Gajeel szedł z dłońmi w kieszeniach. Nie czuł się dumny z
powodu tego, co właśnie zrobił. Chciał dobrze. Przynajmniej tak sobie wmawiał.
No bo jak inaczej miałby się okłamywać? Przecież mógł obronić Levy w inny
sposób. Po prostu był zbyt dużym tchórzem. Po prostu ten sposób był
najłatwiejszy. Choć najbardziej bolesny. Istniała opcja, że powie McGarden co
do niej czuje i będzie przy niej, gdy Phantom Lord by jej groził. Nawet jeśli
odrzuciłaby jego uczucia. Nawet jeśli przestałaby z nim rozmawiać. Jeśli ich
kontakty by się rozluźniły. Bo kto normalny zadaje się z kimś, czyje uczucia
odrzucił? Ale to wszystko byłoby nieważne. I tak by jej bronił. Ale nie zdobył
się na taką odwagę. Nie potrafił. Wyznanie jej swoich uczuć byłoby
straszniejsze niż jazda pociągiem z jego chorobą lokomocyjną. Istniała też inna
opcja. Mógł udawać, że jej nienawidzi. Że nią gardzi. To by odstraszyło Phantom
Lord. Gajeel Redfox nie miałby wtedy słabych punktów. A ich wybór może padłby
na kogoś silniejszego? Na takiego Natsu? On by zdołał ochronić Lucy i gildię.
Nie musiałby wybierać. Tylko, że pomysł z udawaniem nienawiści nie pasował do
Gajeela. Owszem, było to w jego stylu. A jednak nie chciał zranić siebie. Ani
McGarden, która była jego przyjaciółką. Mimo wszystko. Mimo problemów. Redfox
przyłapał się na tym, że po jego policzku spłynęła jedyna w życiu łza. Otarł ją
szybko wierzchem dłoni i wbił wzrok w ziemię. Musiał to zrobić. Podążył więc za
innymi członkami Phantom Lord. Od teraz to była jego gildia. Gildia, która
nigdy nie będzie jego domem. Gildia, za którą nigdy nie zatęskni. Gildia, do
której po misji nie będzie wracał z uśmiechem na ustach i stwierdzeniem „wróciłem”,
gdy przekroczy próg. Gildia, która nie będzie Fairy Tail…
Jedynym, co czuł Natsu była delikatna i ciepła dłoń,
która trzymała go za rękę. Poznałby tę dłoń wszędzie. Lucy. Problem polegał
jedynie na tym, że chłopak nie mógł jej zobaczyć. Nie mógł zmusić się do
otworzenia oczu lub zapytania jej, co tu robi? To wszystko było trudne i bolesne.
A on wisiał w próżni, gdzie nic nie czuł. To było takie kuszące, zostać tu na
zawsze. Ale jeszcze bardziej kusiła go możliwość zobaczenia Lucy. Porozmawiania
z nią. Dlatego zebrał całą swoją siłę. Powoli i z ogromnym trudem otworzył
oczy. Ilość światła początkowo go oślepia. Dopiero po chwili pojmuje całą
sytuację. W pomieszczeniu pali się tylko jedna lampa. I wygląda na to, że jest
środek nocy, bo za oknem księżyc pięknie rysuje się na tle nieba. Chłopak
próbuje coś powiedzieć. Choćby słowo. Jednak z jego ust wypływa tylko cichy
charkot. Zdziwiona i zaniepokojona Lucy natychmiast podniosła głowę. Spojrzała
w oczy Dragneela. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i mimo usilnych prób
rozpłakała się. Jednocześnie uśmiechała się, a po jej policzkach płynęły łzy.
Przytuliła leżącego Smoczego Zabójcę. Nawet nie musiała mówić, jak bardzo się o
niego martwiła. On to wiedział. Wyczytał w jej oczach. Przecież znali się na
wylot. Natsu przesunął się na łóżku, robiąc jej miejsce. Heartfilia usiadła
obok niego. Chłopak położył się z głową na jej kolanach. Lucy tylko uśmiechnęła
się i zaczęła delikatnie gładzić go po włosach.
- Kto się jeszcze obudził? – spytał cicho, ledwo
słyszalnie.
- Nikt – odparła równie cicho.
To nie była dobra wiadomość. To nie było coś, o czym
powinno się głośno mówić. To nie było coś, czym należało się chwalić. Natsu
zrozumiał. Uśmiechnął się smutno.
- Wiesz o Gajeelu?
- Wiem.
To była cała ich rozmowa. Nie musieli nic więcej mówić.
Dragneel nie naciskał na Lucy, by odpowiedziała na jego pytanie. Dziewczyna
doceniła to. Spędzili tak całą noc. Natsu zasnął dopiero nad ranem.
Jellal obserwował nieprzytomną Erzę. Już jakiś czas temu
wezwał Ultear, ale dziewczyna nadal nie przybyła. Wiedział, że ma daleką drogę
do pokonania, ale i tak chciał żeby się pospieszyła. Kiedy tylko stanęła w
progu i wywaliła go z pokoju Scarlet, nawet nie protestował. Usiadł po prostu w
kącie, splótł palce i oparł łokcie o blat. Czekał. Nie mógł zrobić nic poza
tym. Nieważne, jak mocno kochał Erzę. Nie mógł jej pomóc, gdy najbardziej tego
potrzebowała. To go dołowało.
Ultear uśmiechnęła się lekko. Doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że Jellal kocha Scarlet. I nie było to zwykłe zakochanie.
Używając Arki Czasu wzięła się za leczenie ręki Tytanii. Przywracanie utraconej
ręki jest trudnym zadaniem. Ale Ultear nie robiła tego dla siebie. Robiła to
dla Erzy i Jellala. Pracowała ciężko całą noc. Nad rankiem otarła pot z czoła i
uśmiechnęła się. Była zmęczona. Ale udało jej się. Nie dość, że przywróciła
dziewczynie rękę to obniżyła jej gorączkę. Erza otworzyła nieco oczy i
spojrzała na dziewczynę nieprzytomnie.
- Co tu robisz? – spytała, próbując odzyskać przytomność
umysłu.
- Jellal mnie wezwał – odpowiedziała z uśmiechem. –
Nalegał żebym cię uzdrowiła.
Scarlet podziękowała jej. Ultear tylko skinęła głową i
ruszyła w stronę wyjścia. Kładąc dłoń na klamce, odwróciła głowę.
- On naprawdę cię kocha. I martwił się o ciebie. Jeśli
złamiesz mu serce będziesz miała do czynienia ze mną.
Erza uśmiechnęła się lekko. Nie musiała odpowiadać. Córka
Ul wyszła z gildii nic więcej nie mówiąc. Wykonała tylko znaczący ruch głową w
stronę Jellala i zniknęła.
NO NARESZCIE!!! Nawet nie wiesz, jak bardzo się niecierpliwiłam!
OdpowiedzUsuńCana: Oj, tak. Cierpliwości to ty nie masz za grosz.
No właśnie! Dlatego cieszę się, że w końcu nowy rozdział. Był fajny, czekam na następny. Następny... następny... czekam... FACK!!! Teraz muszę jeszcze czekać!!!
Cana: To na razie Kyoko-chan, spróbuję ujarzmić Kirin-chan, ale nie wiem czy mi się uda. Życz mi szczęścia ;)
Śliczny rozdział *w* Jak ja kocham Jerze :3
OdpowiedzUsuńLiczę, że szybko napiszesz kontynuacje ^^
Lucy&Natsu <3
OdpowiedzUsuńawwwww, czemu to takie krótkie? poczytałabym więcej!
no nic, nie pozostaje mi nic innego jak poczekać na part 5
więcej czasu i weny życzę :D