Ciepłe promienie słońca obudziły mnie. Zapowiadał się
kolejny nudny dzień. A na koniec jeszcze to nudne przyjęcie. Claude jeszcze nie przyszedł. Prawdopodobnie
myślał, że śpię. Pewnie tego nie wiedział, ale wciąż pamiętałem o tym co mi
zrobił ponad trzy lata temu. Złamał kontrakt i pozwolił mi umrzeć. I na dodatek
umieścił moją duszę w pierścieniu! Kiedy zrozumiał, że nie zdobędzie duszy
Ciela, uzdrowił moje ciało i ponownie umieścił mnie w nim. Na początku chciałem
zerwać kontrakt, ale uznałem to za zbyt małą karę. Poza tym, uwielbiałem
pomiatać nim z tą wiedzą, że nie może nic zrobić. Na samo wspomnienie Ciela do
oczu napłynęły mi łzy. To już trzy lata od jego śmierci. Tyle czasu, a ja nadal
za nim tęskniłem. Nie potrafiłem go zapomnieć. I tego czasu, który zmarnowałem
na udawanie, że go nienawidzę. Ile bym oddał za to, by cofnąć czas. Otarłem łzy
rękawem piżamy. Mimo tych trzech lat jego obraz nie rozmywał się w mych
wspomnieniach. Bez niego czułem się pusty. Miałem teraz siedemnaście lat…
prawie całe miasto pragnęło zdobyć zaproszenie na organizowany przeze mnie bal.
Miałem już tyle dziewczyn, i tylu chłopaków, ale żadne z nich nie potrafiło
wypełnić tej pustki w moim sercu. Co więcej, rok temu zauważyłem, że wybieram
partnerów wobec konkretnego schematu. A ten schemat stanowiła postać
Ciela. Odgoniłem niechciane myśli.
Musiałem przygotować się na wieczorny bal. Dochodziła dopiero jedenasta, ale
wiedziałem, że bez moich wskazówek ta banda idiotów, którzy zwą się moją
służbą, nie da sobie rady. Usiadłem na łóżku i opuściłem nogi.
- Claude!!! – wydarłem się.
Kamerdyner niemal natychmiast znalazł się w moim pokoju.
Ukłonił się lekko i z kamienną twarzą spytał.
- Czym mogę ci służyć wasza wysokość?
Nienawidziłem jego opanowania. Co jakiś czas udawało mi
się go wytrącić z równowagi. Znęcałem się nad nim najczęściej jak się dało,
nawet jeśli to były małe rzeczy. Spojrzałem na niego z pogardą. Jak wtedy w
lesie mogłem powiedzieć mu tak żałosne słowa? Co prawda byłem na skraju
śmierci, ale nie było to wytłumaczeniem.
- Przynieś mi śniadanie – rozkazałem mu.
Lokaj ponownie się ukłonił i wyszedł z pomieszczenia.
Zostałem sam. Brakowało mi Ciela na każdym kroku. Claude szybko wrócił.
Wiedziałem, że mógł szybciej. Patrzyłem na niego z góry. Postawił mi tacę z
posiłkiem na kolanach i cofnął się o krok. W moich oczach błysnęły
niebezpieczne ogniki. Ale on tego oczywiście nie zauważył. Wziąłem szklankę z
gorącą herbatą i podniosłem do ust. Nie napiłem się jednak.
- Claude… - zacząłem udając proszący ton.
Rzygać mi się chciało, że tak robiłem, ale innego wyjścia
nie miałem. Claude był tak przewidywalny i nudny. Pochylił się, a w jego oczach
dostrzegłem pogardę. Miałem ochotę uderzyć go w twarz. Uśmiechnąłem się jednak
szeroko i wylałem mu gorący napój prosto na twarz. Demon zaklął szpetnie acz
cicho. Zaśmiałem się szczerze.
- Naprawdę myślałeś, że zniżę się do twojego poziomu
śmieciu? – spytałem dumnie unosząc głowę.
Patrzyłem na niego z pogardą jak on na mnie przed chwilą. Lokaj szybko odzyskał
spokój. Gorący płyn ściekł mu na koszulę i marynarkę.
- Idź się
przebierz, nie chcę byś ubrudził cokolwiek podczas ubierania mnie –
powiedziałem z wyższością.
Lokaj spojrzał na mnie zza szkieł. Najchętniej by mnie
znowu zabił. Ale nie mógł. Warunki naszego kontraktu uległy sporej zmianie. A
ja mogłem robić co chciałem.
- Pospiesz się – warknąłem.
Idiota. Kto chciałby takiego nieudolnego służącego? Nawet
innego demona nie potrafił pokonać. I nieważne, że nie chodziło im o moją
duszę. Jestem zbyt zepsuty. A dusza Ciela była czysta i niewinna mimo
wszystkiego co przeszedł. Lokaj wyszedł zostawiając mnie w zadumie. Zamknął za
sobą drzwi. Podszedłem do lustra i spojrzałem na siebie. Moje blond włosy były
już trochę przydługie, grzywka nieco przysłaniała moje niebieskie oczy. Oczy,
które nie wyrażały niczego poza pustką i pogardą. Prawie nic się nie zmieniłem
przez te trzy lata. Trochę dorosłem. Urosłem. Ale nic poza tym. Zacząłem
zastanawiać się jakby wyglądał teraz Ciel, gdyby żył. W moich oczach znów
pojawiły się łzy. Opadłem na łóżko i schowałem twarz w poduszce. Po jakimś
czasie usłyszałem nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Kto tam? – spytałem rozdrażniony.
- To ja paniczu, Hannah – odparł głos zza drzwi.
- aa – mruknąłem – możesz wejść.
I ponownie schowałem twarz w poduszkę. Służąca weszła do
pokoju. Położyła ubrania na krześle i usiadła na łóżku obok mnie. Delikatnie
pogładziła mnie po włosach uspokajająco. Od kiedy dowiedziałem się prawdy,
byłem dla niej milszy. Chyba najmilszy na tle całej służby.
- Paniczu przyniosłam ci dwa komplety ubrań.
Przywdziejesz dziś biel? – spytała ciepło.
Pokręciłem przecząco głową. To idiotyczne. Od trzech lat
stałym elementem mojego ubioru stała się czerń. A to wszystko przez tego
durnia, który dał się zabić. Tak… przez trzy lata nosiłem żałobę po Cielu
Phantomhive i nie zamierzałem przestać. Hannah westchnęła cicho.
- Paniczu… to już trzy lata… - zaczęła cicho.
- I co? –
spytałem z rozdrażnieniem, podnosząc głowę z poduszki i patrząc na nią. Czułem,
że zacząłem płakać. – Mam zapomnieć?
Hannah uśmiechnęła się lekko. Delikatnie otarła moje łzy.
Tylko jej pokazywałem prawdziwe uczucia.
- Nigdy nie
zapomnisz paniczu – odparła spokojnie. – Ale powinieneś to zaakceptować i żyć
dalej. Jako jedna z nielicznych zdaję sobie sprawę z tego, ilu partnerów i
partnerek panicz miał. I każde z nich miało jedną cechę wspólną z Cielem. Nie
może panicz tak żyć.
- Ale ja nie
chcę żyć inaczej. Nie chcę żyć bez niego – powiedziałem cicho. – Nawet jeśli
miałby mnie nienawidzić jak zawsze. Ważne żeby był blisko mnie!
Hannah przytuliła mnie lekko. Na to co powiedziałem nie
było stosownej odpowiedzi. Ciel umarł i nic tego nie zmieni. I nikt mi go nie
zastąpi. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę.
-
Siedemnastoletni panicz taki jak ty nie powinien spędzać całego dnia w łóżku.
Zwłaszcza, że dziś wyprawia panicz kolejny bal.
- Claude wszystko przygotuje – odparłem bez namysłu.
Wiedziałem, że lokaj podsłuchuje. I wiedziałem, że musi
posłuchać rozkazu. Co zresztą uczynił.
- A co ja mam dla panicza zrobić? – spytała z uśmiechem
Hannah.
- Po prostu tu zostań – odparłem.
Kiedyś zleciłbym jej tyle ohydnych rzeczy. Ale teraz?
