piątek, 23 grudnia 2016

Kiedy wszystko jest w porządku

Izaya westchnął rozczarowany i zamknął z powrotem oczy. W myślach zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest jakimś chodzącym magnesem na blondynów, bo tylu się ich wokół kręciło, że to musiał być jakiś znak. No dobra, nie aż tylu. Raptem dwóch. A jednak na myśl o jednym z nich czuł ukłucie w sercu, o którym myślał, że dawno zapomniał. Tak, wielki bóg, Izaya Orihara, odczuwał znane zwykłym śmiertelnikom poczucie winy i ból na myśl o stracie ukochanej osoby, nawet jeśli nie pamiętał, kogo kochał.
Przeczesał palcami włosy i nie racząc nawet otworzyć oczu, uprzedził towarzysza.
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś.
Nie usłyszawszy szmeru odsuwanego krzesła i oddalających się kroków, chłopak kontynuował swój monolog.
- Ale spokojnie, przecież to nic nie znaczy. Nie wiem nawet kim sam jestem. Nie wiem też co się stało. Ani dlaczego to się stało. W sumie to nie wiem niczego poza tym, że nienawidzę szpitali.
Shizuo tylko siedział spokojnie z opuszczoną głową. Gdy w pierwszym momencie, zupełnie niespodziewanie, usłyszał głos pchły natychmiast poderwał łepetynę tylko po to, by zaraz spuścić ją w wyrazie poczucia winy. Bo to przecież za jego sprawą Orihara leżał w takim stanie. Blondynowi nawet nie przeszło przez myśl żeby wykorzystać obecną sytuację i powiedzieć Izayi o swoich uczuciach. Nie potrafił. Nie teraz, gdy zniszczył życie czworga ludzi. Może nie permanentnie, ale jednak to zrobił.
Gdy Orihara nie doczekał się żadnej odpowiedzi, tudzież nawet najmniejszego znaku świadczącego o tym, że siedząca obok osoba nie była złudzeniem, otworzył oczy i skierował na swojego towarzysza wzrok pozbawiony jakichkolwiek emocji.
- Mocno rozmowny jesteś jak widzę. To ktoś ty, tak właściwie?
- Shizuo. Shizuo Heiwajima.
Izaya spodziewał się rozwinięcia. Czekał na informacje. Stare nawyki, wyrobione przez lata, dawały o sobie znać. Czuł, że pod tą czarną czupryną ma sporo wiedzy. A jednak najważniejsze informacje wciąż mu umykały.
Przedłużająca cisza zaczynała robić się nieco niewygodna dla Shizuo. Tak, jak zazwyczaj nienawidził trajkotania pchły, tak teraz oddałby wszystko, co tylko miał, byleby znów zobaczyć go w dawnej formie. Izaya zaś, zupełnie jakby robił mu na złość, postanowił milczeć jak grób i tylko świdrować go wzrokiem. Były barman położył rękę na klatce piersiowej. Przez materiał koszuli ledwo mógł wyczuć bliznę, którą ofiarował mu Izaya pod domem Kidy. Bliznę, przez którą wszystko runęło jak domek z kart w wietrzny dzień.
Jak miał mu powiedzieć, że to jego wina? Że to on zapoczątkował serię przypadkowych zdarzeń, które doprowadziły Izayę na skraj śmierci? Przecież chłopak go nie pamiętał. Nie wiedział, że byli wrogami, że walczyli. Że nie raz i nie dwa nieomal się nie pozabijali. Ale wtedy to było coś innego. Wtedy Shizuo wiedział, że Izayi nic nie będzie. Ale wypadek? Może to nie on prowadził tę ciężarówkę, ale to przez niego Orihara wsiadł wtedy na motor.
Nie mówiąc ani słowa, Shizuo wstał i wyszedł. Czuł potrzebę oddalenia się od czarnowłosego i bycia przy nim. Jednocześnie. Chciał mu wszystko wyjaśnić tylko brakowało mu… No właśnie. Czego? Słów? Odwagi? Musiał się przewietrzyć. Może wyrwie jakiś znak, może pójdzie do Shinry czy Simona. Mógł to zrobić. Ich towarzystwo też polepszyłoby mu humor. Ale w głębi duszy Shizuo, może bezsensownie, czuł, że nie należy mu się lepsze samopoczucie. Że nikt nie ma prawa go pocieszać, bo to on w tym wypadku jest sprawcą, a nie ofiarą.
Izaya tylko wzruszył ramionami. Jasne, mógł go zapytać o tę sytuację z przeszłości. Tylko, jak by to wyglądało? Nie tak się zdobywa informacje. A przynajmniej tyle o sobie wiedział. Wiedział, że potrafi zdobywać informacje, jak nikt inny na świecie. Chłopak przekręcił głowę i przemknął wzrokiem po aparaturze dookoła niego. Kabelki, rurki, maszyny. Nie znał się na tym, ale wiedział, że tego nie cierpi. Wolałby być w domu. Tylko nie wiedział, gdzie ten dom jest. No ale przecież gdzieś musiał być.
Już szykował się do ponownego pójścia spać, bo cóż innego mógł robić w takim stanie, gdy jego uwagę przyciągnęła ciemnowłosa dziewczyna, która z wręcz niewyobrażalnie wielkim uśmiechem na twarzy, biegła w jego stronę tylko po to by zaraz się na niego rzucić.
Orihara stęknął z bólu. Bądź co bądź, ale był dość mocno sponiewierany i nagłe rzucenie się na niego na oko ważącej sześćdziesiąt kilo dziewczyny, niezależnie od tego, jak uroczej, właśnie tym skutkowało. Bólem. Ta jednak nie przejęła się i tylko go przytuliła.
- Martwiłyśmy się Izuś. Jesteś głupi.

Powiedziała to tonem przepełnionym ulgą i miłością w tak znacznym stopniu, że Izaya nawet nie pomyślał o obrażeniu się za nazwanie go głupim przez zupełnie obcą osobę. Podświadomie czuł, że nie jest mu obca, ale na razie nie wiedział o niej nic. Poczuł jednak również przyjemne ciepło rozchodzące się w jego sercu i odwzajemnił uścisk. Wszystko było na swoim miejscu. Choć nie pamiętał, kim jest i kim jest dziewczyna, która na nim leży, ani ta druga, która właśnie stanęła w drzwiach, czuł, że kiedy ona go przytula wszystko jest w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz