zupełnie nie miały sensu, ale
chciała po prostu mówić. Nie potrafiła powiedzieć tylko tego jednego. Choć
miłość była tym, co czuła do różowowłosego, nie umiała tego wymówić. „Kocham
cię”. Nie sądziła, że jest gotowa. Nie sądziła, że okoliczności nie są
odpowiednie. Nie sądziła… Ale przecież w miłości się nie sądzi.
No wreszcie!!! Fajne i ciekawe opowiadanie, ale Erza ma odzyskać rękę! A ta sprawa z Gajeelem... Ty to lubisz trzymać ludzi w niepewności xD
OdpowiedzUsuńUwielbiam xD
UsuńNie wiem, czy mi to wychodzi, ale uwielbiam xD
*złowroga muzyczka* tylko ja wiem, co stanie się z Erzą xD
Następnego Fairy Tail'a wrzucę jutro ;)