niedziela, 25 lutego 2018

BSD I - Part 3 - Czeeeeeść chłopaki

Dazai spojrzał na byłego partnera z zaskoczeniem malującym się na twarzy. Ich rozmowa nigdy nie przybrała takiego obrotu. Sam zresztą Nakahara wyglądał na zdziwionego, że Osamu go posłuchał, przynajmniej chwilowo. Nie, on był raczej zaskoczony, że sam o to poprosił.
- Przecież nie zobaczymy się jutro na zebraniu gnido – stwierdził jednak spokojnie.
Chcąc nie chcąc, Dazai musiał przyznać mu rację. Nie chciał się jednak ujawniać przed przyjacielem z własnymi przemyśleniami, notabene z przed chwili. Spojrzał na leżącego na łóżku mężczyznę z pytaniem w oczach. Co ma teraz zrobić? Przyszedł tutaj, bo chciał szalał z niepokoju o niego i miał nadzieję, że mogą odbudować swoją przyjaźń. Nie liczył na to jednak zbytnio, głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mógł go zranić, gdy odchodził.
Chuuya sam nie wiedział, co robi. Nie rozumiał, czemu powiedział, co powiedział, zupełnie bez przemyślenia tego. I teraz patrzył na zdziwionego Dazaia i jedynym, czego był pewny, było to, że nie chce go znowu stracić. Mimo nacisków ze strony pana Moriego, Nakahara nie znalazł sobie nowego partnera, a każdy, który zostawał mu przydzielony siłą, niemal natychmiast lądował ciężko ranny lub wręcz błagał o przeniesienie. Chuuya był świadom, że nikt nie zastąpi mu tego wesołego, irytującego żywiołu, jakim był Dazai.
Nakahara pamiętał, jaką radość czuł w głębi serca, gdy dowiedział się, że ma iść na wspólną misję z Dazaiem. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale tak właśnie było. Mimo dwuletniej przerwy, rozumieli się doskonale. Kłócili się, tak jak zwykle. Jakby to była kolejna misja, a nie ich pierwsza walka ramię w ramię od czasu zdrady Dazaia. Bo w głębi duszy Nakahara właśnie tak się czuł. Zdradzony.
Cisza, która między nimi zapadła była niezwykle krępująca. Obaj chcieli wykonać pierwszy krok i coś powiedzieć, ale z jakiegoś powodu nie potrafili. Przynajmniej nie tak, jakby tego chcieli. I obaj bali się popsuć chwilę, bo czuli, że być może to jest ich szansa na odzyskanie tego, czego im brakowało i wypełnienie tej dziwnej pustki w sercu.
Osamu zaśmiał się w duszy z siebie. Spanikował jako pierwszy. Teraz, gdy przebył całą tę drogą i usłyszał, to co chciał usłyszeć, zupełnie nie wiedział, co ma robić. Nie przewidział, że Nakahara go zatrzyma. Wydawało mu się to zbyt irracjonalne i nieprawdopodobne. Czuł się największym idiotą na świecie, ale po prostu spanikował.
- Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko z Tobą w porządku. Jeśli tak, to będę się już zbierał. Szef pewnie się o mnie martwi.
Osamu podrapał się w tył głowy w wyrazie zakłopotania i lekko uśmiechnął. Wzruszył ramionami i czekał spokojnie na odpowiedź Nakahary. Wtedy to Chuuya podjął najdziwniejszą decyzję swojego życia.
- Zamierzam się dzisiaj wypisać. I być może nie iść jutro na zebranie. Ale sam nie dotrę do własnego mieszkania.
Dazai uśmiechnął się nieco kpiąco. Pamiętał, jak mieszkali ze sobą przez ścianę na najwyższym piętrze mieszkalnym przeznaczonym dla najważniejszych członków Portowej Mafii i najdroższych w utrzymaniu.
- Mieszkasz raptem z dziewięć pięter wyżej i na końcu korytarza masz windę. Jak mógłbyś nie dać sobie rady?
- Już tam nie mieszkam – odparł cicho Chuuya, odwracając głowę od Dazaia i wyglądając przez okno.
Osamu nieświadomie wykazywał się największą możliwą głupotą, ale było to spowodowane tylko i wyłącznie tym, że nie potrafił wyobrazić sobie Nakahary, który by go nie nienawidził. A nie zdawał sobie sprawy z tego, że czasem tęsknota za najlepszym przyjacielem jest silniejsza niż nienawiść, którą czuło się do niego tylko i wyłącznie dlatego, że cię porzucił.
- Zdegradowali Cię po moim odejściu? – spytał z uśmiechem, chcąc się podroczyć z Chuuyą.
- Przeprowadziłem się z własnej woli – uświadomił go Nakahara, wciąż nie odrywając wzroku od widoku za oknem, który teraz wydawał się tak niezwykle interesujący.
Nie chciał się przyznawać przed Dazaiem. Ledwo potrafił przyznać to przed samym sobą. Gdy tylko rozniosła się wieść, że jeden z najlepszych apartamentów stoi luzem, natychmiast znalazł się nabywca. I przez pewien czas Chuuya był w stanie tam mieszkać. Później jednak cisza i spokój zaczęły mu przeszkadzać.
Gdy Dazai mieszkał obok niego, nie było dnia, by nie wparował do Nakahary bez pozwolenia. Przebywał w sumie w apartamencie Chuuyi częściej niż we własnym. Do tego różne pierdoły i wygłupy, które miały mu przeszkadzać w życiu i go irytować. No i było głośno. Chuuya, który uwielbiał spokój, ciszę i klasyczną muzykę, nie mógł zaznać żadnej z tych rzeczy, gdy obok przebywał Dazai. Osamu wkroczył w niemal każdą strefę życia Nakahary i w każdej z tych stref poważnie namieszał. Jednak uwielbiał każdą sekundę każdego dnia, który spędzał z Dazaiem. Nawet jeśli nie chciał tego przyznawać.
Po jego wyprowadzce? Zamieszkał obok ktoś, kogo Chuuya określiłby, jako normalnego. Zapanowała całkowita cisza, nikt mu nie przeszkadzał. Zdziwił się, gdy pierwszy raz ktoś zapukał do jego drzwi. Dazai nigdy się tym nie przejmował.
A jednak wszystko zaczęło go denerwować. Brakowało mu hałasu. Brakowało mu niezapowiedzianych wizyt. Brakowało mu wszystkiego związanego z Dazaiem.
Więc się wyprowadził. Pan Mori próbował go przekonać, by został, ale nie potrafił mieszkać tam, gdzie wszystko przypominało mu byłego partnera, który zniknął bez słowa.
Osamu spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Teraz jednak, gdy zaktualizował informacje, wydawało mu się, że zrozumiał początkowe intencje Chuuyi. I zamierzał je potwierdzić albo raz na zawsze stracić nadzieję.
- Daleko mieszkasz? – spytał.
Chuuya skinął twierdząco głową. Dazai, któremu serce dosłownie zamarło, musiał się upewnić.
- Chcesz żebym poczekał aż Cię wypiszą i odprowadził Cię do domu?
Chuuya w końcu odwrócił głowę w stronę Dazaia, wciąż tkwiącego przy drzwiach. W kącikach jego oczu błyszczały łzy. Prawdopodobnie ze złości. Bo wyglądał na naprawdę zdenerwowanego.
- Naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie gnido?
Dazai podszedł do jego łóżka, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Chuuyą. Jego głos zabrzmiał spokojniej i bardziej stanowczo niż sam się tego po sobie spodziewał.
- Tak.
Nakahara próbował doszukać się w oczach byłego partnera kpiny, żartu. Czegokolwiek, co zdradziłoby zamiary Dazaia. Widział jednak tylko spokój i opanowanie. Ale nie to mroczne opanowanie, którym szczycił się Osamu, gdy szedł na misję. To opanowanie wydawało się Chuuyi ciepłe.
- Tak – potwierdził, zaciskając zęby.
Dazai uśmiechnął się szeroko i przeczesawszy włosy palcami, skierował się do drzwi. Nakahara patrzył na plecy byłego partnera z niedowierzaniem. Po tym wszystkim Osamu zamierzał tak po prostu odejść? Zostawić go samego? I znów bez słowa wyjaśnienia? Gdy drzwi zamknęły się za Dazaiem z cichym szczękiem, po policzkach Chuuyi zaczęły spływać łzy. Mężczyzna rzadko płakał. Na dobrą sprawę mógł policzyć momenty, które aż tak nim poruszyły, na palcach jednej ręki. Z czego, od kiedy dołączył do Mafii zdarzyło mu się to jedynie dwa razy i właśnie był ten drugi. I znowu przez tego samego mężczyznę.
Serce Dazaia biło jak oszalałe ze szczęścia. Nie sądził, że ma jakiekolwiek szanse na odzyskanie tej niezwykle dziwnej relacji, która łączyła go z Chuuyą, a tu takie zaskoczenie. Z szerokim uśmiechem, cicho nucąc melodię, która nie miała większego sensu czy rytmu, skierował się do pokoju wspólnego pielęgniarek.
- Siostro Chinatsu – zawołał z uśmiechem widząc swoją ulubioną, starszą pielęgniarkę.
Kobieta w szpitalnym stroju spojrzała na niego, uśmiechając się przyjaźnie.
- Nie mów, że już zgłodniałeś chłopcze – zaśmiała się.
Osamu pokręcił przecząco głową.
- Przyszedłem wypisać Nakaharę – stwierdził i widząc, że pielęgniarka już zamierza protestować, dodał – na jego własne życzenie.
Kobieta doskonale znała tę sytuację. Pamiętała tę dwójkę i była świadoma, że jakiekolwiek protesty nie mają najmniejszego sensu, więc od razu się poddała, zaznaczając tylko, że w przypadku śmierci Nakahary, nie zamierza ponosić za to najmniejszych konsekwencji. Dazai podpisał wszystkie formularze, w których przejmował pełną odpowiedzialność za stan, w jakim znajdował się Chuuya oraz konsekwencje wypisania go ze szpitala. Później podpisał wszystkie papiery, które powinien wypełnić Chuuya. Doskonale znał charakter pisma byłego partnera i jego podpis, więc z łatwością wszystko podrobił, pod czujnym okiem starszej kobiety, która patrzyła na niego z dezaprobatą.
Po, jak mu się wydawało krótkiej chwili, powrócił do pokoju Nakahary z uśmiechem. Ta sama chwila dla Chuuyi zdawała się wiecznością i nie mógł wręcz uwierzyć, kiedy Dazai stanął ponownie w drzwiach. Nie wszedł jednak do samego pomieszczenia. Oparł się ramieniem o framugę i spojrzał na przyjaciela leżącego na łóżku.
- Pielęgniarki zaraz przyjdą Cię spakować i dadzą torbę z zapasem leków, bandaży i innych pierdów. No i oczywiście Cię przebiorą. Spokojnie, załatwiłem Ci najśliczniejsze pielęgniarki.
Dazai uśmiechnął się szeroko widząc zakłopotanie przyjaciela.
- Zabiję Cię kiedyś cholerna gnido za Twoje głupie teksty – warknął Chuuya.
Pielęgniarki jednak dobrze zajęły się Nakaharą. Darowały sobie jednak tłumaczenie mu, kiedy, jakie i co ma brać, smarować czy zmieniać, postanawiając, że zrzucą tę odpowiedzialność na Dazaia, który zaakceptował swój los skinieniem głowy i wzruszeniem ramion. Skoro nie ma innego wyboru? Co się będzie kłócił.
Przeprosił wszystkich obecnych i wyszedł na korytarz, jak najdalej od ludzi. Po krótkim wpatrywaniu się w wyświetlacz, wybrał w końcu numer Kunikidy. Poczekał aż rozbrzmiało kilka sygnałów i gdy tylko Doppo odebrał, odsunął telefon na długość wyciągniętej ręki. Słusznie zresztą, bo Kunikida widząc nazwę kontaktu połączenia przychodzącego zaczął dosłownie wrzeszczeć o tym, jaki to Dazai jest nieodpowiedzialny i leniwy, i że skrzętnie zbierał dla niego papierową robotę do wypełnienia, więc jak wróci będzie zawalony wszystkim, co nie jest przyjemne.
Osamu przeczekał to wszystko grzecznie, doskonale wiedząc, że sam sobie zasłużył. Kiedy jednak wieszcz umilkł, Dazai przyłożył telefon do ucha.
- Tak, tak, wiem, odrobię wszystko. Żyję, Kunikida. Chociaż nie wiem, czy w najbliższym czasie wrócę do Agencji. Bądź tak miły i wypełnij za mnie raporty. Paa – rzucił z szerokim uśmiechem.
Usłyszał głośne protesty Kunikidy, rozłączył się chowając telefon do kieszeni. Wrócił do sali, w której przebywał Nakahara. Mężczyzna był już ubrany, a jego skromny dobytek, który został przywieziony do szpitala, spakowany w sporej rozmiarów sportową torbę. Chuuyi do nałożenia został już tylko płaszcz.
- Chłopcze, podejdź tu z tą torbą.
Dazai chwycił torbę za długi pasek i przerzucił ją sobie przez ramię, wciąż niezapiętą. Skierował się do pokoju wspólnego pielęgniarek, gdzie siostra Chinatsu wyjaśniła mu dokładnie, jak powinien się zająć Nakaharą. Osamu zapamiętał wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami.
Z pomocą pielęgniarki podzielił sobie lekarstwa w sposób, który ułatwił mu zapamiętanie wszystkiego i włożył do torby z rzeczami Chuuyi. Zapiął ją i podziękowawszy za wszystko ruszył do pokoju byłego partnera.
- Idziemy? – spytał go z uśmiechem, podchodząc do mężczyzny z wyciągniętą ręką.
Był więcej niż pewien, że Chuuya nie będzie w stanie przejść o własnych siłach choćby najmniejszego kawałka, być może nawet wstać. Rudzielec chwycił jego dłoń i gdy skorzystał z jego siły by stabilnie stanąć, sięgnął po płaszcz. Całe ciało bolało go przy najmniejszym ruchu, a jednak sama świadomość, że tym razem nie został porzucony wypełniała jego serce większą radością, która przezwyciężała ból.
Dazai przerzucił sobie rękę przyjaciela przez kark i stanowczo, acz delikatnie podtrzymał go w pasie. Torba z rzeczami mężczyzny odbijała się o wolne biodro Osamu. Nie pospieszał go. Czekał cierpliwie aż Chuuya zrobi pierwszy krok, będąc gotowym na złapanie go w każdej chwili. Nakahara niepewnie postąpił do przodu, niemal całym ciężarem ciała wspierając się na Dazaiu.
Spojrzał na bruneta zaskoczony. Nigdy nie wątpił w jego siłę, ale zdawał sobie sprawę z tego, że swoje waży, a Dazai nie okazywał po sobie ani krztyny zmęczenia czy choćby ukazania, że Chuuya jest dla niego za ciężki, by iść z nim w ten sposób.
Nakahara uśmiechnął się dosłownie samym kącikiem ust. Od ciała Osamu biło takie przyjemne, znajome ciepło. Zupełnie jakby sama jego obecność obiecywała rudemu, że wszystko będzie dobrze. Chuuya wreszcie czuł, że pustka, która tak dotkliwie rozszarpywała jego serce, znika, wypełniona przez właśnie to ciepło.
Dazai martwił się o niego. I być może dlatego błędnie odczytywał znaki.