Nie żebym zamierzał ją znowu
przepraszać, ale nie mogłem już tak jak kiedyś. Położyłem głowę na jej
kolanach.
- Zaśpiewaj mi coś Hannah – poprosiłem.
Kobieta miała piękny głos. Spełniła moją prośbę. Wśród
dźwięków śpiewanej przez nią piosenki zasnąłem. Znów śnił mi się Ciel.
Usłyszałem, że ktoś wchodzi do mojego pokoju. Niechętnie i z wyraźną pogardą
otworzyłem oczy. Zobaczyłem Claude’a.
- Czyż nie
miałeś wszystkiego przygotować? Jesteś tak beznadziejny, że nie potrafisz
sprostać takiej prośbie? – spytałem jak
zwykle z wyższością.
Lokaj ukłonił się lekko. Stanąłem na łóżku i położyłem mu
stopę na kręgosłupie. Mocno nacisnąłem. Usłyszałem ciche syknięcie.
- Za lekko mi się kłaniasz śmieciu – stwierdziłem patrząc
na niego z góry.
- Tak, wasza wysokość. Przepraszam – odparł demon.
Okulary spadły mu z nosa. Odepchnąłem go i skoczyłem na
szkła. Widziałem jak jego twarz wykrzywia grymas złości. Zdawałem sobie sprawę
z tego, że miał milion zapasowych. Ale okulary były mu potrzebne do idealnego
wizerunku lokaja. I bardzo je lubił. A ja bardzo lubiłem niszczyć rzeczy, na
których mu zależało.
- Wszystko
jest gotowe. Goście zaczną się niedługo zjeżdżać – powiedział. – Czy mam pomóc
paniczowi z ubraniem się?
Spojrzałem na niego z pogardą, specjalnie odwlekając
odpowiedź. Przeniosłem wzrok na Hannah. Na nią patrzyłem miłym wzrokiem. Może
nie ciepłym i kochającym, ale miłym. Na tyle, na ile było mnie stać.
- Hannah pomożesz mi? – spytałem uprzejmie.
Dostrzegłem kątem oka, że Claude zacisnął szczękę ze
złości. Służąca uśmiechnęła się lekko i skinęła twierdząco głową. To
wystarczyło. Nie odrywając od niej wzroku odezwałem się ostro.
- Dopilnuj wszystkiego, ale wynoś się z mojego pokoju.
Lokaj ukłonił się, ale posłusznie wyszedł. Choć wyglądał
jakby chciał rozszarpać mnie albo Hannah na strzępy. Uśmiechnąłem się
zwycięsko. Jednak moja radość trwała krótko. Wkrótce nastąpiło to znane i
codzienne uczucie pustki. Uśmiech zamarł mi na ustach. Powoli podszedłem do
okna i wyjrzałem na dwór. Było już ciemno. Rzeczywiście. Goście mieli się za
chwile zjechać. Hannah szybko pomogła mi
się ubrać. Miałem na sobie to co zawsze. Fioletowy płaszcz, zieloną kamizelkę,
wysokie sznurowane buty i krótkie spodenki. Jedyną zmianą była czarna koszula
zamiast białej. Tak ubrany wyszedłem z pokoju w towarzystwie służącej.
- Hannah idź się przebrać na przyjęcie – powiedziałem z
lekkim uśmiechem.
Dziewczyna skłoniła się lekko i odeszła w swoją stronę.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem ku wejściu do dworu. Stanąłem na schodach.
Opierałem się na lasce, którą trzymałem w prawej ręce. Powitałem wszystkich
gości uprzejmie. Rozeszli się po rezydencji. Było ich tak wielu, że mimo ogromu
mojej posiadłości, wszędzie się roiło od ludzi. Leciała jakaś muzyka. Niezbyt
jej słuchałem. Ludzie doskonale się bawili i co jakiś czas to kobiety to
mężczyźni podchodzili do mnie. Próbowałem nie okazać zirytowania. Kiedyś te
przyjęcia pozwalały mi oderwać myśli od Ciela, ale już tak nie było. W tłumie
dostrzegłem interesującą postać. Była to piękna dziewczyna w moim wieku i o
dziwo, mojego wzrostu. Miała długie czarne włosy puszczone luźno i niesamowite
oczy. Takie same jakie miał Ciel. Założyła ciemno niebieską suknię z gorsetem.
Poszedłem za nią. Zaciekawiła mnie. Poza tym, nie miałem nic ciekawszego do
roboty. Nagle zauważyłem, że korytarze, którymi podążamy są coraz bardziej
puste. Dziewczyna nic nie mówiła tylko dalej szła. Na krótką chwilę zniknęła mi
z oczu. Rozglądałem się szukając jej. Ale co dziwne, nie czułem tej pustki.
Usłyszałem dziewczęcy śmiech w jednej z komnat. Zaskoczony zrozumiałem, że to
była moja sypialnia. Bez zastanowienia wpadłem do pokoju. I to był mój błąd.
Nieznajoma ukryła się za drzwiami i w momencie, gdy znalazłem się w pomieszczeniu, zatrzasnęła je. Spojrzałem na
nią zdumiony i lekko przestraszony. Uśmiechnęła się lekko i podeszła do mnie.
Popchnęła mnie mocno na łóżko. Byłem zbyt zdziwiony by cokolwiek zrobić. Ona
zaś nie czekała ani chwili. Usiadła mi okrakiem na klatce piersiowej i
delikatnie pocałowała. O dziwo było mi… przyjemnie. Czegoś takiego nie odczułem
przy innych ludziach. Ku mojemu rozczarowaniu szybko oderwała swoje usta od
moich. Nie ruszając się zaczęła wodzić palcami po moich ramionach. Dostrzegła
czarną koszulę.
- Po kim nosisz żałobę Aloisie? – spytała cicho.
Patrzyłem zaczarowany w jej piękne niebieskie oczy.
Uczucie pustki zniknęło w jej towarzystwie.
- Po nikim ważnym – odparłem.
Nie chciałem teraz rozmyślać o Cielu. Ona zaś zaśmiała
się. Jednak to nie był dziewczęcy śmiech tylko… męski. Spojrzałem na nią
zdziwiony.
- Ranisz moje uczucia Trancy – powiedziała już zupełnie
chłopięcym głosem.
Wszędzie bym go poznał. Czemu nie zorientowałem się
wcześniej? Delikatnie ściągnąłem perukę z jego głowy. I ujrzałem to, czego
pragnąłem.
- Ciel – wyszeptałem cicho.
Rzuciłem perukę gdzieś na podłogę i natychmiast usiadłem, nie zrzucając go ze
swoich kolan. Wtuliłem się w niego mocno. On zaś zaśmiał się cicho i objął mnie
równie mocno. Nie wiem czemu ani kiedy, ale rozpłakałem się.
- Ciel, tak tęskniłem. Gdzie byłeś? – spytałem cicho.
Wiedziałem, że moje łzy moczą jego nietypowy strój. Ale żaden z nas się tym nie
przejmował.
- Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie. –
Ważne, że teraz tu jestem, prawda?
Skinąłem lekko głową. Byłem tak szczęśliwy. Ciel żył i
był tutaj. I przytulał mnie! I to właśnie było dziwne.
- To tylko sen, prawda? – spytałem smutno.
Nie chciałem by to był sen. A nawet jeśli to pragnąłem,
by nigdy się nie skończył. Usłyszałem cichy śmiech Ciela.
- Śnię ci się? To urocze – stwierdził cicho.
Wiedziałem, że na wszystko ma odpowiedź. Jak zawsze. Ale
nie odpowiedział na moje pytanie. Odsunąłem się nieco od niego i przyjrzałem mu
się. On także niewiele się zmienił. Tylko trochę wydoroślał. W końcu minęły te trzy
lata. Dostrzegłem jego lekki uśmiech i rozbawione iskierki w oczach. Nie miał
swojej przepaski. Delikatnie pogładził mnie po policzku.
- Nie Aloisie – wyszeptał – To nie sen. Jestem tu.
- Czy ty przypadkiem mnie nie nienawidziłeś? – spytałem z
lekkim uśmiechem.
Uśmiechałem się, choć bałem się odpowiedzi. Wiedziałem,
że jeśli teraz by odszedł, złamałby mi serce. Tak. Mimo, że byłem wredną mendą
i pomiatałem wszystkimi, kochałem go. I nie przeżyłbym po raz drugi jego
odejście. Zbliżył swoją twarz do mojej tak, że prawie stykaliśmy się nosami.
Miałem ogromną ochotę go pocałować, ale czekałem na jego odpowiedź.
- Myliłeś się Trancy – stwierdził.
Uśmiechnął się szeroko i mnie pocałował. W niczym nie
przypominało to wcześniejszego pocałunku. Tamten był delikatny. Ten zaś… Ciel
był taki brutalny, władczy. Wpił się w moje usta jakby od dawna na to czekał. W
pierwszym momencie całkowicie odpłynąłem. Tak bardzo tego pragnąłem, że teraz
nie potrafiłem zrobić nic poza oddawaniem mu się. Ale to trwało tylko chwilę. Było
mi tak przyjemnie. Nie chciałem tego przerywać, ale jednocześnie pragnąłem
więcej. W końcu kazał na siebie tyle czekać. Wplotłem palce w jego miękkie,
czarne włosy i pogłębiłem nasz pocałunek jednocześnie uniemożliwiając mu
przerwanie pocałunku. Ciel uśmiechnął się kącikami ust. Mimo moich obaw chyba
nie zamierzał przerywać. Delikatnie wsunął dłonie pod moją koszulkę i zaczął
kreślić kciukami niewielkie kręgi na mojej skórze. Zadrżałem z przyjemności.
Ciel uśmiechnął się szerzej czując to. Obaj przymknęliśmy oczy. Teraz nie
istniał bal, czy inni ludzie. Byłem tylko ja i on. Równie chętnie
odpowiedziałem na jego pocałunek z tą samą mocą. Wkrótce obaj ciężko dyszeliśmy
z braku powietrza, ale żaden z nas nie chciał przerwać. Do tego Ciel delikatnie
przejechał językiem po moich wargach. Natychmiast je uchyliłem udzielając mu
niemego pozwolenia. Pozwolenia, z którego niezwłocznie skorzystał. Obaj
zwolniliśmy. Pocałunek znów stał się delikatny, acz równie namiętny. Ciel
powoli i z czułością badał językiem wnętrze moich ust. Gdy zahaczył niby
przypadkiem o mój, lekko się uśmiechnąłem. Nasze języki zaczęły walczyć o
dominację, choć tylko z przyjemności. Po jakimś czasie Ciel oderwał swoje usta
od moich. Spojrzałem na niego z miną rozkapryszonego dziecka. Nie chciałem by
przerywał. Zaśmiał się widząc to. Pogłaskał mnie delikatnie po policzku.
- To tylko początek Alois – wyszeptał – tylko początek.
Uśmiechnąłem się do niego. Ciel wyplątał się z moich
objęć i wstał. Wziął perukę do ręki i uśmiechnął się do mnie.
- Już idziesz? – spytałem smutno.
- Tak – odparł też niezbyt radośnie – ale wrócę –
obiecał.
Podszedł do mnie i oparł dłonie o moje uda. Przymknąłem
oczy, a on złożył na moich ustach delikatny i krótki pocałunek. Gdy otworzyłem
oczy, już go nie było. Z uśmiechem i w ubraniu położyłem się. Wiedziałem, że
dotrzyma słowa. Miałem nadzieję, że wróci jak najszybciej. Szybko zasnąłem. Bez
tej dziwnej pustki i wypełniony miłością, nie miałem z tym problemu. Oczywiście
istniała możliwość, że hrabia Phantomhive się mną bawił. Ale w głębi duszy
liczyłem, że czuje do mnie to co ja do niego. Zresztą… nawet gdybym był tylko
jego zabawką, nie przeszkadzało by mi to, dopóki był blisko mnie. Żałosne.
Kiedy stałem się tak godny pogardy? Ale taka była miłość. Przynajmniej moja
miłość.
To jest cudowne ;u;
OdpowiedzUsuńCudne ^^ będzie więcej części??????? ;*
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten paring. Świetne opowiadanie! ^^
OdpowiedzUsuńKocham. kocham, KOCHAM!!!
OdpowiedzUsuń