Miłego czytania i piszcie w komentarzach, czy wam się podobało.
Nazywam się Kagami
Taiga.
Nie miałem zbyt ciekawej przeszłości. Nie robię z siebie
ofiary losu, ani nic z tych rzeczy. To po prostu stwierdzenie faktu. W trzeciej
klasie wyjechałem z Japonii. Ojciec znalazł lepszą pracę. Nie to, żeby robiło
mi to różnicę, bo i tak nie miałem tu przyjaciół. W Stanach zresztą też nie.
Ale wiem czemu tak jest. Po prostu, ludzie się mnie boją. Uważają, że jestem
zbyt dziki i narwany by się ze mną zadawać. Przez to byłem samotny, ale nie
przeszkadzało mi to. Zawsze miałem przecież koszykówkę. A metalowa obręcz i
piłka nie mogły mi powiedzieć, że się mnie boją i uciec. I to wystarczyło.
Kochałem koszykówkę. Zwłaszcza uliczną. Poza tym, dołączyłem też do szkolnego
klubu. Stawałem się coraz lepszy i coraz bardziej znany wśród uczniów. Ale to
nie zmieniło ich nastawienia do mnie. Zresztą, poziom w Stanach był wysoki, a
ja robiłem wszystko by mu podołać. Z czasem okazało się, że koszykówka stanowi
nieodłączną część mojego życia. Potem nagle zapadła decyzja o powrocie do
Japonii. Tym razem protestowałem bardziej. To nie tak, że nie chciałem wrócić.
Chciałem, ale przecież znalazłem sobie kumpli tutaj. Może nie przyjaciół, ale
kumpli. A teraz oni chcieli mi to zabrać i wrócić do ojczyzny. Jednakże mój
protest na zbyt wiele się nie zdał. I tak wróciliśmy. A ja rozpocząłem naukę w
liceum Seirin. Już na początku złożyłem podanie do drużyny koszykarskiej.
Wiedziałem, że nawet gdybym nie polubił innych, to koszykówka będzie ze mną
zawsze. Do pierwszego treningu miałem jeszcze kilka dni, więc postanowiłem
pograć trochę samemu. Zajęty grą nawet nie zauważyłem, że podeszła do mnie
jakaś grupa. Byli to chłopcy w moim wieku. Nie pamiętałem ich twarzy. Otoczyli
mnie. Pewnie myśleli, że taką grupą wygrają ewentualną walkę. Złapałem piłkę i spojrzałem
wyzywająco na chłopaka, który zdawał się być ich liderem.
- Wypad z naszego boiska – stwierdził groźnie.
Tylko wzruszyłem ramionami. Nie zamierzałem się stąd
ruszać dopóki sam tego nie zachciałem. A już na pewno nie przez takich
podrzędnych knypków. Zaczęła się bójka. Nawet na niej nie ucierpiałem, a
załatwiłem czwórkę z nich. W końcu lider z lekkim przerażeniem ich zatrzymał.
Zdawało mu się, że wpadł na lepszy pomysł.
- Jeśli jako pierwszy zdobędziesz kosza to wycofamy się.
Jeśli my zdobędziemy, więcej nie przyjdziesz na to boisko.
Tylko wzruszyłem ponownie ramionami. Nie wiedziałem czy
wygram. Ale przecież to nie jedyne boisko w mojej okolicy. Myślałem, że poziom
będzie podobny do tego w Stanach. Jakże się zawiodłem. Pokonałem ich wszystkich
w niecałą minutę. Nie zdążyłbym się nawet zmęczyć. Spojrzeli na mnie z jawny
przerażeniem.
- Potwór!
I z takim okrzykiem wybiegli w popłochu, a ja zostałem
sam na boisku. Pograłem jeszcze chwilę. Wracając do domu i patrząc w gwieździste
niebo nade mną, obiecałem coś sobie.
- Podniosę poziom gry w koszykówkę w Japonii i stanę się
najlepszym graczem.
Będę najlepszym
graczem w Japonii.
W Stanach był wysoki poziom. Niełatwo było im dorównać.
Ale to tylko wzmocniło moją miłość do koszykówki. Ale kiedy wróciłem do
Japonii, załamałem się. Miałem nadzieję, że moja drużyna będzie lepsza niż ci
uliczni idioci. Tak też na szczęście było. A okazało się, że istnieją lepsi od
nas. To od Kuroko dowiedziałem się o istnieniu Pokolenia Cudów. O bandzie
dzieciaków z gimnazjum, którzy byli nie do pokonania. Ale potem wszystko się
skończyło, gdy rozeszli się po innych szkołach. Minęło sporo czasu nim Kuroko
powiedział mi, co tak naprawdę zniszczyło Pokolenie. A ja od razu zapragnąłem
ich prześcignąć. Być lepszy od najlepszych. I to ustaliłem sobie jako cel.
Udało mi się. Po części. Nie spotkałem jeszcze Akashiego ani Murasakibary.
Przegrałem też z Aomine. Ale dostałem drugą szansę. Udało mi się natomiast
pokonać Kise i Midorimę. A to już coś. A ja cały czas się rozwijałem. I
stawałem się lepszy. A do tego miałem do pomocy cień, nieprawdaż?
Ja i mój cień.
Na treningu pojawił się niespodziewanie. Nie, to złe
określenie. Był tam cały czas, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Był sporo
poniżej przeciętnej. W pierwszym
momencie zirytowałem się. Był tak słaby. Tego samego dnia zagraliśmy jeden na
jednego. Dawałem mu duże fory, ale on i tak przegrał. Ani razu nie trafił do
kosza. Poradziłem mu wtedy, by to zostawił. Że koszykówka to nie jego konik. On
tylko zamyślił się, nic nie odpowiadając. No tak, przecież wtedy nie znałem
jeszcze jego prawdziwej siły. Siły cienia.
Gdy usłyszał, że chcę pokonać Pokolenie Cudów obiecał, że zostanie moim
cieniem i że uczyni mnie najlepszym zawodnikiem w Japonii. I tak zaczęła się
nasza przyjaźń. Najpierw powoli i dość nietypowo. Ale potem wszystko się
ułożyło. Doświadczyłem jego gry. Tworzyliśmy zgrany duet. Ja światło, on cień.
Ale dopiero kiedy trener posadziła mnie na ławce i mogłem zobaczyć jego grę,
wtedy uświadomiłem sobie, jak silny jest Kuroko. I ile od niego w czasie meczu
zależy.
Czasami zastanawiam się, jakim światłem dla Kuroko był
Aomine. Niebieskowłosy sam kiedyś powiedział, że im jaśniejsze światło tym
ciemniejszy cień. W jego oczach jaśniałem zbyt słabo, by móc grać z Tetsu. Ale
widmo nic sobie z tego nie robił i nadal ze mną grał. Chociaż jestem jego
przyjacielem, Tetsu rzadko mówi mi cokolwiek o swojej poprzedniej drużynie. A
ja nie naciskam. Wiem, że i tak nic bym z niego nie wyciągnął, a zyskałbym
tylko to, że Kuroko zamknąłby się w sobie i uciekł. A i tak wystarczająco
rzadko pokazywał emocje. Niemal od razu zauważyłem, jak nieczęsto się uśmiecha,
choć robił to przeważnie w mojej obecności. Dziś jest nasz towarzyski mecz. Jak
zwykle nie słuchałem trenerki, więc nawet nie wiem z kim gramy. Ale czuję, że
Tetsu jest dziś inny. Bardziej zamyślony. A to do niego niepodobne przed
meczem. Gdy tylko weszliśmy na boisko, wszystko zrozumiałem. Graliśmy przeciw
Aomine. Przeciw jego byłemu światłu. Ale on też wydawał się jakiś inny. A
przecież Kuroko obiecał Momoi, że z nim wygra. Ale przeczuwałem, że tu nie
chodzi tylko o tę obietnicę. Że chodzi o coś więcej. Widziałem, jak Kuroko
mimowolnie zaciska pięści. Nikt oprócz mnie i Aomine tego nie zauważył. Takie
pokazanie emocji było dla Tetsu naprawdę rzadkie. Podszedłem do niego z
uśmiechem. Zderzyliśmy swoje pięści, jak zawsze przed meczem i zajęliśmy
odpowiednie stanowiska. Mecz się rozpoczął, gdy dźwięk gwizdka przeciął ciężką
atmosferę na sali. Czułem, że Tetsu szczególnie zależy na tej wygranej. Mnie
zresztą też, w końcu miałem pokonać Pokolenie Cudów. Dlatego wiedziałem, że
muszę dać z siebie więcej niż wszystko.
Ja nie rozumiem, czemu pod tymi rozdziałami nie ma komentarzy?! Przecież są super! :D
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej ;P