Izaya westchnął rozczarowany i zamknął z
powrotem oczy. W myślach zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest jakimś
chodzącym magnesem na blondynów, bo tylu się ich wokół kręciło, że to musiał
być jakiś znak. No dobra, nie aż tylu. Raptem dwóch. A jednak na myśl o jednym
z nich czuł ukłucie w sercu, o którym myślał, że dawno zapomniał. Tak, wielki
bóg, Izaya Orihara, odczuwał znane zwykłym śmiertelnikom poczucie winy i ból na
myśl o stracie ukochanej osoby, nawet jeśli nie pamiętał, kogo kochał.
Przeczesał palcami włosy i nie racząc nawet
otworzyć oczu, uprzedził towarzysza.
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś.
Nie usłyszawszy szmeru odsuwanego krzesła
i oddalających się kroków, chłopak kontynuował swój monolog.
- Ale spokojnie, przecież to nic nie
znaczy. Nie wiem nawet kim sam jestem. Nie wiem też co się stało. Ani dlaczego
to się stało. W sumie to nie wiem niczego poza tym, że nienawidzę szpitali.
Shizuo tylko siedział spokojnie z
opuszczoną głową. Gdy w pierwszym momencie, zupełnie niespodziewanie, usłyszał
głos pchły natychmiast poderwał łepetynę tylko po to, by zaraz spuścić ją w
wyrazie poczucia winy. Bo to przecież za jego sprawą Orihara leżał w takim
stanie. Blondynowi nawet nie przeszło przez myśl żeby wykorzystać obecną
sytuację i powiedzieć Izayi o swoich uczuciach. Nie potrafił. Nie teraz, gdy
zniszczył życie czworga ludzi. Może nie permanentnie, ale jednak to zrobił.
Gdy Orihara nie doczekał się żadnej
odpowiedzi, tudzież nawet najmniejszego znaku świadczącego o tym, że siedząca
obok osoba nie była złudzeniem, otworzył oczy i skierował na swojego towarzysza
wzrok pozbawiony jakichkolwiek emocji.
- Mocno rozmowny jesteś jak widzę. To
ktoś ty, tak właściwie?
- Shizuo. Shizuo Heiwajima.
Izaya spodziewał się rozwinięcia. Czekał
na informacje. Stare nawyki, wyrobione przez lata, dawały o sobie znać. Czuł,
że pod tą czarną czupryną ma sporo wiedzy. A jednak najważniejsze informacje
wciąż mu umykały.
Przedłużająca cisza zaczynała robić się
nieco niewygodna dla Shizuo. Tak, jak zazwyczaj nienawidził trajkotania pchły,
tak teraz oddałby wszystko, co tylko miał, byleby znów zobaczyć go w dawnej
formie. Izaya zaś, zupełnie jakby robił mu na złość, postanowił milczeć jak
grób i tylko świdrować go wzrokiem. Były barman położył rękę na klatce
piersiowej. Przez materiał koszuli ledwo mógł wyczuć bliznę, którą ofiarował mu
Izaya pod domem Kidy. Bliznę, przez którą wszystko runęło jak domek z kart w
wietrzny dzień.
Jak miał mu powiedzieć, że to jego wina?
Że to on zapoczątkował serię przypadkowych zdarzeń, które doprowadziły Izayę na
skraj śmierci? Przecież chłopak go nie pamiętał. Nie wiedział, że byli wrogami,
że walczyli. Że nie raz i nie dwa nieomal się nie pozabijali. Ale wtedy to było
coś innego. Wtedy Shizuo wiedział, że Izayi nic nie będzie. Ale wypadek? Może
to nie on prowadził tę ciężarówkę, ale to przez niego Orihara wsiadł wtedy na
motor.
Nie mówiąc ani słowa, Shizuo wstał i wyszedł.
Czuł potrzebę oddalenia się od czarnowłosego i bycia przy nim. Jednocześnie.
Chciał mu wszystko wyjaśnić tylko brakowało mu… No właśnie. Czego? Słów?
Odwagi? Musiał się przewietrzyć. Może wyrwie jakiś znak, może pójdzie do Shinry
czy Simona. Mógł to zrobić. Ich towarzystwo też polepszyłoby mu humor. Ale w
głębi duszy Shizuo, może bezsensownie, czuł, że nie należy mu się lepsze
samopoczucie. Że nikt nie ma prawa go pocieszać, bo to on w tym wypadku jest
sprawcą, a nie ofiarą.
Izaya tylko wzruszył ramionami. Jasne,
mógł go zapytać o tę sytuację z przeszłości. Tylko, jak by to wyglądało? Nie
tak się zdobywa informacje. A przynajmniej tyle o sobie wiedział. Wiedział, że
potrafi zdobywać informacje, jak nikt inny na świecie. Chłopak przekręcił głowę
i przemknął wzrokiem po aparaturze dookoła niego. Kabelki, rurki, maszyny. Nie
znał się na tym, ale wiedział, że tego nie cierpi. Wolałby być w domu. Tylko
nie wiedział, gdzie ten dom jest. No ale przecież gdzieś musiał być.
Już szykował się do ponownego pójścia
spać, bo cóż innego mógł robić w takim stanie, gdy jego uwagę przyciągnęła
ciemnowłosa dziewczyna, która z wręcz niewyobrażalnie wielkim uśmiechem na
twarzy, biegła w jego stronę tylko po to by zaraz się na niego rzucić.
Orihara stęknął z bólu. Bądź co bądź,
ale był dość mocno sponiewierany i nagłe rzucenie się na niego na oko ważącej
sześćdziesiąt kilo dziewczyny, niezależnie od tego, jak uroczej, właśnie tym
skutkowało. Bólem. Ta jednak nie przejęła się i tylko go przytuliła.
- Martwiłyśmy się Izuś. Jesteś głupi.
Powiedziała to tonem przepełnionym ulgą
i miłością w tak znacznym stopniu, że Izaya nawet nie pomyślał o obrażeniu się
za nazwanie go głupim przez zupełnie obcą osobę. Podświadomie czuł, że nie jest
mu obca, ale na razie nie wiedział o niej nic. Poczuł jednak również przyjemne
ciepło rozchodzące się w jego sercu i odwzajemnił uścisk. Wszystko było na
swoim miejscu. Choć nie pamiętał, kim jest i kim jest dziewczyna, która na nim
leży, ani ta druga, która właśnie stanęła w drzwiach, czuł, że kiedy ona go
przytula wszystko jest w porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz