niedziela, 10 marca 2013

Vocaloidowe Anioły ( Part 1)


Paringi: Miku x Kaito, Rin x Len, Luka x Gakupo.

Świat od zawsze podzielony był na trzy części. Ale to wiedzieli tylko nieliczni. Jeszcze mniej istot wiedziało, jak bardzo dwie z tych części się przenikają. Najbardziej dostępnym była ludzka część świata. Tę zamieszkiwali zwykli śmiertelnicy. Niczego nie świadomi. Jak ślepi błąkający się po świecie, nie dostrzegając niczego. Drugą częścią było Królestwo. Wierzyła w nie część ludzi, choć żaden z nich za życia nie przestąpił jego progu. Mieszkał tam sam Bóg wraz z jego zastępami aniołów. Ostatnia część, była najbardziej tajemnicza. Tylko ci, którzy jej doświadczyli ją znają, a poznanie jej jest zakazane. To część świata należąca do Upadłych. Bóg zakpił sobie z innych stworzeń, dzieląc świat. Bo stworzył jedno, wielkie, nieskończone koło. Najpierw człowiek żył na ziemi. Po śmierci trafiał do Królestwa, gdzie Bóg osądzał go. Wszystkich zamieniano na anioły niskiej rangi. Ale tym złym, niemal od razu wyrywano skrzydła. Wśród bólu i cierpienia spadali z nieba. Nieliczni to przetrwali. Ci ,którzy zginęli od upadku, rodzili się na nowo jako ludzie. Zaś ci, którzy przeżyli, błąkali się po  ziemi, wśród ludzi aż po nieskończoność lub do śmierci. A Upadli dzielili się na dwie grupy. Można ich było poznać po ranach na plecach. Jeśli blizny były czarne, Upadły zszedł na złą drogę. Jeżeli natomiast pozostały lekko złote, świadczyło to o jego dobroci. Ale nasza historia nie zaczyna się od Upadłych czy ludzi. Zaczyna się od trójki aniołów. Istot pozbawionych uczuć i wolnej woli. Istot, które mimo ogromnej mocy, zostały przez Boga mniej umiłowane, niż zwykli ludzie. Nie przyjaźniły się między sobą, a czas spędzały samotnie.

Archanioł… to pojęcie kojarzy się tylko z istotą rodzaju męskiego. I tak też zazwyczaj było. Kobiety zdobywały najwyżej posadę serfina. Jednak nie ona. Hatsune Miku nie poprzestała na niej. Udało jej się. Była jedyną kobietą wśród archaniołów. Bezwzględna i zawsze posłuszna. Misje wypełniała z nadzwyczajną skrupulatnością i dokładnością. A co więcej, kochała ludzi tak samo jak Bóg. Nie któregoś konkretnie. Wszystkich jako ogół. Tym razem dostała to co zawsze. Miała zabić jednego z Upadłych, który sprawiał coraz więcej problemów. Jak zwykle jej się udało. Miała jeszcze trochę czasu do momentu, gdy miała zdać raport Bogu. Dlatego też zamieniła olbrzymią parę śnieżnobiałych przeplatanych złotymi nićmi skrzydeł i zamieniła je w czarny tatuaż na plecach. Rzuciła najprostsze zaklęcie maskujące. Żaden człowiek jej nie widział. Bynajmniej nie powinien. Szła więc spokojnie patrząc na nich. Zadziwiali ją. Pędzili w różne strony. Aż usłyszała krzyk. Nie odwróciła się. To nie była jej sprawa. Nie dostała rozkazu od Boga by interweniować. Dlatego po prostu odeszła. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i nieznośne pieczenie.  Natychmiast odskoczyła z kocią gracją. Wpierw spojrzała na ramię. Było całe czerwone i piekło boleśnie. Potem przeniosła wzrok na osobę, która jej dotknęła. Człowiek. Powinna się tego spodziewać. Tylko ich dotyk parzył. Dotyk Upadłych zwęglał naskórek. Ale z drugiej strony, jak człowiek zdołał ją zobaczyć? Mówił coś do niej, ale nie zwracała na niego uwagi. Przełamała się i zbliżyła palec do jego czoła. Nie dotknęła go jednak.
- Abolescere Perire Memoria.  Visum Nebulosus – powiedziała cicho.
Była pewna, że zaklęcie zadziała. Chłopak tylko spojrzał na nią zdziwiony. Dalej ją widział. I dalej miał jej obraz w pamięci. Miku nie zirytowała się. Nie znała tego uczucia. Powtórzyła tylko kilkukrotnie zaklęcie. Gdy zobaczyła, że nie ma żadnych efektów, po prostu odwróciła się i skierowała w swoją stronę. Nieznajomy poszedł za nią, cały czas coś mówiąc. Nie słuchała go. Miała mało czasu, bowiem jemu podarowała go zbyt dużo. Ignorując go weszła na pierwszy lepszy dach budynku i stanęła na barierce. Była dość wysoka i szczupła. Miała piękne niebieskie włosy upięte w dwie kitki i powiewające teraz na wietrze. Tatuaż na plecach. W tamtym momencie miała na sobie białe spodnie za kolana i top w tym samym kolorze. Dotknęła palcami wisiorka, który miała na szyi.
- Vicissitudo – szepnęła.
Lekko się uśmiechnęła. W końcu mogła zamienić ubrania na formalne, które szczerze mówiąc, bardziej lubiła. Rozbłysło światło, a  ona nagle miała na sobie zwiewną suknię do kostek i pas z mieczem u boku. Stopy miała bose. Chłopak zbliżył się do niej. Mówił coś o wartości życia i braku potrzeby popełnienia samobójstwa. Cóż za absurd. Anioły nie mogły same się zabić. Poza tym, ona wiedziała o życiu znacznie więcej niż on. Choć wyglądała na siedemnaście lat, przeżyła już dwa stulecia tylko jako archanioł. Ogółem przestała już liczyć, ale ponad tysiąc lat miała na pewno. Miku rozłożyła skrzydła. Wzbiła się w powietrze, podnosząc tym samym kurz znajdujący się na dachu.
- Confiteor confessus Me mei mihi Deus Pater – powiedziała.
Nie wydarzyło się nic wielkiego. Przeleciała przez chmury i znalazła się w Królestwie. Natychmiast podążyła do ojca. Uklęknęła przed nim na jedno kolano i spuściła głowę.
- Wstań moje dziecko – powiedział ciepło.
Hatsune posłusznie wstała i zdała raport z misji. Na koniec Ojciec uprzedził ją.
- Miku uważaj na tego chłopaka.
Archanielica nie pytała dlaczego. Nigdy tego nie robiła. Skinęła tylko głową. Spytała, czy Bóg ma dla niej jakąś inną misję.

Znaczenia użytych zwrotów (mniej więcej) xD
Zniknij przepadnij pamięci. Wzroku zamglij się.
Przemiana.
Wpuść mnie ojcze.

Różowowłosa serafin spacerowała właśnie po niewielkim miasteczku. Miasteczku, które otrzymała pod opiekę. Ludzie już ją znali, więc pozdrawiali ją, gdy przechodziła obok. Nikt nie znał jej prawdziwej natury. A serafin czuwała nad nimi i strzegła od zła na tyle, na ile mogła. Wszakże nie pozwolono jej na użycie mocy w sposób, który ludzie mogliby zauważyć. Dlatego zamiast tworzyć cuda, ograniczała się do bycia przyjazną, miłą i ciepłą osobą. Można było na nią zawsze liczyć. Wspomagała zarówno słowami jak i czynem. Tego dnia miała na sobie biały top i krótkie, białe spodenki. Anioły zazwyczaj przywdziewały biel. Prawdopodobnie dlatego, że w pewien sposób przypominało im to o czystości ich oryginalnego domu. Jej skrzydła zamienione w tatuaż zajmowały całe plecy, a także ramiona.  Szła właśnie główną ulicą miasteczka. Widziała ludzi spieszących na mszę do kościoła. Uśmiechała się lekko. W niewielkich miejscowościach ludzie zdają się być bliżej Boga. Czasami dlatego, że nie chcą by poszły o nich nieprzyjemne plotki, ale zazwyczaj zjawiali się w kościele by spotkać się w pewien sposób ze Stwórcą.

Wtedy zobaczyła jego. Właściwie, wpadła na niego przez przypadek, gdy potknęła się o kamień.  Zadziwiające, jak niezdarny może być ktoś, kto stoi tak wysoko w anielskiej hierarchii. Dawno jednakże nie używała stóp, więc czuła się w pełni usprawiedliwiona. Miał długie fioletowe włosy spięte w niedbały i luźny kucyk. Był nieco wyższy od niej i szczupły. Uśmiechał się promiennie, gdy zaczęła go przepraszać. Po krótkiej rozmowie przedstawili się sobie.
- Gakupo – powiedział z uśmiechem.
- Megurina Luka – odparła.
Potem rozeszli się. On pobiegł w stronę kościoła, kilkukrotnie oglądając się za siebie żeby spojrzeć jeszcze na tę cudowną, nieznajomą dziewczynę, ona przespacerowała się na plażę. Zastanawiała się kim on jest. W sumie, wiedziała to. Nadal czuła piekącą skórę w miejscu, gdzie ich ciała się zetknęły. Był człowiekiem. Ale na jego widok i myśl o nim, reagowała inaczej niż na myśl o innych mieszkańcach miasteczka. Rozum mówił jej, że to głupota, ale serce na myśl o dziwnym już nie tak nieznajomym nieznajomym zaczynało bić nieco innym rytmem.

Anielica uwielbiała świat ludzi. Na górze wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Tutaj panował chaos. Ludzie stanowili nieuporządkowaną chmarę przeżyć, myśli i kierunków, które raz się przecinały na swoich drogach, a raz całkowicie rozbiegały. Megurina uwielbiała ich wszystkich obserwować. I świat. Zieleniejące liście na wiosnę, prażące słońce latem, cudowne kolory jesieni i śnieżną czystość zimy.

Uwielbiała czuć też piasek pod stopami i wodę obmywającą jej stopy. Nawet nie zorientowała się, ile czasu tak szła, gdy zaczęło się już solidnie ściemniać. Wtedy też usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Nie spodziewała się tego, Wszakże była nieznajomą w tym miasteczku. Znaczy, ludzie już ją kojarzyli, ale nikt nie traktował jej jak sąsiada, którego zna się od dziecka, bo po prostu takowym nie była. Zatrzymała się i odwróciła. Uśmiechnęła się szeroko na widok Gakupo, próbującego dość niezdarnie biec przez piasek w trampkach.
- Osz cholera - mruknął, gdy w końcu zatrzymał się przy niej. Zdjął buty i oddał plaży, co jej. Związał sznurówki, włożył skarpetki do środka trampek i przerzucił je sobie przez ramię.
- Jak Ci minął ten uroczy dzień? - spytał z uśmiechem.
Luka zauważyła, że ma niezwykle urocze dołeczki w policzkach, gdy się uśmiecha. Ruszyli w dalszy spacer, gdy w końcu mu odpowiedziała. I mogliby wędrować tak do końca świata, ale wcześniej zastał ich świt.


Ostatnia z naszych bohaterek była Aniołem Stróżem. Ten typ aniołów najczęściej podróżował. Bóg przydzielał im postać do ochrony i musiały spełnić jego żądanie. W przypadku Stróżów było to o tyle trudne, że mieli największy kontakt z rasą ludzką, a nie raz okazywało się, że gość, którym mieli się opiekować był skończonym dupkiem. Bez słowa narzekania musieli jednak wykonywać boską wolę. Nie po to Bóg poskąpił im wolnej woli żeby się zastanawiali.

Rin tym razem otrzymała jakiegoś chłopaka. Niewidzialna dla nikogo, podleciała do niego i przyjrzała się mu. Wyglądali niemal identycznie. Oboje mieli blond włosy i prawie te same rysy twarzy. I niezwykle podobny uśmiech. Przyglądała mu się cały dzień, ciekawa, czemu go jej przydzielili. Znaczy, zrozumiałaby żart z ludzkim bliźniakiem, gdyby sądziła, że Boga stać na żarty. Była z nim w trakcie drogi do szkoły, gdy bezmyślnie przebiegał przez ulicę, gdy raz po raz przepraszał ludzi, że niechcący im przywalił łokciem, przepychając się w stronę szkoły. Była z nim w szkole, usiadła sobie na parapecie i przysłuchiwała się nudnej lekcji, wyglądając za okno. Dzień był tak piękny, po co marnować go w ten sposób, kiedy mogłaby rozłożyć skrzydła i lecieć. I tylko cieszyć się pomyślnym wiatrem. Cóż, jednak nie mogła, bo boskie rozkazy były dość mocno wiążące.

Zwróciła uwagę na zachowanie swojego podopiecznego. Nie uważał na lekcji. Non stop wymieniał liściki z ludźmi dookoła, a z kumplem z ławki nie przestawali trajkotać. Nauczyciel zdawał się to ignorować. Rin nie znała jeszcze ludzi aż tak dobrze, zwłaszcza tego jednego, skoro znała go zaledwie od kilku godzin, ale uznała, że chłopak musi być geniuszem, skoro pozwalają mu praktycznie na wszystko.

Szkoła minęła nudno. Jak to szkoła, prawda? Rin leciała za Lenem - nieco z tyłu i kilka stóp nad ziemią z opuszczonymi ramionami. Naprawdę liczyła, że tym razem dostanie kogoś, kto zapewni jej trochę rozrywki. I mocno się przeliczyła. Pilnowała chłopaka, gdy wracał do domu. Raz nawet musiała zainterweniować - pociągnęła go za koszulkę w tył żeby nie wpadł pod nadjeżdżające auto. Poza tym jednak nic, ale to absolutnie nic się nie wydarzyło.

Z góry założyła, że jej podopieczny jest grzecznym nudziarzem. Ale to dopiero był poniedziałek. Jak bardzo była w błędzie, dowiecie się w kolejnym rozdziale.

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję,że niedługo dodasz nową ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu Rin i Len'owi poświęciłaś tak mało zdań? ;_;
    CHCE NASTĘPNY ROZDZIAŁ!!! I mam w dupie, że jesteś zajęta xD
    A tak na serio- dodaj nowy rozdział jak najszybciej możesz ;)

    OdpowiedzUsuń