- Dasz radę Chuuya, bez pośpiechu. Zaraz dotrzemy do windy, a ja zadzwonię pod taksówkę, która nas stąd do Ciebie zawiezie – powiedział cicho. – Krok za krokiem. Jestem tu.
Nakahara żachnął się w odpowiedzi.
- Przecież wiem gnido.
Powoli, odprowadzani zmartwionym wzrokiem pielęgniarek, dotarli do windy.
- No patrz, połowa drogi za Tobą – skomentował Osamu.
- Dazai, możemy nie korzystać z taksówki?
Brunet spojrzał na niego zaskoczony, powoli wprowadzając go do windy.
- Raczej powinniśmy. Siostra Chinatsu mówiła, że masz się nie przemęczać przez najbliższy czas. Skoro jednak sądzisz, że dasz radę to myślę, że możemy iść na pieszo, ale tylko pod warunkiem, że powiesz mi od razu, gdy poczujesz się gorzej i grzecznie wpakujesz się do auta.
- Mam straszną ochotę na spacer – odparł Chuuya, świadom idiotyzmu swojej prośby.
- Chuuya, powiedz mi jedną rzecz – zaczął Osamu spokojnie. – Czemu wyszedłeś teraz? Wcześniej, gdy wychodziłeś ze szpitala byłeś poobijany, ale byłeś w wystarczająco dobrym stanie by samemu funkcjonować, a tym razem wypisałeś się, choć nie możesz nawet iść o własnych siłach. Czemu?
- Nienawidzę szpitali – odparł krótko Nakahara.
Osamu spojrzał kątem oka na przyjaciela. Wyglądał naprawdę kiepsko. I to wszystko było jego winą.
- Nakahara, ja … – zaczął poważnie z zamiarem przeproszenia przyjaciela, za to, że nie uratował go wcześniej. Na szczęście przerwał mu sygnał obwieszczający dotarcie windy na parter. – A z resztą, nieważne. – dodał ze świadomie przerysowanym uśmiechem.
Chuuya nie drążył tematu. Jak nikt inny na świecie był świadom, że gdy Osamu uprze się by czegoś nie powiedzieć, to choćby się go torturowało, to nie piśnie nawet słówka.
- Czeeeeeeść chłopaki – zawołał Dazai na widok strażników i pomachał im wolną ręką.
- Co ty odpieprzasz Dazai – spytał zaskoczony Nakahara.
- Żegnam się z ludźmi, których nie postrzeliłem – odparł Osamu tonem, jakby właśnie tłumaczył najprostszą możliwą rzecz najgłupszemu człowiekowi na świecie.
- Opowiesz  mi to w domu – westchnął tylko Chuuya z pewną dawką wyrzutów, zupełnie, jakby chciał powiedzieć byłemu partnerowi, że jest leniwym debilem, który tylko utrudnia innym pracę.
Dazai w odpowiedzi na to uśmiechnął się szeroko. Gdy tylko stanęli przed drzwiami wejściowymi, na ulicy, uderzyło w nich zimne powietrze nocy. Na drodze nie było już nawet żywej duszy, a światła na skrzyżowaniach leniwie migotały. Nakahara zapatrzył się w nieprzeniknioną ciemność rozciągającą się nad dachami wieżowców. Bardzo doceniał to, że Osamu go nie pospieszał. Tak naprawdę wcale nie chciał iść do domu. Wiedział, czym to się skończy. Dazai wypełni jego życie hałasem, radością i no cóż, życiem, a potem wróci do swojej codzienności, pozostawiając Chuuyę samego. Znowu. I znowu cisza stanie się nie do zniesienia.
- Jesteś pewny, że dasz radę iść?

Spytał Dazai, który dostrzegł wahanie w oczach przyjaciela i przypisał mu najprostszą możliwą przyczynę. Chuuya zaśmiał się w duchu z posmakiem goryczy. Czasem się zastanawiał, jak wyglądałaby ich relacja, gdyby Osamu wiedział o wszystkich myślach, które przemykały przez jego głowę. Skinął jednak twierdząco głową i powoli ruszyli w stronę jego domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz