Shizuo chodził niespokojnie po pokoju. Jego wzrok co
chwila powracał do nieprzytomnego Orihary. A jego myśli wciąż podsuwały mu
wyrzuty sumienia. Dlaczego się nad tym zastanawiał? Powinien go zostawić i
odejść. Nie powinien go obchodzić. Ale zastanawiał się, czym były powodowane
czyny informatora. Po co udawał? Jego rozmyślania przerwał dopiero Shinra,
wchodzący do mieszkania i rzucający mu spojrzenie, w które blondyn wręcz nie
mógł uwierzyć.
Rzuciłem mu spojrzenie przepełnione złością. Nie byłem do
końca pewien, czy jestem zły na niego, czy na Izayę, czy na siebie. Na Shizuo,
bo nie pohamował się i zmasakrował informatora. Wiem, że miał to w nawyku, ale wiem też, że tym razem Izaya
się nie bronił. Na Izayę, bo ciągnął tę szopkę, mimo, że znał konsekwencje. I
konsekwencje uderzyły w niego ze zbyt dużą siłą. Dosłownie. I na siebie, bo
mogłem mu wyperswadować z głowy ten idiotyczny pomysł. Ale cóż… Po pierwsze
było już za późno, a historii przecież nie da się zmienić. Po drugie… z
miłością nie wygrasz, nie? Minąłem blondyna bez słowa i od razu ukucnąłem przy
Oriharze. Jego wygląd był nieco lepszy niż stan organów wewnętrznych. Choć dla
niego to raczej źle. A okrutna prawda była taka, iż Izaya wisiał teraz między
śmiercią a życiem. Nigdy po ich bitwach, jego stan nie był aż tak poważny. Po
względnych oględzinach zadzwoniłem do najbliższego szpitala. Wiedziałem, że
będą się tam mnie słuchać i że będę przewodniczyć operacjom. Ale to nawet
lepiej. Bo teraz jedynymi szansami Orihry na przeżycie był jego
nieprawdopodobny organizm i moje umiejętności. No i czas. Karetka przyjechała
natychmiast i zabrała poszkodowanego. Zabrałem się z nimi. Nim wybiegłem,
zatrzymałem się w drzwiach mieszkania i rzekłem do osłupiałego Shizuo.
- Poczekasz tu na mnie. Musimy poważnie porozmawiać.
Nie wiem, czy to dlatego, że mój głos brzmiał lodowato,
czy dlatego, że był skierowany do niego, ale Shizuo wzdrygnął się niespokojnie.
Skinął jednak twierdząco głową. Tym razem nie zamknąłem mieszkania. Po prostu
pobiegłem za lekarzami. Wskoczyłem do karetki i pojechaliśmy. Od razu zawieźli
go na salę operacyjną. Nie powiem… jego stan był naprawdę ciężki i nie
wiedziałem, czy dam sobie radę. Ode mnie zależało jego życie, więc musiałem się
postarać.
Złamane trzy żebra.
Przesunięta szczęka.
Wstrząs mózgu.
Nadwyrężony przez upadek kręgosłup.
To tylko nieliczne, choć najbardziej poważne z jego ran.
Udało mi się. Przez kilkanaście godzin walczyłem o jego życie i wygrałem.
Zawieźli go do sali pooperacyjnej. Ze względu na jego szybką zdolność
samoregeneracji nie kazałem założyć mu gipsu. Zamiast tego miał wzmacniacz na
kręgosłupie i masę bandaży. Zerknąłem na godzinę. Było koło czwartej rano. Do
domu nie chciałem wracać. Tylko niepotrzebnie obudziłbym moją ukochaną Celty. A
jeszcze czekała mnie rozmowa z Heiwajimą. Ruszyłem do mieszkania Izyai z buta.
Dotarłem tam w niecałe pięć minut, po drodze zastanawiając się, jak zacznę
rozmowę. Dostrzegłem Shizuo. Siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę i nerwowo
wyłamywał kostki. Nic nie mówiąc przeszedłem obok niego, Chyba nawet mnie nie
zauważył. Zerknąłem do garderoby Izayi. Raczej nie będzie miał mi za złe pożyczenie
jednej koszulki. Moja była przesiąknięta i zapachem i jego krwią. Wybrałem
pierwszą lepszą i założyłem. Na nią zarzuciłem mój ulubiony biały lekarski
kitel. Usiadłem na fotelu naprzeciw Shizuo. Byłem tak zmęczony, że mogłem
zasnąć, gdybym tylko się rozluźnił. Dlatego musiałem się w pełni skoncentrować.
To blondyn przerwał ciszę, która zapadła między nami.
- Nie zapytasz, o co poszło? – spytał.
Spojrzałem w jego oczy i dostrzegłem w nich tylko pustkę.
- Nie muszę – odparłem. – Wiem, o co poszło.
-Izaya ci powiedział?
Spojrzałem na niego ostro.
- Izaya leży nieprzytomny po operacji – odpowiedziałem
sucho. – Prawie umarł.
Wydawało mi się, że były barman nieco skulił się w sobie.
Odetchnąłem kilka razy. Musiałem być spokojny i ostrożnie dobierać słowa.
- Wydaje mi się, że wiem, o co chodzi. Pobiłeś go bo
dowiedziałeś się prawdy, tak? Izaya powiedział ci, że udawał schizofrenię, tak?
Shizuo spojrzał na mnie wrogo. Gdyby to Izaya tu siedział
zamiast mnie, już padłby pierwszy cios. Ale byłem przyjacielem Heiwajimy. A
ponad to mogłem powalić blondyna jednym skinięciem palca. Dokładnie
wskazującego palca naciskającego na tłoczek w strzykawce ze środkiem
uspokajającym w skoncentrowanej dawce, przeznaczonej specjalnie dla niego.
- Wiedziałeś od początku? – spytał.
Żyłka na jego czole zapulsowała niebezpiecznie.
Postanowiłem, że powiem mu całą prawdę. Potem najwyżej Izaya mnie zabije.
- Nie. Dowiedziałem się niedawno. Izaya mi powiedział. I
za nim mi przerwiesz, powiem ci wszystko, co wiem. Izaya nie ma schizofrenii. I
nigdy nie będzie jej miał. Co nie znaczy, że maski, które pokazywał, i które
opadały jedna po drugiej, nie są prawdziwe. Każda z postaci opisanych przez
Izayę jest prawdziwa. To części jego osobowości. Wszystkie są prawdziwe. Ale
Orihara nad nimi panuje. Scala je w jedno. I tylko dlatego nie ma schizofrenii.
I dlatego zgodziłem się na udział w tej szopce. Początkowo myślałem, że robi
to, żeby zdobyć informacje, żeby znowu cię gnębić. Ale okazało się, że jest
inaczej. A ja stwierdziłem, że jego obecność nakieruje cię na lepszy tor. Że to
ci pomoże w wyleczeniu choroby. I tyle. Teraz leży nieprzytomny w szpitalu. Bo
gdy raz w życiu okazał ci dobre serce, ty i tak go zmasakrowałeś. I to bardziej
niż zazwyczaj.
Shizuo zaśmiał się z niedowierzania. Pokręcił z uśmiechem
głową i dopiero wtedy spojrzał mi w
oczy.
- A niby po co on miałby to robić?
Shizuo czuł, jak jego wnętrzności boleśnie się skręcają.
Miał coraz większe wyrzuty sumienia. Zauważył też, jak wiele zrobił dla niego
Izaya, choć pozornie tak to nie wyglądało. Ponad to, przez te dni wydawało mu
się, że zbliżyli się do siebie. Że nie dadzą rady już być największymi wrogami.
Miał nadzieję na przyjaźń? Nie… to za duże słowo. Liczył, że będą się
kumplować. To też złe. Ale Heiwajima nie potrafił dokładnie określić swoich
uczuć. Czasami powalczą, ale nie z takimi konsekwencjami, jak kiedyś. Tyle, że
nadal nie wiedział, co myślał Izaya.
Przyjrzałem mu się. Dokładnie widziałem emocje w jego
oczach. I potrafiłem je prawidłowo zinterpretować. Postanowiłem zmienić front.
- Co do niego czujesz? – spytałem.
Cały czas dokładnie lustrowałem jego twarz.
- Ja… nienawidzę go – odparł po chwili.
Dopiero pod wpływem mojego spojrzenia wyglądał, jakby
chciał coś dodać. Ale nie zrobił tego.
Shizuo chciał to powiedzieć. Wiedział, że może ufać
Shinrze. Ale te słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło. Bał się jego
reakcji. Bał się odrzucenia. Przecież nie przyzna, że polubił kleszcza. Może
nawet zbyt bardzo.
Westchnąłem ciężko. Będzie trudniej niż myślałem. A może
wręcz przeciwnie? Powiem mu to wprost. To będzie jak zrywanie plastra. Im
szybciej to zrobisz, tym mniej zaboli.
- A on cię kocha.
Zobaczyłem, jak Shizuo nieruchomieje. Potem uśmiecha się
smutno i zrywa nagle z fotela. Podałem mu adres szpitala. Od tak, od
niechcenia. Jednak przyglądałem się mu z uśmiechem, dopóki nie zniknął mi z
oczu. Zamknąłem za nim drzwi i położyłem się na kanapie w domu Izayi. Chciało
mi się spać. A Izaya… cóż… wygląda na to, że dobrze ulokował uczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz