piątek, 22 marca 2013

Part 4 - Kagami Taiga "Pokonam Pokolenie Cudów!"

I jest! To już czwarty xD
Miłego czytania i piszcie w komentarzach, czy wam się podobało.


Nazywam się Kagami Taiga.
Nie miałem zbyt ciekawej przeszłości. Nie robię z siebie ofiary losu, ani nic z tych rzeczy. To po prostu stwierdzenie faktu. W trzeciej klasie wyjechałem z Japonii. Ojciec znalazł lepszą pracę. Nie to, żeby robiło mi to różnicę, bo i tak nie miałem tu przyjaciół. W Stanach zresztą też nie. Ale wiem czemu tak jest. Po prostu, ludzie się mnie boją. Uważają, że jestem zbyt dziki i narwany by się ze mną zadawać. Przez to byłem samotny, ale nie przeszkadzało mi to. Zawsze miałem przecież koszykówkę. A metalowa obręcz i piłka nie mogły mi powiedzieć, że się mnie boją i uciec. I to wystarczyło. Kochałem koszykówkę. Zwłaszcza uliczną. Poza tym, dołączyłem też do szkolnego klubu. Stawałem się coraz lepszy i coraz bardziej znany wśród uczniów. Ale to nie zmieniło ich nastawienia do mnie. Zresztą, poziom w Stanach był wysoki, a ja robiłem wszystko by mu podołać. Z czasem okazało się, że koszykówka stanowi nieodłączną część mojego życia. Potem nagle zapadła decyzja o powrocie do Japonii. Tym razem protestowałem bardziej. To nie tak, że nie chciałem wrócić. Chciałem, ale przecież znalazłem sobie kumpli tutaj. Może nie przyjaciół, ale kumpli. A teraz oni chcieli mi to zabrać i wrócić do ojczyzny. Jednakże mój protest na zbyt wiele się nie zdał. I tak wróciliśmy. A ja rozpocząłem naukę w liceum Seirin. Już na początku złożyłem podanie do drużyny koszykarskiej. Wiedziałem, że nawet gdybym nie polubił innych, to koszykówka będzie ze mną zawsze. Do pierwszego treningu miałem jeszcze kilka dni, więc postanowiłem pograć trochę samemu. Zajęty grą nawet nie zauważyłem, że podeszła do mnie jakaś grupa. Byli to chłopcy w moim wieku. Nie pamiętałem ich twarzy. Otoczyli mnie. Pewnie myśleli, że taką grupą wygrają ewentualną walkę. Złapałem piłkę i spojrzałem wyzywająco na chłopaka, który zdawał się być ich liderem.
- Wypad z naszego boiska – stwierdził groźnie.
Tylko wzruszyłem ramionami. Nie zamierzałem się stąd ruszać dopóki sam tego nie zachciałem. A już na pewno nie przez takich podrzędnych knypków. Zaczęła się bójka. Nawet na niej nie ucierpiałem, a załatwiłem czwórkę z nich. W końcu lider z lekkim przerażeniem ich zatrzymał. Zdawało mu się, że wpadł na lepszy pomysł.
- Jeśli jako pierwszy zdobędziesz kosza to wycofamy się. Jeśli my zdobędziemy, więcej nie przyjdziesz na to boisko.
Tylko wzruszyłem ponownie ramionami. Nie wiedziałem czy wygram. Ale przecież to nie jedyne boisko w mojej okolicy. Myślałem, że poziom będzie podobny do tego w Stanach. Jakże się zawiodłem. Pokonałem ich wszystkich w niecałą minutę. Nie zdążyłbym się nawet zmęczyć. Spojrzeli na mnie z jawny przerażeniem.
- Potwór!
I z takim okrzykiem wybiegli w popłochu, a ja zostałem sam na boisku. Pograłem jeszcze chwilę. Wracając do domu i patrząc w gwieździste niebo nade mną, obiecałem coś sobie.
- Podniosę poziom gry w koszykówkę w Japonii i stanę się najlepszym graczem.

Będę najlepszym graczem w Japonii.
W Stanach był wysoki poziom. Niełatwo było im dorównać. Ale to tylko wzmocniło moją miłość do koszykówki. Ale kiedy wróciłem do Japonii, załamałem się. Miałem nadzieję, że moja drużyna będzie lepsza niż ci uliczni idioci. Tak też na szczęście było. A okazało się, że istnieją lepsi od nas. To od Kuroko dowiedziałem się o istnieniu Pokolenia Cudów. O bandzie dzieciaków z gimnazjum, którzy byli nie do pokonania. Ale potem wszystko się skończyło, gdy rozeszli się po innych szkołach. Minęło sporo czasu nim Kuroko powiedział mi, co tak naprawdę zniszczyło Pokolenie. A ja od razu zapragnąłem ich prześcignąć. Być lepszy od najlepszych. I to ustaliłem sobie jako cel. Udało mi się. Po części. Nie spotkałem jeszcze Akashiego ani Murasakibary. Przegrałem też z Aomine. Ale dostałem drugą szansę. Udało mi się natomiast pokonać Kise i Midorimę. A to już coś. A ja cały czas się rozwijałem. I stawałem się lepszy. A do tego miałem do pomocy cień, nieprawdaż?

Ja i mój cień.
Na treningu pojawił się niespodziewanie. Nie, to złe określenie. Był tam cały czas, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Był sporo poniżej przeciętnej.  W pierwszym momencie zirytowałem się. Był tak słaby. Tego samego dnia zagraliśmy jeden na jednego. Dawałem mu duże fory, ale on i tak przegrał. Ani razu nie trafił do kosza. Poradziłem mu wtedy, by to zostawił. Że koszykówka to nie jego konik. On tylko zamyślił się, nic nie odpowiadając. No tak, przecież wtedy nie znałem jeszcze jego prawdziwej siły. Siły cienia.  Gdy usłyszał, że chcę pokonać Pokolenie Cudów obiecał, że zostanie moim cieniem i że uczyni mnie najlepszym zawodnikiem w Japonii. I tak zaczęła się nasza przyjaźń. Najpierw powoli i dość nietypowo. Ale potem wszystko się ułożyło. Doświadczyłem jego gry. Tworzyliśmy zgrany duet. Ja światło, on cień. Ale dopiero kiedy trener posadziła mnie na ławce i mogłem zobaczyć jego grę, wtedy uświadomiłem sobie, jak silny jest Kuroko. I ile od niego w czasie meczu zależy.

Czasami zastanawiam się, jakim światłem dla Kuroko był Aomine. Niebieskowłosy sam kiedyś powiedział, że im jaśniejsze światło tym ciemniejszy cień. W jego oczach jaśniałem zbyt słabo, by móc grać z Tetsu. Ale widmo nic sobie z tego nie robił i nadal ze mną grał. Chociaż jestem jego przyjacielem, Tetsu rzadko mówi mi cokolwiek o swojej poprzedniej drużynie. A ja nie naciskam. Wiem, że i tak nic bym z niego nie wyciągnął, a zyskałbym tylko to, że Kuroko zamknąłby się w sobie i uciekł. A i tak wystarczająco rzadko pokazywał emocje. Niemal od razu zauważyłem, jak nieczęsto się uśmiecha, choć robił to przeważnie w mojej obecności. Dziś jest nasz towarzyski mecz. Jak zwykle nie słuchałem trenerki, więc nawet nie wiem z kim gramy. Ale czuję, że Tetsu jest dziś inny. Bardziej zamyślony. A to do niego niepodobne przed meczem. Gdy tylko weszliśmy na boisko, wszystko zrozumiałem. Graliśmy przeciw Aomine. Przeciw jego byłemu światłu. Ale on też wydawał się jakiś inny. A przecież Kuroko obiecał Momoi, że z nim wygra. Ale przeczuwałem, że tu nie chodzi tylko o tę obietnicę. Że chodzi o coś więcej. Widziałem, jak Kuroko mimowolnie zaciska pięści. Nikt oprócz mnie i Aomine tego nie zauważył. Takie pokazanie emocji było dla Tetsu naprawdę rzadkie. Podszedłem do niego z uśmiechem. Zderzyliśmy swoje pięści, jak zawsze przed meczem i zajęliśmy odpowiednie stanowiska. Mecz się rozpoczął, gdy dźwięk gwizdka przeciął ciężką atmosferę na sali. Czułem, że Tetsu szczególnie zależy na tej wygranej. Mnie zresztą też, w końcu miałem pokonać Pokolenie Cudów. Dlatego wiedziałem, że muszę dać z siebie więcej niż wszystko.

1 komentarz:

  1. Ja nie rozumiem, czemu pod tymi rozdziałami nie ma komentarzy?! Przecież są super! :D
    Lecę czytać dalej ;P

    OdpowiedzUsuń