Hej, cześć i czołem.
Wiem, że po powiadomieniu o nowym wpisie spodziewacie się notki (albo nie, różnie bywa), ale to za chwilkę.
Cóż, dorosłam do tego momentu w życiu, gdzie stwierdziłam, że posiadanie 539489320 różnych blogów całkowicie mija się z celem, więc przerzucam wszystko na Wattpada. Wszystkie moje poprzednie blogi raczej pozostaną zawieszone gdzieś w netosferze, bo jednak mam do tego wszystkiego spory sentyment, ale nowości pojawiać się już będą tylko na Wattpadzie (tak przynajmniej mi się wydaje na tę chwilę).
Na chwilę obecną mam zaczęte dwa opowiadania na Wattpadzie:
1) Pottera - 7 rozdziałów
2) Bungou Stray Dogs - 9 rozdziałów
Planuję przerzucić wszystkie opowiadania na Wattpada, jednak nie jako tępe "kopiuj wklej" tylko jako solidnego rewrite'a. Uznałam, że jeśli na poważnie usiądę jeszcze raz do tych wszystkich historii to nie dość, że może uda mi się uzyskać coś dłuższego objętościowo to może jeszcze coś przypadkiem poprawię w jakości tych opowiadań.
Wrzucam link do swojego profilu
https://www.wattpad.com/user/LuciferMorny
Ewentualnie, po nicku - LuciferMorny
Ewentualnie x2, po nazwach opowiadań:
1) Harry Potter - Po drugiej stronie zwierciadła Ain Eingarp
2) Bungou Stray Dogs I - Miłość silniejsza niż krew
Coś troszkę jednak kurde w serduszku boli, gdy postanawiam sobie, że koniec z tym blogiem, ale jeśli są tutaj jeszcze ludzie, którzy czytali moje opowiadania rok czy dwa lata temu, czy nawet zaczęli niedawno i mieliby ogromne parcie na szkło to zapraszam do kontaktu. Mail jest ogólnodostępny, więc do mnie pisać zawsze można Miśki. Trzymajcie się cieplutko :)
Kimyona Kyokuś
Łączna liczba wyświetleń
poniedziałek, 12 marca 2018
piątek, 9 marca 2018
BSD I - Part 6 - Ważne, że teraz jesteś
Hej cześć i czołem. Ogółem króciutkie parafialne przed partem. Zdecydowałam przerzucić się na Wattpada. Blog dalej sobie będzie istniał, ale wszystkie prace czeka delikatny rewrite, bo jestem ciekawa, czy dam radę znaleźć własne błędy w starych pracach. Za jakiś czas napiszę o tym osobny post, ale to już żeby nie przedłużać - BSD.
-
Chuuya jesteś stuprocentowo pewien, że chcesz to usłyszeć? Powiedzieć, że nie
jestem dumny z tej historii to niedopowiedzenie milenia – Dazai spojrzał na
rudzielca spokojnie.
Przerażało
go to wszystko. Był pewien, że jeśli powie Nakaharze prawdę, ten go zostawi i
nie będzie chciał więcej znać. I Dazai w głębi duszy przyznawał mu racji. Sam
siebie się brzydził. Nie mógł wymagać pozytywniejszych uczuć od kogokolwiek
innego. Jednak jeśli pobyt w Mafii czegoś go nauczył, to ukrywania emocji.
Siedział na kanapie z martwym wzrokiem i mówił beznamiętnym tonem. Zupełnie
jakby oddał sterowanie nad własnym ciałem komuś innemu.
Nakahara
delikatnie acz stanowczo chwycił palcami jego podbródek i zmusił go do
spojrzenia sobie w oczy. Uśmiechnął się lekko, a w jego wzroku odczytać można
było tylko ciepło i zrozumienie. Dazai uciekł wzrokiem. Nie chciał przywykać do
tego wyrazu twarzy, bo to prawdopodobnie ostatni raz, gdy w ogóle go widział.
Chuuya
chrząknął znacząco, na co Osamu zmusił się by spojrzeć na przyjaciela.
-
Szczerze Ci powiem, że nie obchodziło mnie ani trochę dlaczego odszedłeś z
Mafii – zaczął ze stoickim spokojem, a Dazai poczuł, jak jego serce zamiera. –
Obchodziło mnie jedynie dlaczego odszedłeś ode mnie. Dlaczego porzuciła mnie
kolejna droga mi osoba. Wystarczyłoby słowo Osamu. Jedno słowo i pobiegłbym za
Tobą w ogień. Nawet jeśli to by oznaczało porzucenie Mafii. Nie obiecuję, że
moje reakcje będą prawidłowe. Jestem tylko człowiekiem. I być może będę
potrzebował chwili by oswoić się z tą częścią Ciebie, której do tej pory nie
znałem. Ale nawet najgorsze, co możesz mi o sobie powiedzieć, nie będzie gorsze
od samotności, na którą mnie skazałeś. Jeśli tylko na mnie poczekasz, zawsze
będę u Twojego boku.
Nakahara
delikatnie splótł palce z palcami Dazaia, zupełnie nieświadomie. Po prostu, coś
wewnątrz kazało mu tak zrobić akurat w tym momencie i nawet tego nie
przemyślał. Poczuł, że może takie wsparcie okaże się tym, co uspokoi Osamu.
Dazai
wziął głęboki oddech i zaczął cicho opowiadać. Chuuya czasem musiał naprawdę
się postarać, by go usłyszeć. Jednak Osamu nie robił tego specjalnie, po prostu
tak bardzo wstydził się własnej przeszłości.
-Urodziłem
się w przeciętnej rodzinie. Ojciec nudny biurokrata pracujący za krajową
średnią. Matka, jeszcze nudniejsza, pracownica sieciówki. No i starszy, idealny
brat, który zawsze wracał do domu ze świetnymi ocenami, wygranymi z zawodów. I
na tle tego wszystkiego stanąłem ja. Dziwny dzieciak, mocno średni, wiecznie
nie w humorze, wokół którego zawsze dzieje się coś dziwnego. Nie miałem
trudnego życia. Przynajmniej nie na początku. Rodzice całkowicie się ode mnie
odcięli. Nie pasowałem do ich wizji rodziny, więc po prostu udawali, że mnie
nie ma. Przywykłem do tego. Zresztą tak było mi nawet lepiej.
Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał. Nie byłem
głupi. Mózg miałem prawie taki sam, jak dzisiaj. Planowanie, myślenie. To
wszystko sprawiało mi przyjemność. Szkoła po prostu mnie nudziła i wolałem
zajmować się czymś innym, więc nauczyciele wciąż mieli jakiś problem ze mną. Nigdy
też nie odczuwałem większych emocji. Dopiero po latach przyszło mi zrozumieć,
że odcinanie się od tego świata przychodzi mi tak łatwo dzięki mojej Zdolności „nieludzki”
– Dazai prychnął cicho. – Zdolność taka sama, jak właściciel.
Brat
bardzo szybko zauważył, że może ze mną zrobić co chce. Nigdy nie chodziłem się
skarżyć, po prostu się wyłączałem albo uciekałem. Albo obracałem jego głupotę
przeciw niemu. Bo gdy ja byłem niski i szczupły, on był chodzącą górą mięśni.
Nie tępego mięcha. On nie był aż tak głupi. Ale uwielbiał na mnie trenować.
Nawet zanim zapisał się jeszcze na boks. To dzięki niemu zaczął działać mój
instynkt, który dokładnie ostrzegał mnie, jak ktoś chce uderzyć. To dzięki
niemu moje ciało zaczęło reagować instynktownie na pewne sygnały. Choćby to był
najmniejszy ruch mięśni.
Zazwyczaj
tylko uciekałem. Raz mu się postawiłem. I to był mój największy błąd. Wtedy po
raz pierwszy zadziałała moja Zdolność. Chwyciłem centralnie jego pięść, a w
powietrzu nagle zaroiło się od wibracji i przepływu mocy. Byłem tak zachwycony
widokiem, który się przede mną rozcierał, że aż połowy nie pamiętam. W którymś
momencie przestałem przyglądać się mocy w jej fizycznej formie. Jakby przez
cholernie grubą ścianę dochodził do mnie czyjś krzyk. Otrząsnąłem się i
spojrzałem na mojego brata. Bo to on krzyczał. Nie, nie krzyczał. Darł się w
niebogłosy. Nie miał ręki. Jakby coś ją rozerwało od środka. Po całym pokoju
walały się kawałki jego skóry i mięśni. Krew była wszędzie. Widziałem fragment
kości, która wystawała mu z kikuta, który kończył się gdzieś w okolicach
łokcia. Nie obrzydzało mnie to. Po prostu nie rozumiałem, co się stało. Ale
poczułem to. Poczułem siłę. Poczułem chęć do niszczenia młodszych. Do bicia, do
zadawania bólu. Poczułem nienawiść, którą teraz tak doskonale rozumiem. Nienawiść
do samego siebie. A jednak jej podłoże było zupełnie inne. On nienawidził
siebie, bo nie potrafił przeciwstawić się innym, bo nie chciał być idealny, ale
nie potrafił kogoś zawieść.
A
potem spojrzałem na swoją dłoń. Urzeczywistnienie mocy rozpłynęło się w
powietrzu, ale w tamtym momencie najmniej mnie to obchodziło. Po moich palcach
wciąż spływała jego krew. Czerwona, połyskująca, wciąż jakby żywa. Podniosłem
rękę by się jej przyjrzeć. Byłem jak w transie. To tamten moment wyznaczył
początek mojego uzależnienia. Krew brata zgodnie z wszelkimi prawami grawitacji
spłynęła po moim przedramieniu i z łokcia zaczęła leniwie spadać na ziemię, by
rozbić się niewielką czerwoną plamą na jasnych panelach.
Uświadomiłem
sobie, że się uśmiecham.
Pierwszy
raz w życiu. Mój brat chyba też to sobie uświadomił, bo patrzył na mnie z
przerażeniem.
I
w takim stanie znaleźli nas rodzice. Oczywiście pędzili przerażeni do szpitala.
Zupełnie nie wiedzieli, co się dzieje i dlaczego. Ani jak. Ale wiedzieli jedno.
Wiedzieli, że to ja byłem odpowiedzialny. Ojciec został z bratem po operacji w
szpitalu, gdy matka ruszyła ze mną do domu. Pędziła tak, że ledwo mogłem za nią
nadążyć. Robiła to specjalnie. Bała się, że jej dotknę. Że zrobię z nią to
samo, co zrobiłem bratu.
A
ja nie mogłem przestać się uśmiechać.
Dostałem
niewielki plecak z dosłownie podstawowymi rzeczami. I zostałem podrzucony do
sierocińca. Rodzice chcieli się ode mnie odciąć. I tym razem mieli to zrobić
całkowicie i ostatecznie. Była zima. I wieczorem, gdy stałem sam przed bramą do
sierocińca, spadł pierwszy śnieg. Miałem wtedy osiem lat.
Oczywiście,
pracownicy sierocińca nie mieli najmniejszego powodu by traktować mnie z
szacunkiem. Byłem tylko kolejnym szczylem. Podrzutkiem, którego ktoś nie
chciał. Smarkaczem, nad którym nie dało się zapanować.
Ale
nie sprawiałem problemów. Świat był mi obojętny. Chciałem tylko znów poczuć
radość, jaką czułem w tamtym jednym momencie. Ale nie rozumiałem jak działa
moja moc. A niewiedza skazuje człowieka na śmierć. Więc siedziałem z nosem w
książkach. Przeczytałem od deski do deski wszystko, co było w sierocińcu. I nie
znalazłem niczego. Natomiast mnie ktoś odnalazł – Dazai wyraźnie skrzywił się
na samo wspomnienie, a we wzroku Chuuyi zaczęło wzbierać przerażenie. Rudzielec
w tamtym momencie dziękował bogom, że Osamu wbijał wzrok we własne stopy, bo
mina Nakahary wyrażała więcej niż tysiąc słów. – Cóż mogę powiedzieć. Lubił dzieci.
Zwłaszcza młodych chłopców. Zwłaszcza mnie. Podchodził do mnie, jak do dzikiej
zwierzyny zanim zadziałał. A gdy zadziałał, coś we mnie pękło.
Poczułem
nienawiść. Nienawiść do świata, że mnie nie rozumie i nienawiść, że wszyscy
chcą bym był perfekcyjny. Tyle, że ta druga, choć nie była moja, sprawiała
wrażenie, że jednak jest. Jakbym przyswoił czyjeś emocje. Moja Zdolność znów
się obudziła. Z dozorcy została krwawa papka na ścianie. Jakimś cudem
ubrudziłem sobie tylko ręce, które natychmiast poszedłem umyć.
Zrozumiałem.
To krew mnie napędzała. Ten niesamowity przypływ emocji i uczuć. To ta druga,
gorsza strona mojej Zdolności. Przejmuję wspomnienia i emocje każdego, kogo zabiłem.
To wszystko jest tutaj – Dazai zrobił pistolecik z palców i udał, że strzela
sobie w głowę. – Uzależniłem się. Chciałem czuć tę adrenalinę przez cały czas.
Podpaliłem sierociniec. Zginęli wszyscy, a budynek spłonął na tyle doszczętnie,
że nikt nigdy nie dowiedział się, że wszystkie drzwi zostały zamknięte z
zewnątrz. A zgliszcza doskonale przykryły rozszarpane zwłoki dozorcy. Policja
mi uwierzyła. Rozpłakałem się. Czułem wszystko to, co oni. Do samego końca.
Czułem jak coś płonie w moich żyłach, gdy oni płonęli w tamtym budynku. To było
niesamowite. Nigdy wcześniej nie czułem się tak spełniony.
Policja
mi uwierzyła, wiesz? Powiedziałem, że ukryłem się w starej szopie z narzędziami
przed kilkoma starszymi chłopakami, którzy się nade mną znęcali. Najlepsze
kłamstwa to te, w których jest ziarnko prawdy. Bo to była prawda. I
potwierdzały to siniaki na każdym centymetrze mojego ciała z wyłączeniem
twarzy, szyi i dłoni. Nikt nie drążył, dlaczego przeżyłem. A moja imitacja
wybuchu zniszczonej sieci gazowej okazała się tak perfekcyjna, że policja
doszła do wniosku, że to stało się przez przypadek, bez ingerencji osób
trzecich.
Dwieście
trzynaście ofiar.
Nazwali
to cudem, że przeżyłem.
Ja
nazwałem cudem to, co ja przeżyłem.
Policji
bardzo niewiele czasu trzeba było, by odkryć, że moja matka się przeprowadziła.
Niestety nie dowiedzieli się dokąd. Żałowałem tego, bo chciałem poczuć euforię,
którą przyniesie mi poczucie jej przerażenia. Przydzielili mnie do jakiejś
rodziny zastępczej, ale zbytnio ich nie pamiętam. To naprawdę byli mili ludzie.
Czuję, że gdybym wychował się w takiej rodzinie od początku, może moje
skrzywienie poszłoby w inną stronę. Dlatego przebywanie z nimi tak bardzo
bolało. Co noc uciekałem przez okno, a oni nigdy tego nie zauważyli. No i w
końcu nie miałem też rodzeństwa. Znajdowałem sobie bezdomnych, pijaków,
zbłądzone duszyczki kręcące się w środku nocy. I zabijałem ich wszystkich,
napawając się ich emocjami, jak alkoholik nowym trunkiem. Oczywiście po takiej
nocy byłem zupełnie niewyspany.
Moim
nowym rodzicom wystarczyło wytłumaczenie, że pewnie trauma z sierocińca nie
daje mi spać, więc odpuścili mi na jakiś czas szkołę i nocne eskapady
odsypiałem w dzień.
Do
dziś pamiętam ich twarze. Ich emocje. Ich imiona. Wszystko.
Moje
prywatne demony w moim małym prywatnym piekle, w którym żyję na co dzień.
Ale
życie przestaje być w pewnym momencie piękne.
Nawet
jeśli dzieje się to dopiero po kilku latach.
Nawet
jeśli mój plan był idealny. Żadnego wzorca, żadnych powiązań z ofiarą. Żadnych
śladów. A potem przypadkiem zobaczyłem matkę. Szła za rękę z jakimś dzieciakiem
i moim ojcem. Byli przeszczęśliwi. Ale na obrazku nie było mojego prawdziwego
brata. Gdy tylko przestał być idealny, wyrzucono go, jak wór śmieci. Zupełnie,
jak mnie.
Zabicie
jej przyniosło mi mniejszą radość, niż się spodziewałem. Zabicie ojca nie dało
mi prawie niczego. Ale ich wspomnienia dały mi niesamowitą nienawiść do
dzieciaka, który ryczał właśnie w alejce, szturchając coraz chłodniejsze ciało
matki. Dlaczego jego kochali tak bardzo? Dlaczego nie mogli tak kochać mnie?
Nie spodziewałem się tego po sobie. W końcu wcześniej miałem ich wszystkich w
nosie. To moja nowa rodzina uświadomiła mi, czego mi brakowało. Miłości.
Akceptacji. Zrozumienia. Podstawowych rzeczy mogłoby się zdawać.
Policja
od dawna trąbiła wszędzie o serii zaginięć i morderstw. Coś wspominali, że to
może być seryjny zabójca i nakazywali większą ostrożność. Śmiałem się z tego. W
życiu by mnie nie złapali. Gdybym nie zabił matki. Albo, co gorsza, gdybym nie
zostawił tego cholernego dzieciaka przy życiu.
Zatrzasnąłem
się w pokoju, rozdygotany. Wiedziałem, że popełniłem błąd. Ale nie byłem zły i
nie nienawidziłem siebie za zło, jakie wyrządziłem. Byłem wściekły, że
pozwoliłem sobie na nieostrożność. I że zabicie ich nie przyniosło mi takich
uczuć, o jakich wręcz marzyłem, zabijając wcześniej wszystkich tych ludzi. A co
przerażało mnie najbardziej to fakt, że jeśli teraz mnie złapią, nigdy więcej
nikogo nie zabiję. Nigdy więcej nie poczuję tego wszystkiego.
Wiedziałem,
że swoim atakiem złości zaniepokoiłem przybranych rodziców. Zupełnie nie
wiedzieli co robić. Jakimś cudem Portowa Mafia skleiła fakty szybciej niż
policja i Pan Mori załatwił wszystko po cichu. Wciąż pamiętam jego słowa, gdy
po raz pierwszy wszedł do mojego pokoju.
-
Najlepsze są ich oczy, prawda? Taka studnia emocji.
Nie
potrzebowałem wiele żeby mu zaufać. Na dobrą sprawę te słowa wystarczyły. Bo
czułem, że mnie rozumiał. Że wiedział, jak to jest zabijać i lubić to robić.
Uspokoił mnie, że nikt się nie dowiedział o tamtym morderstwie. I połączył
fakty. Pogratulował mi. I zaproponował miejsce w swojej rodzinie. Tam, gdzie
miałbym stały dostęp do krwi, zabijania i wszystkiego, czego bym sobie zażyczył
dopóki będę przestrzegać pewnych reguł i robić wszystko, by Portowa Mafia się
rozwijała. Zgodziłem się na wszystko. Byłem przepełniony szczęściem.
Nakahara
patrzył na przyjaciela z mieszaniną emocji. Wiedział, że teraz nie ma prawa mu
przerwać, ale miał ochotę nim potrząsnąć. Nie do końca potrafił sobie wyobrazić
pragnienie krwi Dazaia, ale samotność? To rozumiał doskonale. Chciał go
przytulić i uświadomić, że przecież ludzie go kochają. Że on sam go kocha. Że
nie jest sam. I nigdy już nie musi być. Bał się jednak, że jeśli teraz mu
przerwie, to naruszy tę wrażliwą część Osamu, która obudowana była przez wiele
lat bardzo grubym murem.
Patrzył
tylko na niego, delikatnie ściskając rękę przyjaciela. Jakimś cudem żaden nie
puścił dłoni drugiego przez trwania całej opowieści.
Dazai
kontynuował, ale początkowa pustka zaczęła ustępować miejsca wielu emocjom.
Smutkowi, wściekłości, żalu. Osamu czuł, że jest żałosny i brudny. I bał się
jak diabli. Teraz jednak, gdy już na tamie, którą odgrodził się od wszystkiego,
zaczęły pojawiać się ryski, nie potrafił przestać. Czuł, że jeśli komuś tego
nie powie, to zniszczy się sam od środka.
-
Historię tego, co robiłem w Mafii Ci daruję. W sumie nie różni się niczym od
streszczenia, które opowiedziałem Ci wcześniej. Posypały się trupy. Gęsto. Panu
Moriemu to nie przeszkadzało. Dopóki wykonywałem zadania, które mi wyznaczano,
nie liczyło się nic innego. A ja doskonale wiedziałem, kogo mogę zabić, komu
mogę zrobić krzywdę. Dowiedziałem się, że mogę powstrzymywać Zdolności innych i
zacząłem udawać, że to jest jedyna strona tej mocy. Planowanie wychodziło mi
doskonale. Rozkwitłem w Mafii bardzo szybko. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak
karykaturalnie śmiesznym było, że dwa razy starsi ode mnie ludzie zwracali się
do mnie per „panie”.
Historie
o mojej brutalności i pociągu do krwi rozeszły się bardzo szybko. Ktoś
wspomniał o tym przy mnie i to był jego największy błąd. Myślał, że nie zabiję
go, bo jesteśmy w tej samej grupie. Prawda była jednak taka, że miałem głęboko
w dupie, czy oni przeżyją czy nie. Uciekali przede mną, jak karaluchy, więc
zacząłem ich traktować na równi z karaluchami. Awansowałem na herszta,
wykształciłem ciekawe poczucie humoru. I poznałem Odę.
Przydzielono
go do mojej grupy i kilka godzin później, wieczorem, on sam przyszedł do mnie.
-
Słyszałem, że uwielbiasz wszystko planować, więc uznałem, że powinieneś
wiedzieć, że zrobię wszystko, co mi każesz, poza zabiciem kogoś.
Zaintrygował
mnie. Nie uciekał ode mnie wzrokiem. A co gorsza, widział pustkę, którą próbowałem
ukryć pod masą ran, cudzej krwi i nienawiści do wszystkiego. Pokazał mi, że
świat może wyglądać inaczej i że wszystko naprawdę zaczyna się w człowieku.
Oda
nigdy nie spytał mnie o przeszłość. Zawsze powtarzał, że to już nieważne. Tego
się nie zmieni. Ale można lepiej zaplanować przyszłość. I zawsze w takich
momentach śmiał się, że przecież jestem mistrzem planowania. I wierzył, do
samego końca, święcie wierzył, że jest dla mnie szansa, której ja sam nigdy nie
widziałem.
Oda
opowiadał mi o przyjaciołach, o tym, co lubił robić, jakiej muzyki słuchał.
Bardzo często później chodziłem wszędzie z słuchawkami, słuchając tych samych
zespołów, próbując go zrozumieć. Siadywałem po turecku na stole, całkowicie
odcięty od świata przez niesamowite dźwięki i nie obchodziło mnie, że właśnie
trwało zebranie i że szef Mafii właśnie coś mówił.
Miałem
szesnaście lat i przechodziłem bunt na swój własny sposób. To Oda zasugerował,
bym odsunął się od zabijania. Że to niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć. Że
krew zabójcy gnije w jego żyłach, uniemożliwiając mu życie. To akurat
zrozumiałem od razu. Tak się czułem. Gnijący. Przebrzydły. Niewarty uwagi.
Chodząca maszynka do zabijania. Uszkodzony model człowieka.
Wiem,
że nie takie emocje chciał wzbudzić we mnie Oda. Stało się to zupełnym
przypadkiem, gdy zajrzałem w głąb siebie i odkryłem wszystko, co kryło się pod
sarkazmem, ironią i nienawiścią. Próbowałem odciąć się od emocji i wspomnień
ludzi, których zabiłem, ale one wciąż mnie prześladowały. Zacząłem budzić się z
krzykiem w środku nocy. Moje demony wygrywały. A ja tonąłem głębiej i głębiej,
dopiero co uświadomiwszy sobie, że tonę i tylko jednej osobie zależy na tym,
bym jakimś cudem utrzymał się na powierzchni.
Nakahara
przypomniał sobie jak bardzo był zazdrosny o Odę. O uwagę, którą dostawał od
Dazaia. O spokój, który brunet najwidoczniej odczuwał w jego obecności. O tę
niewidzialną nić porozumienia. O całą głębię ich relacji. Teraz jednak, gdy
poznał bliżej, jak to wyglądało, poczuł się jak śmieć. Wiedział, że niedługo
wkroczy do tej opowieści, ale jedynym, co robił, było darcie się na Dazaia, ciągłe
groźby, dynamika ich wspólnych akcji i spokój opracowywania planu. I cholernie
dużo zaufania. Teraz, gdy zrozumiał troszkę tę część Osamu, miał wyrzuty
sumienia, że w przeszłości nie traktował go jednak nieco inaczej.
-
I wtedy pojawiłeś się Ty – po raz pierwszy od początku opowieści na twarzy
Dazaia pojawił się cień szczerego uśmiechu. – Nie byłeś niewinny. Widziałem to
w Twojej postawie żołnierza. W Twoich oczach. Skrupulatny, skupiony, łatwo
dający wyprowadzić się z równowagi. Zawsze doskonale czytałem ludzi.
Wiedziałem, co robić, byś nie chciał doszukiwać się we mnie lepszej strony.
Albo tej o wiele, wiele gorszej. Bycie blisko Ciebie uspokoiło sztorm w moim
sercu. Poczułem namiastkę tego, czego naprawdę pragnąłem, a czego nigdy nie
dałem rady uzyskać przez zabijanie. Mniej więcej w tym samym czasie
powiadomiłem pana Moriego, że zostaję w Mafii, ale nie zamierzam już nigdy
więcej pociągnąć za spust ani użyć Zdolności. Nie pytał o powody. Wiedział, że
nie da rady nade mną zapanować. Już wtedy to wiedział, więc wolał mi nie
podpaść, bo wciąż chciał grzać dupę na stołku szefa.
Odtąd
zawsze zabijali za mnie inni. Sam też nie do końca nieświadomie zacząłem
wystawiać się na większe niebezpieczeństwo. Przebywanie obok Ciebie dawało mi
spokój i szczęści i to wszystko, o czym opowiadał mi Oda, ale czułem, że nie
mogę pociągnąć Cię na dno ze sobą. Może i moje demony cichły w Twojej
obecności, ale wciąż tam były, gotowe w każdym momencie uderzyć. Czekały tylko
na malutką chwilę nieuwagi.
Myślałem,
że jeśli przypadkiem zginę na misji, odnajdę w końcu spokój. Taki wieczny.
Przestałbym istnieć, więc przestałyby istnieć moje demony. A Ty przestałbyś
tonąć razem ze mną. Bo zacząłeś tonąć. Twoje Drugie Źródło Zdolności,
działające na podobnej zasadzie do mojego. Aż zaskakująco dobrze dobrane,
przeciwstawne zdolności. Nie chciałem byś stał się potworem. A już na pewno nie
przeze mnie.
A
jednak nie potrafiłem Cię zostawić. To wszystko co czułem, było takie nowe,
takie fantastyczne. Pamiętam, jak opowiadałem Odzie o Twojej żywiołowości i
tym, jak się wkurzasz i jak doskonale potrafię z Ciebie czytać, a on tylko
śmiał się i cieszył, że znalazłem swoje szczęście w tak mrocznym miejscu. I że
najwyższy czas bym sobie wybaczył i ruszył dalej.
A
potem Oda zginął. Wtedy po raz pierwszy nawrzeszczałem na pana Moriego. I
odszedłem z hukiem. Ale nie potrafiłem przejść obok Twojego pokoju. Nie
potrafiłem się z Tobą pożegnać. Wiedziałem, ze jeśli poprosisz – zostanę. A co
gorsza, miałem nadzieję, że jeśli ja poproszę, to Ty pójdziesz ze mną. Ale
wtedy skazałbym Cię na mrok, w którym sam żyłem. A nie chciałem zabijać Twojego
płomienia. Uciekłem.
Obiecałem
Odzie, że będę lepszy, ale nie potrafiłem. Dołączyłem do Agencji, ale
zamiłowanie do przemocy gdzieś tam we mnie zostało. Perfekcyjnie nakładałem
maski, których nikt nie był w stanie rozszyfrować. Większość z nich wciąż nie
wie o mojej przeszłości. Gdy w końcu zacząłem robić dobre rzeczy, dostałem
partnera. Kunikida nie jest zły. I nawet trochę przypominał mi Ciebie. Ale nie
był Tobą. Dobrze nam się współpracuje, ale nie mamy tej nici porozumienia, tego
poziomu wzajemnego zaufania, który był między nami. I na każdej misji z nim
zajebiście mi tego brakowało.
Zacząłem
myśleć o samobójstwie. Wiem, że dla osób z zewnątrz wyglądało to jak idiotyczne
przekomarzanki i żarty, jednak w głębi duszy byłem śmiertelnie poważny. Czułem,
że nie zasługiwałem na życie. Z każdym kolejnym podziękowaniem za to, że komuś
pomogłem, czułem się jak coraz większy śmieć. Lista trupów w mojej szafie była
zbyt wielka bym kiedykolwiek mógł wymazać ten dług krwi.
Powoli
czułem, że znów zatracam się w braku emocji. A od tego już tylko krok do Dazaia
na ścieżce świeżych trupów. Czułem, jak moje demony się cieszą, że znów zerwą
się ze smyczy. Powalczyliśmy z Gildią i miał zapanować spokój, ale mnie zaczęło
brakować tlenu. Musiałem poczuć coś znajomego. Twoją uspokajającą obecność. No
i martwiłem się jak cholera. W końcu mogłem wyciągnąć Cię wcześniej z Drugiego
Źródła. Niewiele, ale zawsze coś. A Ty skończyłeś z takimi obrażeniami.
Przepraszam Chuuya. Naprawdę.
Ostatnim
słowom towarzyszyły łzy, które powoli zaczęły spływać z twarzy Dazaia. Nakahara
westchnął cicho. Ilość trupów Dazaia była naprawdę wielka. Większa niż mógł się
spodziewać. I jego reputacja była zupełnie nietrafiona. W rzeczywistości Osamu
był o wiele większym potworem. Ale to przecież przeszłość. A nikt nie
rozgrzebuje przeszłości.
Chuuya,
najdelikatniej jak tylko mógł, starł łzy z policzków przyjaciela i uśmiechnął
się lekko. Przyciągnął Dazaia do siebie i przytulił go, zupełnie jakby Osamu
był ze szkła i gdyby tylko go puścić, rozleciałby się na drobne, nigdy nie
dające się już skleić kawałeczki.
Brunet
wtulił się w niego i wkrótce Nakahara poczuł, że jego podkoszulek zaczyna robić
się mokry. Zaczął delikatnie głaskać Dazaia po głowie.
-
Nie toniesz Osamu – powiedział cicho. – A przynajmniej nie, dopóki jestem przy
Tobie. Więc proszę pozwól mi być przy Tobie aż do końca, dobrze? Twoja
przeszłość Cię definiuje. Bez niej nie byłbyś tym, kim jesteś dzisiaj. Ale
przecież rozwinąłeś się w tylu dziedzinach. Stałeś się lepszym człowiekiem. I
już nie jesteś sam. Nie mogę powiedzieć, że Twoja przeszłość mnie nie przeraża.
Przeraża mnie jak diabli. Przeraża mnie to, że musiałeś przejść przez to
wszystko sam. Przepraszam, że nie zjawiłem się wcześniej.
Dazai
uśmiechnął się delikatnie. Czuł, jakby ktoś zdjął olbrzymi ciężar z jego barków,
a jego demony wyjątkowo cicho trzymały swoje jadaczki.
-
Ważne, że jesteś teraz Chuuya – odparł cicho.
poniedziałek, 5 marca 2018
BSD I - Part 5 - Trzysta dwadzieścia osiem
Dazai
obudził się jako pierwszy. Przeciągnął się lekko, co zaowocowało zdecydowanym,
niezadowolonym pomrukiem ze strony śpiącego na nim kota. Osamu uśmiechnął się
lekko i zaczął go głaskać i cicho do niego mówić.
-
Przydałoby się wstać i zrobić śniadanie, co maluchu? Chociaż twój pan nie ma
absolutnie niczego jadalnego w lodówce. Jakim cudem on daje radę przeżyć to
jest coś niesamowitego. Pewnie nie wiesz, gdzie jest najbliższy sklep? W ogóle,
tak sobie tutaj rozmawiamy i plotkujemy, a ja nawet nie wiem, jak się nazywasz.
To chyba trochę niegrzeczne. Mam jednak przeczucie, że mi tego nie powiesz, co?
Osamu
był zapatrzony w śliczne, ciemne oczy kota i tak pochłonięty słuchaniem jego
mruczenia i miauczenia w odpowiedzi na własne pytania, że nie zauważył, kiedy
Chuuya się obudził. Rudzielec nie omieszkał skorzystać z okazji do zażartowania
z niego.
-
Znalazłeś rozmówcę na swoim poziomie?
-
Zaskakująco, ale nie. Choć i tak jest o wiele ciekawszym towarzyszem niż Ty
Chuuya.
Nakahara
spojrzał na niego z przekąsem.
-
Nie ma imienia – stwierdził po chwili. – Mówiłem Ci wczoraj.
Dazai
przekręcił głowę tak, by spojrzeć na Nakaharę.
-
Mówiłeś?
-
Kiedy mnie zszywałeś – naprostował Chuuya. – Choć rzeczywiście wyglądałeś
wtedy, jakby nic do Ciebie nie docierało.
-
Skupiłem się – skomentował Dazai, wzruszając ramionami. – To czemu nie ma
imienia?
-
Bo pewnie niedługo go oddam. Znalazłem go na ulicy to wziąłem go żeby nie
zdechł z głodu, ale teraz, jak już z nim lepiej, pewnie oddam go do schroniska.
Osamu
spojrzał ukradkiem na pełną miskę kota i ilość worków z karmą stojącą w kuchni.
Wyglądało na to, że w mieszkaniu Nakahary więcej jedzenia było kupione dla
zwierzaka, który podobno miał się stąd niedługo wynieść, niż dla człowieka,
który podobno mieszkał tam na stałe. Nie skomentował tego jednakże. Kluczem do
życia w spokoju z Chuuyą był brak nieodpowiednich komentarzy. I choć Dazaia
korciło jak diabli żeby poirytować rudzielca, obiecał sobie, że poczeka z tym
do momentu, w którym Nakahara będzie czuł się tak dobrze, że najmniejszy ruch
nie wywoła otwarcia się ran.
Nakahara
natomiast nie zamierzał przyznawać, że nawet w tym mieszkaniu czuł się obco.
Kupił je tylko dlatego, że miał nadzieję, że miejsce niezwiązane w żaden sposób
z Dazaiem, nie będzie wzbudzało w nim tyle smutku i negatywnych uczuć. Okazało
się jednak, że nawet, gdy wracał do swojego cudownego apartamentu, czuł pustkę.
Brakowało mu ciepła. Dlatego cieszył się, gdy znalazł kota. Małe, wredne,
czarne stworzenie wypełniało tę dziwną, uwierającą pustkę choćby częściowo. I
Chuuya nawet nie myślał o oddaniu go komukolwiek.
-
Idę przegrzebać Ci szafę Chuuya – zakomunikował Dazai. – I mam szczerą
nadzieję, że masz jakiekolwiek ubrania, które są na Ciebie za duże.
Nakahara
tego nie skomentował, tylko powiedział brunetowi, gdzie znajdzie konkretnie
szafę. Dazai spokojnie ją otworzył i z uśmiechem zauważył, że poza co najmniej
kilkunastoma identycznymi zestawami garniturów, znajduje się tam również spora
ilość najzwyklejszych na świecie dżinsów czy podkoszulek.
Po
dość krótkiej chwili, Osamu udało się znaleźć podkoszulek, który uznał, za
stosunkowo luźny i parę dżinsów, w które pomyślał, że może uda mu się zmieścić.
Niby wielkiej różnicy pomiędzy nim, a Chuuyą nie było, ale jednak była. No i
jednak jakieś dwadzieścia centymetrów na wysokość. Chwyciwszy wybrane rzeczy i
szybko skoczył pod prysznic. Gdy wyszedł, wyglądał na swój sposób
przekomicznie. Koszulka przylegała do niego idealnie, a spodnie okazały się
niestety przykrótkie, więc Dazai je podwinął pod kolana, by wyglądało to na
celowe działanie, a nie, jakby założył rzeczy młodszego brata.
Ręcznikiem
wycierał jeszcze włosy, gdy wrócił do salonu, w którym wciąż siedział Chuuya.
-
Chcesz coś konkretnego na śniadanie czy obiad?
-
Obiad możemy zamówić, a na śniadanie zrób cokolwiek byleby nas nie zatruć.
Przecież kuchenka gdyby mogła to zwiewałaby przed Tobą, gdzie pieprz rośnie.
Dazai
uśmiechnął się szeroko. Nakahara sobie nawet nie wyobrażał, jak bardzo się
mylił. No i tego, jak można się zmienić przez dwa lata.
-
Jakbyś miał umrzeć to dzwoń – rzucił Dazai, chwytając płaszcz i wychodząc z
mieszkania.
Znalezienie
pobliskiego sklepu zajęło Osamu dłużej niż mógłby się on spodziewać, zwłaszcza
biorąc pod uwagę to, jak blisko ów sklep był. Zrobił wszystkie potrzebne zakupy
i obładowany torbami bardziej niż cyganka po wizycie na targowisku, wrócił do
domu. Odstawił wszystko na blat, odprowadzany kpiącym wzrokiem.
-
I że niby zamierzasz coś aktualnie z tym wszystkim zrobić?
Dazai,
cicho nucąc, przeszukał szuflady i szafki w celu odnalezienia wszystkich
potrzebnych mu narzędzi. Odłożył wszystko w ustalonym porządku na blat,
rozpakował zakupy, odkładając na bok wszystko, co będzie mu potrzebne do
zrobienia śniadania. Gdy skończył przygotowania, wycelował nóż w stronę Chuuyi.
-
A się zdziwisz idioto – obiecał mu i wziął się do pracy.
Osamu wrócił do przerwanej melodii i z zaskoczeniem
odkrył, że nie nucił żadnej z piosenek o samobójstwie, które wręcz nałogowo
trzymały się jego myśli od dwóch lat. Tym razem złapał się na nuceniu piosenki
z jednego z musicali, które uwielbiał. Uśmiechnął się lekko, pod nosem. Chuuya
udawał, że w pełni skupiał się na filmie, który leciał akurat w telewizji.
Prawdą jednak było, że kątem oka obserwował Dazaia, jakiego jeszcze nie znał. Nigdy
wcześniej nie widział takiej odmiany wyrazu skupienia na jego twarzy. Nie
takiego, od którego zależy czyjeś życie, jak wtedy, gdy Dazai próbował go
uratować od wykrwawienia się. Nie takiego, które pojawiało się, gdy Osamu
musiał wymyślić plan, by przeprowadzić akcję dla Portowej Mafii. Nie takiego,
gdy musiał kogoś zabić. Nie takiego, gdy był w trakcie misji i analizował
wszystkie warianty każdej możliwej sytuacji.
Ten wyraz twarzy był inny. Pokazywał skupienie, ale
pozbawione stresu, pozbawione konsekwencji swoich decyzji. Zupełnie, jakby
cieszył się, że może się na czymś skupić. Jakby lubił to, co robił. Nakahara
nie potrafił sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wcześniej widział go z takim
wyrazem twarzy.
Chwilę po tym, jak Dazai wrzucił niezidentyfikowane
dla Chuuyi składniki na patelnię i przygotowywał drugą, po mieszkaniu rozszedł
się zapach, na który rudzielcowi niemal poleciała ślinka. Początkowo Nakahara
udawał, że poczynania przyjaciela w kuchni w ogóle go nie interesują, jednakże
gdy poczuł ten zapach, wstał, krzywiąc się lekko i usiadł przy wyspie, totalnie
ignorując już telewizor, a w pełni skupiając się na dłoniach Dazaia, które z
zadziwiającą wprawnością i perfekcją cięły, kroiły, mieszały. Chuuya patrzył na
to wszystko jak zaczarowany.
Nie minęło nawet dziesięć minut i Osamu, cudem
balansując na jednej nodze, drugą otworzył piekarnik, który wyglądał, jakby był
nieużywany od nowości. Wsunął patelnię na ruszt i zostawiwszy uchylony,
włączony piekarnik, wziął się za sprzątanie bałaganu, który narobił w
międzyczasie. Wstawił brudne naczynia do zmywarki, obierki wyrzucił do kosza, a
składniki, które mógł jeszcze później wykorzystać, odłożył na przynależne im od
dzisiaj miejsca.
Położył na wyspie drewnianą deskę do krojenia i gołymi
rękoma chwycił rączkę od patelni. Bluźniąc i narzekając, odłożył ją jak
najszybciej, by tylko puścić gorący metal. Opłukał palce pod zimną wodą z
wyrazem błogiej ulgi na twarzy i wstawiwszy wodę w czajniku, wyjął talerze i
sztućce.
Gdy skończył, a kubki z parującą herbatą stały już na
stole, Chuuya spanikował, czy aby na pewno jest w odpowiednim wszechświecie.
To, co przygotował Dazai wyglądało i pachniało nieziemsko. Rudzielec
przesuwał tylko zaskoczony wzrok z Dazaia na patelnię i z powrotem.
- Omlet z duszonymi porami, ze szpinakiem, wędliną i
serem brie – zakomunikował mu Osamu z szerokim uśmiechem zwycięzcy. – Ale nie
musisz się zmuszać, jeśli boisz się, że się zatrujesz przez mój brak
umiejętności kulinarnych.
Chuuya spojrzał na niego, jakby Dazai postradał
wszystkie zmysły, brakowało mu piątej klepki i potrącił go samochód. Osamu
zaśmiał się szczerze i poczekał, aż Nakahara nałoży sobie część zawartości
patelni na talerz, po czym sam zrobił to samo. Nie był to jego popisowy omlet i
wiedział to już po pierwszym kęsie. Mogło być o wiele lepiej, ale nie widział
sensu w kupowaniu Nakaharze świeżych ziół w doniczkach, o które później Chuuya
musiałby zadbać, bo na pewno by o tym zapomniał. Koniec końców na jeden dzień
po prostu się to nie opłacało.
Chuuya wyglądał jednak jakby jadł właśnie
najcudowniejszą rzecz pod słońcem. Jakby do tej pory tylko spożywał jedzenie,
jako paliwo niezbędne do prawidłowego funkcjonowania ciała, ale teraz właśnie
doznał przyjemności jedzenia.
- To jest świetne – skomentował, wskazując widelcem na
omlet i patrząc na Dazaia z podziwem. – Musisz mnie nauczyć jak to robić.
Osamu zaśmiał się i spojrzał na niego z lekkim
rozczuleniem.
- Jak tylko dasz radę stać o własnych siłach – odparł.
Dazai posprzątał po śniadaniu i podał Nakaharze
lekarstwa, które powinien był przyjąć rano. Później wytłumaczył i pokazał mu
wszystko, co, kiedy powinien brać i gdzie jest to schowane. Chuuya patrzył na
niego, jakby Osamu właśnie próbował wytłumaczyć mu wyższą matematykę za pomocą
cyrylicy.
- Mamy jakieś plany na dzisiaj? – spytał Dazai z
nieziemskim spokojem, którym próbował zamaskować spory niepokój. – Czy mam Ci
sprawdzić opatrunek i się stąd zmyć?
Chuuya spojrzał na niego. Sam nie wiedział, co ma
odpowiedzieć. Z jednej strony chciał, by Dazai został z nim jak najdłużej. Od
dawna nie czuł się tak spokojny i szczęśliwy. Było lepiej niż dwa lata temu, bo
Dazai wydawał się bardziej zrównoważony i pozbawiony stresu związanego z Mafią.
Z drugiej strony nie chciał się brunetowi narzucać. Niezwykle bardzo zależało
mu na odbudowaniu relacji, jednak wciąż nie wiedział, czego ma się spodziewać
po Dazaiu.
- Nie mam żadnych planów, a od Mafii mogę sobie wziąć
dzień wolny – stwierdził Nakahara, jakby mu na tym zupełnie nie należało.
Dazai obszedł wyspę i upewniwszy się, że kuchnię
pozostawił w takim samym stanie, w jakim ją zastał, pomachał dłońmi w stronę
Nakahary, dosadnie sugerując mu, że ma ruszyć w stronę kanapy. Asekurował go w
razie wypadku, ale koniec końców Nakahara przeszedł bez jego najmniejszej pomocy.
Usiadł ciężko i podwinął koszulkę, odsłaniając opatrunek, na którym widniała
niewielka ilość krwi. Prawdopodobnie nic groźnego, ale Dazai wolał sprawdzić.
Delikatnie odkleił plaster, który sam zamocował ledwie kilka godzin temu.
Chuuya skrzywił się, czując to.
- Gorzej niż z dzieckiem – skomentował z uśmiechem
Osamu.
Odprowadzany wzrokiem wkurzonego Chuuyi, przyjrzał się
dokładnie ranie i zamocował czysty opatrunek.
- Może niedługo naprawdę dasz radę wrócić do Mafii –
dodał z nieco mniejszą radością.
Nakahara spojrzał na niego zaintrygowany. Nie sądził,
by Dazai miał jakiekolwiek złe wspomnienia z Mafią. Przynajmniej na mafijne
standardy. Nigdy nie został zdradzony ani wystawiony na przynętę. Zawsze raczej
pociągał za sznurki, a gdy już dochodziło do walki, z każdej wychodził bez
większej szkody. Dazaiowi przede wszystkim nikt nie odmawiał. Chuuya sądził, że
nawet pan Mori się bał bruneta, choć próbował tego nie okazywać publicznie by
nie stracić szacunku. Nic zresztą dziwnego, skoro swojego czasu pewnym było, że
to Dazai będzie kolejną głową Mafii.
Jasne, zabijanie, walki, wyczerpujący styl życia. To
wszystko nie było cukierkowe i przepełnione miłością. Ten świat był brutalny i
wymagał nieustannej obserwacji i planowania. Ale to był najlepszy świat, jaki
Chuuya znał.
- Czemu odszedłeś z Mafii? – spytał cicho Nakahara,
patrząc Dazaiowi prosto w oczy.
Osamu usiadł na niskim stoliczku znajdującym się przed
sofą i splótł palce. Zaczął nerwowo nimi pstrykać, wpijając w nie wzrok, to
wracając do oczu Chuuyi, które przypominały teraz zamrożone jeziora w słoneczny
dzień. Nie były zbyt chłodne, ale nie były też pełne ciepła. Typowy wzrok
spokojnego, stanowczego Nahakary.
Sam nie wiedział, od czego ma zacząć. I był
zaskoczony, gdy zaczął opowiadać.
- Mieliście taką jedną dziewczynę u siebie, Kyokę
Izumi, gdy walczyliśmy z Gildią, znajdowała się w samolocie, który zderzył się
z tą śmieszną latającą fortecą. Była gotowa zginąć byleby uratować miasto.
Rozmawiałem z nią wtedy. Siedziałem, bezpiecznie ukryty, w jednej z
informatycznych nor, rozmawiając z nią. Wierzyła, że powinna zginąć – Dazai odwzajemnił
nieprzeniknione spojrzenie Chuuyi, jego oczy były niemal czarne z powodu
targających nim, negatywnych emocji. – Aż do najgłębszych czeluści swojej duszy
była przekonana, że nie należy jej się możliwość życia, bo odebrała je
trzydziestu pięciu osobom. Rozumiesz to? W wieku czternastu lat zabiła prawie
czterdzieści osób. I nie mogła z tym spokojnie żyć. Czterdzieści Chuuya – Dazai
powtarzał tę liczbę jak mantrę, po czym zaśmiał się nieszczerze. – Chyba nigdy
nie dowiedziałeś się, jak dołączyłem do Mafii, prawda? – Nakahara pokręcił
przecząco głową.
Rudzielec pamiętał, że pytał o to niemałą liczbę osób,
nawet samego pana Moriego, ale zawsze odchodził z kwitkiem. Nikt z tych, którzy
coś wiedzieli, nie śmiał mruknąć choćby szczegółu, a cała reszta po prostu nie
wiedziała. Sam Dazai zwykł zbywać temat machnięciem ręki.
- Popełniłem błąd. Miałem czternaście lat i popełniłem
błąd. Niedokładnie zatuszowałem morderstwo i policja trafiła na ślady, które
jakoś łączyły je z kilkoma poprzednimi. Byli na moim tropie. A ja spanikowałem.
Wcześniej całkowicie ufałem swojej wiedzy i instynktowi, a przede wszystkim
umiejętności, od której byłem uzależniony, ale w tamtym momencie wszystko
postanowiło mnie po prostu zdradzić. Siedziałem w jakiejś na wpół rozwalonej
spelunie, wzdrygając się za każdym razem, gdy ktoś przechodził obok drzwi do
mojej kryjówki. Aż w końcu ktoś zapukał. Pan Mori przyszedł do mnie we własnej osobie.
Ale nie próbował mnie aresztować ani osądzić za to, co zrobiłem. Wyciągnął
rękę. Wydawał się wtedy taki przyjazny. Jak latarnia prowadząca samotnego
wędrowca z wzburzonego morza na spokojne rejony. Zaoferował mi rodzinę. I brak
strachu. I tyle używek, ile będę chciał. Myślałem, że on jeden da radę mnie
zrozumieć. I przez pewien czas tak było. Poczułem, że w końcu jestem w domu. Po
czternastu latach poczułem w końcu, jak to jest gdzieś przynależeć. I było mi
jak w bajce. Wiesz, jak długo byłem Egzekutorem? Pół roku. W rok pan Mori
awansował mnie na herszta. I nie robił tego z czystej sympatii. A mnie bardzo
szybko przestały obchodzić relacje z innymi. Byłem lepszy od wszystkich. Wiesz,
jakie to nudne, kiedy szukasz wyzwania, a wszyscy odwracają wzrok, mając
nadzieję, że ich nie zauważysz, gdy tylko podniesiesz głos? I wtedy poznałem
Odę. Miałem wtedy raptem szesnaście lat i wyglądałem przy nim jak nieopierzony
kurczak. A jednak, mnie wszyscy się bali, a nim? Pomiatali. Ale on był inny.
Podszedł do mnie i powiedział mi, że mój sposób działania nigdy nie wypełni
pustki, którą czułem. Że potrzebowałem kogoś, na kim będzie mi zależało, że
przyda mi się cel w życiu. Nie rozumiałem tego ani trochę. Dlaczego w oczach
tego nic nie znaczącego trybika machiny, którą ja wprawiałem w ruch,
dostrzegłem spełnienie, które mnie nigdy nie było dane? Chciałem to zrozumieć.
Chciałem to poczuć. Chciałem, by Oda mnie tego nauczył. Zaprzyjaźniliśmy się
niemalże od razu. Nie uciekał przede mną i zawsze potrafił czytać ze mnie, jak
z otwartej księgi. Poczułem, że mój nałóg już nie jest taki wielki. Przez Odę
zacząłem rozumieć, co zrobiłem, a, co gorsza, że nigdy nie dam rady tego
naprawić. Nieważne ile osób uratuję, nieważne, ilu nie zabiję osobiście. Nigdy
nie osiągnę odkupienia. Nie żeby jakoś bardzo mi na tym zależało. Odstawiłem na
bok moje uzależnienie całkowicie i odsunąłem się od wszystkiego. Wtedy poznałem
Ciebie. Rudzielec, który wszystko traktował tak strasznie poważnie. Zupełne
przeciwieństwo mnie. Poczułem to, o czym mówił Oda. Może jeszcze nie całym sercem,
bo w tamtych czasach wątpiłem w ogóle, czy jakiekolwiek mam. To było bardzo
przelotne uczucie. Niemal nieuchwytne. A jednak wiedziałem. Dopiero zaczynałeś
w Mafii, na najniższych szczeblach, a ja już jechałem windą do apartamentów
pana Moriego żeby zażądać od niego, by uczynił Cię moim partnerem. Zgodził się,
zupełnie bez oporów. Zresztą, nie spodziewałem się niczego innego. W końcu nie
było zbyt wielu chętnych na to miejsce. A gdy wkroczyłeś w mój świat, do reszty
przegoniłeś chmury, na które uwagę zwrócił mi Oda. I choć mnie to bolało,
wiedziałem, że będę musiał odejść żeby nie pociągnąć Cię ze sobą na dno. Bo
mimo wszystko wciąż tonąłem. A jednak nie potrafiłem się zmusić do tego, by
kazać Cię oddelegować, czy zrobić to samemu. Byłeś moim najlepszym partnerem i
każdy dzień z Tobą był przygodą, której nie chciałem stracić. A później na
własnej skórze poczułem, jak czyjaś żądza krwi potrafi zniszczyć setki
nieodnawialnych relacji. Przez plany pana Moriego zginął Oda. A ja trzymałem go
do ostatnich chwil. I wtedy powiedział mi, że nie powinienem się skreślać. Że
teraz, gdy zrozumiałem, że też mam prawo do uczuć, teraz znajdę swój cel w
życiu. Tylko muszę próbować nowych rzeczy. A skoro byłem już złym kolesiem,
może teraz powinienem spróbować po drugiej stronie barykady? I tak już zostało.
Choć mogę przysiąc, że pan Mori odetchnął z ulgą, kiedy powiedziałem mu, że
rezygnuję z tego cyrku – Dazai skrzywił się cynicznie. – I to by było na tyle.
Moja wielka historia, która koniec końców gówno znaczy.
Nakahara patrzył na niego zaskoczony. Wcześniej, gdy
pytał Osamu o cokolwiek z jego przeszłości, nie dostawał nawet ochłapów. Może
to był znak, że wreszcie czas by ich relacja się rozwinęła? Choć z miny Dazaia
wnioskował, że brunet sądzi raczej, że to jej koniec. Chuuya miał kilka pytań.
I nie zamierzał żadnego Dazaiowi odpuścić.
- Współpracując ze mną nigdy nikogo nie zabiłeś.
Zawsze ktoś pociągał spust za Ciebie. To dlatego, że odciąłeś się od tego, co
nazywasz swoim „uzależnieniem”?
Osamu skinął twierdząco głową.
- Bałem się, że do reszty stracę kontrolę. A to
mogłoby się źle skończyć.
- Dla Ciebie? – upewnił się Chuuya.
- Dla całego miasta, włącznie z Portową Mafią –
poprawił go brunet.
- A wracając do Izumi – zaczął, ostrożnie dobierając
słowa. – Dlaczego wiedziałeś, co jej powiedzieć? Skąd?
- Powiedziałem jej dokładnie to samo, co pan Mori
powiedział kiedyś mnie, mimo że byłem w o wiele gorszej sytuacji.
- To znaczy?
- Że nie ma takiego bagna, z którego nie da się
człowieka wyciągnąć jeśli tylko odpowiednio bardzo się tego chce.
Chuuya połączył kilka wątków historii.
- Twoje bagno. Te zatuszowane morderstwa tak? –
spytał, patrząc na niego ze spokojem.
Dazai skinął głową.
- Tuszowałeś je dla kogoś? – Nakahara podchodził do
tematu, jakby Osamu był z porcelany i w każdej chwili mógł pęknąć.
Dazai pokręcił przecząco głową.
- To wszystko były moje morderstwa.
- Ile?
- Trzysta dwadzieścia osiem.
Cisza, która zapadła, była prawdopodobnie pierwszą
niezręczną ciszą od momentu, w którym ich sobie przedstawiono. Nakahara
potrzebował chwili by wszystko przetrawić i to właśnie ta chwila zawahania wystarczyła.
Dazai wstał ze stolika i wygładził spodnie.
- Oddam twoje ciuchy do pralni i podrzucę do siedziby
głównej przy najbliższej okazji – stwierdził nadzwyczaj wypranym z emocji
głosem i skierował się w stronę wyjścia z mieszkania.
Chuuya podjął decyzję bez zastanowienia się. Nieważne,
jak bardzo nie znał osoby, którą uważał za przyjaciela. Skoro sam zaczął coś
uważać za zamknięty rozdział i stał się innym człowiekiem, dlaczego Nakahara
miałby go teraz odrzucić? Niezależnie od tego, czego mógł się dowiedzieć, nie
zamierzał pozwolić sobie na stratę przyjaciela. Złapał go za rękę pewnym i
silnym uściskiem i zmusił do spojrzenia na siebie.
- Nie możesz mnie winić, że jestem zaskoczony Osamu.
Ale nie zamierzam pozwolić Ci odejść po raz drugi. Będę Twoim przyjacielem
niezależnie od tego, czego się o Tobie dowiem. Po prostu dopuść mnie do siebie.
Dazai, zaskoczony, usiadł na kanapie obok Chuuyi.
- Tylko musisz mi coś obiecać. Nie pominiesz niczego.
Żadnego szczegółu. Niczego, co mogłoby sprawić, że pomyślę o Tobie gorzej. Sama
prawda i tylko prawda.
Osamu skinął tylko powoli, twierdząco głową.
niedziela, 4 marca 2018
BSD I - Part 4 - Wyglądam zabójczo.
Droga,
choć długa, żadnemu z nich się nie dłużyła. Poruszali się niezwykle wolno, ale
Dazai nie popędzał Nakahary. Wiedział, że przyjaciel idzie takim tempem, jakim
daje radę. Co chwila także musieli zatrzymać się i przysiąść na krótszą bądź
dłuższą chwilę na ławce. I choć za każdym razem, gdy Chuuya zasugerował, że
mogliby odpocząć, Osamu pytał go, czy na pewno nie wezwać taksówki, to w głębi
ducha z radością przystawał na kolejne ławki. Nie chciał tego po sobie
zdradzić, ale jednak po pewnym czasie zarówno ciężka torba, jak i wiszący
Nakahara zaczęli dawać się mu we znaki.
Wycieczka
zajęła im niemalże dwie godziny, jak to sam zauważył zaskoczony Dazai, patrząc
na wyświetlacz telefonu. Miał nadzieję złapać jakiś nocny transport, bo jednak
do jego domu, czy nawet do samego biura Agencji, było stąd troszkę daleko.
Nakahara
wpisał kod wejściowy i razem przekroczyli próg ogromnego wieżowca. Chuuya
zignorował powitanie, które rzucił mu nocny stróż i skierował się od razu do
wind, a Osamu nie mógł zrobić nic innego, jak tylko grzecznie podreptać za nim
z ciężką torbą. Dopiero w windzie Chuuya zaczął zachowywać się inaczej. Jakby
coś go gryzło, ale nie był do końca pewien, czy może to powiedzieć.
Dazai
nie popędzał go. Wiedział, że cierpliwość jest cnotą. Nucił jakąś melodię,
zupełnie pozbawioną rytmu, zapewne taką, którą wymyślał na bieżąco. W końcu
Nakahara zebrał się w sobie i spytał towarzysza.
-
Daleko stąd mieszkasz?
Osamu
wzruszył ramionami.
-
Kawałek jest – przyznał szczerze.
-
Jeśli chcesz gnido, możesz zostać na noc – oznajmił Chuuya, w duchu modląc się,
by nie zabrzmieć desperacko.
Dazai
uśmiechnął się szeroko. Dzisiejszy dzień naprawdę był udany, a teraz jeszcze
to. Skinął twierdząco głową i podziękował. Cieszył się, że nie będzie musiał
przez tę lodowatą pogodę na zewnątrz przedzierać się do siebie, ani, że nie
będzie skazany na łaskę nocnych, jeżdżących bardziej, jak chcą, niż jak mają to
zapisane w grafiku. No i mógł spędzić więcej czasu z Chuuyą.
Winda
zatrzymała się i obaj mężczyźni wysiedli. Nakahara stanął pod jednymi z drzwi i
wyjął z kieszeni klucze. Ze zmęczenia i wysiłku, ręka trzęsła mu się tak, że
nie był w stanie wycelować w zamek, więc Dazai bez słowa, delikatnie wyjął mu
pęczek z dłoni i po chwili drzwi stanęły przed nimi otworem, zapraszając do
przestronnego apartamentu na jednym z najwyższych pięter wieżowca.
-
Już chyba wiem, czemu wybrałeś to miejsce – skomentował Osamu z uśmiechem,
spoglądając znacząco w stronę widoku rozciągającego się z przeszklonej ściany
salonu. Był ponad innymi dachami, tuż pod chmurami, z perfekcyjnym widokiem na
morze.
Osamu
odstawił torbę na ziemię i zajął się samym Nakaharą. Pomógł mu zdjąć płaszcz i
poczekał, aż mężczyzna zdejmie obuwie. Samemu zrobiwszy to samo, acz
prawdopodobnie pięciokrotnie razy szybciej, zamknął za nimi drzwi. Odprowadził
Chuuyę do salonu i pomógł mu powoli usiąść na kanapie. Po chwili wrócił też po
torbę i postawił ją gdzieś pod ręką.
Dazai
rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Wydawało mu się, że w
jakiś niewyjaśniony sposób przeniósł się do katalogu ze sklepu meblarskiego.
Ogromna, dwupiętrowa przestrzeń salonu łączyła się za pomocą kuchennej wyspy z
dość sporej wymiarów kuchnią. W korytarzu, którym przeszli od wejścia, zapewne
znajdowały się drzwi prowadzące do łazienki.
Jedynym
nadzwyczaj ruchomym elementem mieszkania, który zburzył wizję sklepu
meblarskiego, okazał się mały, czarny kociak, który niemal bez najmniejszego
dźwięku podszedł do kanapy i wskoczywszy na nią z gracją, umościł się na
kolanach Nakahary, obrzucając go typowym, zwierzęcym, obrażonym spojrzeniem.
Chuuya odruchowo spojrzał na dozownik z karmą, który na szczęście okazał się
jeszcze w połowie pełen. Zaczął delikatnie głaskać zwierzaka.
Dazai
nie skomentował tego w żaden sposób. Nie przypominał sobie, by za czasów ich
wspólnych dni, Chuuya posiadał jakiekolwiek zwierzę tudzież wykazywał większą
czy mniejszą niechęć lub ulubienie względem nich. Cóż, przez dwa lata człowiek
mógł się jednak zmienić. Dodatkowo, gdy rudzielec głaskał kota i nie myślał o
niczym innym, zdawał się być zupełnie inną osobą. Bez sarkazmu, irytacji czy
zdenerwowania. Ostoja spokoju z lekkim, przyjaznym uśmiechem.
Brunet
wziął się za rozpakowywanie rzeczy. Chciał systematycznie porozkładać leki, by
móc wytłumaczyć Nakaharze, co i kiedy ma brać, bo wiedział, że jakakolwiek
bardziej skomplikowana forma przerośnie rudzielca. Zamierzał mu też dodatkowo
zostawić kartkę z rozpiską, ale no od czegoś trzeba zacząć. Chuuya spojrzał na
niego, jak na skończonego debila.
-
Gnido, nie jestem inwalidą, dam radę się rozpakować.
-
Inwalidą może i nie jesteś, ale idiotą już owszem – odparł Osamu ze śmiertelnie
poważną miną.
Krótkie,
delikatne przytyki bardzo szybko zamieniły się w dość ostrą wymianę zdań. Dazai
w pewnym momencie tylko uśmiechnął się szeroko. Nigdy nie potrafili za długo
być w swoim towarzystwie i się nie pokłócić. Z tego też powodu wiele osób proponowało
im obojgu zmianę partnerów, jednak gdy tylko pojawiała się taka opcja, obaj
natychmiast, bez chwili zastanowienia, ją odrzucali. Byli najlepszymi
przyjaciółmi, ale okazywali to w naprawdę dziwny sposób.
Chuuya
uparcie trwał przy swoim, że da radę sobie sam ze wszystkim, kończąc na
argumencie, że w sumie nie wie, po co proponował Dazaiowi nocleg i że gdyby
wiedział, że będzie z nim taki problem, to w życiu by tego nie powiedział.
Osamu twierdził, że Nakahara potrzebuje odpoczynku, a i tak urządzili sobie
idiotyczny spacer i że nie zamierza się martwić, bo podpisał papiery za Chuuyę
i nie chciał ponosić odpowiedzialności w przypadku nagłej śmierci rudzielca.
Kłótnia
skończyła się w momencie, gdy Nakahara dostrzegł, że Dazai się uśmiecha. Nie
tym zwykłym, lekko cynicznym uśmieszkiem, ale prawdziwym uśmiechem, jakby czuł,
że wreszcie jest w domu, tam, gdzie powinien być. Chuuya od razu zauważył
również, że sam uśmiecha się w dokładnie ten sam sposób.
Dazai
służył za podpórkę Chuuyi w drodze do łazienki. Zanim zostawił mężczyznę
samego, przesunął wszystkie rzeczy, których ta kaleka mogła potrzebować, w
obręb zasięgu jego ręki. Ręczniki, szlafrok, wszelkie płyny do kąpieli. Po czym
wyszedł i zanim zamknął za sobą drzwi, rzucił jeszcze:
-
Jakby co, wołaj.
I
wycofał się z powrotem do kuchni. Czuł, jak bardzo jego żołądek ściska się z
głodu i zamierzał coś na to poradzić, przygotowując kolację dla siebie i
Chuuyi, ale na bakier jego planom stanęło wnętrze lodówki Nakahary, w którym
praktycznie nie było nic. Wielkie, gastronomiczne marzenia Dazaia prysły.
Mężczyzna jednak nie przejmował się zaistniałą sytuacją zbyt długo i zamówił
pizzę z dowozem. Cicho nucąc, rozłożył wszystkie rzeczy Chuuyi tam, gdzie
powinny się znaleźć, pomijając oczywiście ubrania, które powinny wylądować w
koszu na brudy, ale to musiało po prostu chwilę poczekać.
Był
mniej więcej w połowie rozstawiania leków w szafce nad blatem, gdy usłyszał
huk, a po nim niezwykle bogatą wiązankę przekleństw. Serce mu zamarzło i rzucił
się w stronę łazienki, jakby od tego zależało jego życie. Zapukał w drzwi,
chcąc zwrócić na siebie uwagę Nakahary i spytał, co się stało.
-
Poślizgnąłem się – jęknął tamten. – I chyba otworzyłem sobie ranę na brzuchu.
Dazai
błyskawicznie podjął decyzję.
-
Powiedz mi, gdzie masz igłę i zakryj się czymś, bo zaraz wchodzę. I się zbytnio
nie ruszaj idioto.
Nakahara
powiedział mu, gdzie może znaleźć wszystko, czego potrzebuje i krzywiąc się
niemiłosiernie sięgnął po ręcznik, który zarzucił na siebie. Oparł się o ścianę
przestronnej kabiny prysznicowej i odchylił głowę do tyłu, próbując skupić się
na czymkolwiek innym niż ból rozdzierający mu lewy bok. Dociskał dłonie do
rany, próbując choćby minimalnie zatamować krwawienie, ale nie dawało to
zbytnich skutków.
Osamu
błyskawicznie oczyścił wszystko, czego potrzebował i nie zważając na to, że nie
dość, że zamoczył sobie całe ubrania to jeszcze ubrudził je krwią przyjaciela.
Przez chwilę zamarł, zszokowany i sparaliżowany. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
był w takiej sytuacji, a ta wyglądała cholernie poważnie. Chciał zadzwonić po
karetkę i modlić się o zdrowie Chuuyi. Szybko jednak sprzedał sam sobie
siarczystego, mentalnego policzka i wetknąwszy Nakaharze butelkę alkoholu,
zabrał się za oczyszczanie rany.
Chuuya
obserwował poczynania przyjaciela spod przymkniętych powiek. Bolało go jak
diabli, a uczucie wbijanej w skórę raz po raz igły też nie było przyjemne, ale
dotyk chłodnych palców Dazaia na jego rozpalonej skórze był miły. W nieco mniej
krytycznej sytuacji być może nawet odprężający. Nakahara zaczął powoli
odpływać, gdy poczuł siarczysty policzek, który sprzedał mu przyjaciel.
-
Nie mam czasu na delikatność. Nie odpływaj. Mów cokolwiek.
Chuuyi
coraz trudniej było się skoncentrować i walczyć z wzywającą go czernią, jednak
posłuchał rady przyjaciela. Dazai patrzył na niego z maską spokoju wymalowaną
na twarzy, spod której prześwitywało jednak czyste przerażenie. Zdawał sobie
sprawę z tragicznego stanu przyjaciela, a ten teraz dodatkowo stracił znowu
sporo krwi. Więc Nakahara zaczął paplać. Mówił trzy po trzy, do tego bardzo
niewyraźnie, a Osamu nawet nie udawał, że go słucha. Nie wiedział, że ominęła
go niezwykle ważna przemowa Chuuyi, w której rudzielec przyznał, że miał kilku
partnerów po odejściu Dazaia, ale z żadnym nie mógł znaleźć synchronizacji i
wszyscy go denerwowali. Potem opowiedział mu, jak przypadkiem znalazł kota na
ulicy i zaczynał właśnie trzecią historię, gdy Osamu odetchnął ciężko i usiadł
po turecku, opierając się plecami o przeciwległą ścianę kabiny.
Mężczyzna
przeczesał włosy palcami, brudząc ostatnią czystą od krwi część jego wyglądu.
Nakahara otworzył oczy i przyjrzał mu się. Dazai miał jego krew dosłownie
wszędzie i wątpił, czy ubrania kiedykolwiek uda się doprać. Sporo krwi
odpływało sobie jeszcze spokojnie z przestrzeni kabiny do spływu, a część
przylgnęła do skóry Osamu na jego przedramionach i twarzy.
-
Niezła z nas para co? – zaśmiał się lekko Nakahara, krzywiąc się od razu z bólu
i dusząc w sobie śmiech. – Wyglądamy jak postaci z debilnego horroru.
Chuuya,
który w czasie operacji przeprowadzanej w chałupniczych warunkach, wychylił
połowę butelki, podał wódkę Dazaiowi.
-
Wyglądasz jakbyś jej potrzebował bardziej niż ja – skomentował rudzielec z
szerokim uśmiechem.
Osamu
nie kłócił się. Będą mieli kłopot jeśli stanie się coś złego i trzeba będzie
odwieźć Chuuyę do szpitala, ale na razie Dazai zbytnio cieszył się tym, że
udało mu się zatrzymać krwotok i ocalić przyjaciela.
-
Aż mi się przypomniały stare czasy – zaśmiał się Dazai, delikatnie machając
butelką, by zawarty w niej płyn odbijał się od ścianek.
-
Nie ruszajmy się stąd jeszcze przez chwilę – zarządził Nakahara.
W
łazience zapanowała pozbawiona wszelkiego uczucia krępacji cisza, którą
przerwał dopiero dzwonek do drzwi.
-
Nasza kolacja – rzucił Dazai, wychodząc z kabiny.
Chuuya
spojrzał na niego znacząco, jakby próbując mu przekazać, że jest w co najmniej nieodpowiednim
stroju do przyjmowania jakiegokolwiek człowieka, czy odbierania jedzenia, ale
Osamu tylko wzruszył ramionami. Przejrzał się w lustrze nad umywalką,
stwierdził, że nie rozumie, o co Nakaharze chodzi.
-
Przecież wyglądam zabójczo – wyszczerzył się Dazai, na co Nakahara tylko
pokręcił głową z uśmiechem.
Gdy
otworzył drzwi, dostawca spojrzał na niego z czystym przerażeniem, ale nie
pytał, co się stało. Powiedział tylko kwotę, jaką odbiorca był mu winny,
wcisnął mu pudełko z pizzą w ręce i zwiał, najszybciej jak tylko mógł. Osamu
odstawił wszystko na blat wyspy kuchennej i wrócił do łazienki. Zmył krew Nakahary ze swoich rąk czy twarzy i
oznajmił Chuuyi, że ukradnie mu koszulkę.
-
Pizza leży na blacie, chcesz jeszcze posiedzieć, czy próbujesz wstać?
Dazaiowi
wystarczyło, że zobaczył pełne zawziętości spojrzenie Nakahary. Westchnął
ciężko. Ukucnąwszy, przerzucił sobie ramię Nakahary przez kark i chwycił go
mocno za bok, uważnie omijając dolną część, na której znajdowała się dopiero co
zszyta rana. Uważnie obserwując, czy na czystym, białym opatrunku nie pojawi
się krew, zaczął powoli wstawać, ciągnąc w górę Chuuyę, który tylko syczał z
bólu. Nie chciał nic po sobie dać poznać, ale czasami było to po prostu
niemożliwe.
Osamu
odetchnął z ulgą, gdy udało im się stanąć na środku łazienki bez większego
wypadku. Zarzucił Chuuyi na ramiona szlafrok, który ten założył. Żaden z nich
nie zamierzał na razie bawić się z ubraniami. Powoli przeszli do kuchni, gdzie
Nakahara został posadzony na stołku przy kuchennym blacie. Dazai podsunął mu
pudełko z pizzą, po czym natychmiast wrócił do rozkładania leków. Chciał to
zrobić zanim zapomni, jaki system sobie wybrał. Chuuya obserwował go znad
kawałka pizzy. Osamu robił taką niezwykle typową dla niego minę, gdy się na
czymś skupiał. Nakahara zawsze uwielbiał obserwować przyjaciela w czasie pracy.
Stawał się wtedy zupełnie innym człowiekiem. Choć czasami ta zmiana przerażała
go jak diabli, cieszył się, że zna Dazaia na tyle dobrze, by znać różne jego
oblicza. A przynajmniej znał.
Osamu
przerwał jego rozmyślania, wciskając mu kilka tabletek do ręki, które powinien
był zażyć przed pójściem spać.
Koniec
końców Dazai porwał pudełko z pizzą i przyjaciela i rozwalił się na kanapie.
Czuł się wyczerpany i marzył tylko o pójściu spać. Spojrzał na rudzielca ze
świadomością, że prawdopodobnie będzie musiał odprowadzić go do sypialni.
Zobaczył jednak, że mężczyzna spał już z lekko uchylonymi ustami, opierając się
o oparcie kanapy. Przez chwilę Osamu zastanawiał się, czy nie powinien go
przenieść, czy choćby obudzić, ale dosłownie każda komórka w jego ciele
zaprotestowała. Poszedł więc tylko do sypialni i chwycił kołdrę, koc i dwie
poduszki. Jedną, tę dla Chuuyi, położył na podłodze, w zasięgu ręki rudzielca,
a drugą włożył sobie pod głowę. Przykrył Nakaharę dokładnie kołdrą, po czym
względnie wygodnie położył się na pozostałej wolnej części kanapy i przykrywszy
kocem, zasnął momentalnie.
W
środku nocy obudził się sam Chuuya, który rozejrzał się, nie do końca
początkowo wiedząc, gdzie i dlaczego leży. Chwilę później dostrzegł spokojnie
śpiącego Dazaia z włosami rozsypanymi w nieładzie na poduszce i czarnym małym
zawiniątkiem, które wygodnie ułożyło się na jego klatce piersiowej. Nakahara
uśmiechnął się i pełen szczęścia wrócił do snu.
niedziela, 25 lutego 2018
BSD I - Part 3 - Czeeeeeść chłopaki
Dazai
spojrzał na byłego partnera z zaskoczeniem malującym się na twarzy. Ich rozmowa
nigdy nie przybrała takiego obrotu. Sam zresztą Nakahara wyglądał na
zdziwionego, że Osamu go posłuchał, przynajmniej chwilowo. Nie, on był raczej
zaskoczony, że sam o to poprosił.
-
Przecież nie zobaczymy się jutro na zebraniu gnido – stwierdził jednak
spokojnie.
Chcąc
nie chcąc, Dazai musiał przyznać mu rację. Nie chciał się jednak ujawniać przed
przyjacielem z własnymi przemyśleniami, notabene z przed chwili. Spojrzał na
leżącego na łóżku mężczyznę z pytaniem w oczach. Co ma teraz zrobić? Przyszedł
tutaj, bo chciał szalał z niepokoju o niego i miał nadzieję, że mogą odbudować
swoją przyjaźń. Nie liczył na to jednak zbytnio, głównie dlatego, że zdawał
sobie sprawę z tego, jak bardzo mógł go zranić, gdy odchodził.
Chuuya
sam nie wiedział, co robi. Nie rozumiał, czemu powiedział, co powiedział,
zupełnie bez przemyślenia tego. I teraz patrzył na zdziwionego Dazaia i
jedynym, czego był pewny, było to, że nie chce go znowu stracić. Mimo nacisków
ze strony pana Moriego, Nakahara nie znalazł sobie nowego partnera, a każdy,
który zostawał mu przydzielony siłą, niemal natychmiast lądował ciężko ranny
lub wręcz błagał o przeniesienie. Chuuya był świadom, że nikt nie zastąpi mu
tego wesołego, irytującego żywiołu, jakim był Dazai.
Nakahara
pamiętał, jaką radość czuł w głębi serca, gdy dowiedział się, że ma iść na
wspólną misję z Dazaiem. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale tak właśnie
było. Mimo dwuletniej przerwy, rozumieli się doskonale. Kłócili się, tak jak
zwykle. Jakby to była kolejna misja, a nie ich pierwsza walka ramię w ramię od
czasu zdrady Dazaia. Bo w głębi duszy Nakahara właśnie tak się czuł. Zdradzony.
Cisza,
która między nimi zapadła była niezwykle krępująca. Obaj chcieli wykonać
pierwszy krok i coś powiedzieć, ale z jakiegoś powodu nie potrafili.
Przynajmniej nie tak, jakby tego chcieli. I obaj bali się popsuć chwilę, bo
czuli, że być może to jest ich szansa na odzyskanie tego, czego im brakowało i wypełnienie
tej dziwnej pustki w sercu.
Osamu
zaśmiał się w duszy z siebie. Spanikował jako pierwszy. Teraz, gdy przebył całą
tę drogą i usłyszał, to co chciał usłyszeć, zupełnie nie wiedział, co ma robić.
Nie przewidział, że Nakahara go zatrzyma. Wydawało mu się to zbyt irracjonalne
i nieprawdopodobne. Czuł się największym idiotą na świecie, ale po prostu
spanikował.
-
Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko z Tobą w porządku. Jeśli tak, to będę
się już zbierał. Szef pewnie się o mnie martwi.
Osamu
podrapał się w tył głowy w wyrazie zakłopotania i lekko uśmiechnął. Wzruszył
ramionami i czekał spokojnie na odpowiedź Nakahary. Wtedy to Chuuya podjął
najdziwniejszą decyzję swojego życia.
-
Zamierzam się dzisiaj wypisać. I być może nie iść jutro na zebranie. Ale sam
nie dotrę do własnego mieszkania.
Dazai
uśmiechnął się nieco kpiąco. Pamiętał, jak mieszkali ze sobą przez ścianę na
najwyższym piętrze mieszkalnym przeznaczonym dla najważniejszych członków
Portowej Mafii i najdroższych w utrzymaniu.
-
Mieszkasz raptem z dziewięć pięter wyżej i na końcu korytarza masz windę. Jak
mógłbyś nie dać sobie rady?
-
Już tam nie mieszkam – odparł cicho Chuuya, odwracając głowę od Dazaia i
wyglądając przez okno.
Osamu
nieświadomie wykazywał się największą możliwą głupotą, ale było to spowodowane
tylko i wyłącznie tym, że nie potrafił wyobrazić sobie Nakahary, który by go
nie nienawidził. A nie zdawał sobie sprawy z tego, że czasem tęsknota za
najlepszym przyjacielem jest silniejsza niż nienawiść, którą czuło się do niego
tylko i wyłącznie dlatego, że cię porzucił.
-
Zdegradowali Cię po moim odejściu? – spytał z uśmiechem, chcąc się podroczyć z
Chuuyą.
-
Przeprowadziłem się z własnej woli – uświadomił go Nakahara, wciąż nie
odrywając wzroku od widoku za oknem, który teraz wydawał się tak niezwykle
interesujący.
Nie
chciał się przyznawać przed Dazaiem. Ledwo potrafił przyznać to przed samym
sobą. Gdy tylko rozniosła się wieść, że jeden z najlepszych apartamentów stoi
luzem, natychmiast znalazł się nabywca. I przez pewien czas Chuuya był w stanie
tam mieszkać. Później jednak cisza i spokój zaczęły mu przeszkadzać.
Gdy
Dazai mieszkał obok niego, nie było dnia, by nie wparował do Nakahary bez
pozwolenia. Przebywał w sumie w apartamencie Chuuyi częściej niż we własnym. Do
tego różne pierdoły i wygłupy, które miały mu przeszkadzać w życiu i go
irytować. No i było głośno. Chuuya, który uwielbiał spokój, ciszę i klasyczną
muzykę, nie mógł zaznać żadnej z tych rzeczy, gdy obok przebywał Dazai. Osamu
wkroczył w niemal każdą strefę życia Nakahary i w każdej z tych stref poważnie
namieszał. Jednak uwielbiał każdą sekundę każdego dnia, który spędzał z
Dazaiem. Nawet jeśli nie chciał tego przyznawać.
Po
jego wyprowadzce? Zamieszkał obok ktoś, kogo Chuuya określiłby, jako
normalnego. Zapanowała całkowita cisza, nikt mu nie przeszkadzał. Zdziwił się,
gdy pierwszy raz ktoś zapukał do jego drzwi. Dazai nigdy się tym nie
przejmował.
A
jednak wszystko zaczęło go denerwować. Brakowało mu hałasu. Brakowało mu
niezapowiedzianych wizyt. Brakowało mu wszystkiego związanego z Dazaiem.
Więc
się wyprowadził. Pan Mori próbował go przekonać, by został, ale nie potrafił
mieszkać tam, gdzie wszystko przypominało mu byłego partnera, który zniknął bez
słowa.
Osamu
spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Teraz
jednak, gdy zaktualizował informacje, wydawało mu się, że zrozumiał początkowe
intencje Chuuyi. I zamierzał je potwierdzić albo raz na zawsze stracić
nadzieję.
-
Daleko mieszkasz? – spytał.
Chuuya
skinął twierdząco głową. Dazai, któremu serce dosłownie zamarło, musiał się
upewnić.
-
Chcesz żebym poczekał aż Cię wypiszą i odprowadził Cię do domu?
Chuuya
w końcu odwrócił głowę w stronę Dazaia, wciąż tkwiącego przy drzwiach. W
kącikach jego oczu błyszczały łzy. Prawdopodobnie ze złości. Bo wyglądał na
naprawdę zdenerwowanego.
-
Naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie gnido?
Dazai
podszedł do jego łóżka, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Chuuyą. Jego głos
zabrzmiał spokojniej i bardziej stanowczo niż sam się tego po sobie spodziewał.
-
Tak.
Nakahara
próbował doszukać się w oczach byłego partnera kpiny, żartu. Czegokolwiek, co
zdradziłoby zamiary Dazaia. Widział jednak tylko spokój i opanowanie. Ale nie
to mroczne opanowanie, którym szczycił się Osamu, gdy szedł na misję. To
opanowanie wydawało się Chuuyi ciepłe.
-
Tak – potwierdził, zaciskając zęby.
Dazai
uśmiechnął się szeroko i przeczesawszy włosy palcami, skierował się do drzwi. Nakahara
patrzył na plecy byłego partnera z niedowierzaniem. Po tym wszystkim Osamu
zamierzał tak po prostu odejść? Zostawić go samego? I znów bez słowa
wyjaśnienia? Gdy drzwi zamknęły się za Dazaiem z cichym szczękiem, po
policzkach Chuuyi zaczęły spływać łzy. Mężczyzna rzadko płakał. Na dobrą sprawę
mógł policzyć momenty, które aż tak nim poruszyły, na palcach jednej ręki. Z
czego, od kiedy dołączył do Mafii zdarzyło mu się to jedynie dwa razy i właśnie
był ten drugi. I znowu przez tego samego mężczyznę.
Serce
Dazaia biło jak oszalałe ze szczęścia. Nie sądził, że ma jakiekolwiek szanse na
odzyskanie tej niezwykle dziwnej relacji, która łączyła go z Chuuyą, a tu takie
zaskoczenie. Z szerokim uśmiechem, cicho nucąc melodię, która nie miała
większego sensu czy rytmu, skierował się do pokoju wspólnego pielęgniarek.
-
Siostro Chinatsu – zawołał z uśmiechem widząc swoją ulubioną, starszą
pielęgniarkę.
Kobieta
w szpitalnym stroju spojrzała na niego, uśmiechając się przyjaźnie.
-
Nie mów, że już zgłodniałeś chłopcze – zaśmiała się.
Osamu
pokręcił przecząco głową.
-
Przyszedłem wypisać Nakaharę – stwierdził i widząc, że pielęgniarka już
zamierza protestować, dodał – na jego własne życzenie.
Kobieta
doskonale znała tę sytuację. Pamiętała tę dwójkę i była świadoma, że
jakiekolwiek protesty nie mają najmniejszego sensu, więc od razu się poddała,
zaznaczając tylko, że w przypadku śmierci Nakahary, nie zamierza ponosić za to
najmniejszych konsekwencji. Dazai podpisał wszystkie formularze, w których
przejmował pełną odpowiedzialność za stan, w jakim znajdował się Chuuya oraz
konsekwencje wypisania go ze szpitala. Później podpisał wszystkie papiery,
które powinien wypełnić Chuuya. Doskonale znał charakter pisma byłego partnera
i jego podpis, więc z łatwością wszystko podrobił, pod czujnym okiem starszej
kobiety, która patrzyła na niego z dezaprobatą.
Po,
jak mu się wydawało krótkiej chwili, powrócił do pokoju Nakahary z uśmiechem.
Ta sama chwila dla Chuuyi zdawała się wiecznością i nie mógł wręcz uwierzyć,
kiedy Dazai stanął ponownie w drzwiach. Nie wszedł jednak do samego pomieszczenia.
Oparł się ramieniem o framugę i spojrzał na przyjaciela leżącego na łóżku.
-
Pielęgniarki zaraz przyjdą Cię spakować i dadzą torbę z zapasem leków, bandaży
i innych pierdów. No i oczywiście Cię przebiorą. Spokojnie, załatwiłem Ci
najśliczniejsze pielęgniarki.
Dazai
uśmiechnął się szeroko widząc zakłopotanie przyjaciela.
-
Zabiję Cię kiedyś cholerna gnido za Twoje głupie teksty – warknął Chuuya.
Pielęgniarki
jednak dobrze zajęły się Nakaharą. Darowały sobie jednak tłumaczenie mu, kiedy,
jakie i co ma brać, smarować czy zmieniać, postanawiając, że zrzucą tę
odpowiedzialność na Dazaia, który zaakceptował swój los skinieniem głowy i
wzruszeniem ramion. Skoro nie ma innego wyboru? Co się będzie kłócił.
Przeprosił
wszystkich obecnych i wyszedł na korytarz, jak najdalej od ludzi. Po krótkim
wpatrywaniu się w wyświetlacz, wybrał w końcu numer Kunikidy. Poczekał aż
rozbrzmiało kilka sygnałów i gdy tylko Doppo odebrał, odsunął telefon na
długość wyciągniętej ręki. Słusznie zresztą, bo Kunikida widząc nazwę kontaktu
połączenia przychodzącego zaczął dosłownie wrzeszczeć o tym, jaki to Dazai jest
nieodpowiedzialny i leniwy, i że skrzętnie zbierał dla niego papierową robotę
do wypełnienia, więc jak wróci będzie zawalony wszystkim, co nie jest
przyjemne.
Osamu
przeczekał to wszystko grzecznie, doskonale wiedząc, że sam sobie zasłużył.
Kiedy jednak wieszcz umilkł, Dazai przyłożył telefon do ucha.
-
Tak, tak, wiem, odrobię wszystko. Żyję, Kunikida. Chociaż nie wiem, czy w
najbliższym czasie wrócę do Agencji. Bądź tak miły i wypełnij za mnie raporty.
Paa – rzucił z szerokim uśmiechem.
Usłyszał
głośne protesty Kunikidy, rozłączył się chowając telefon do kieszeni. Wrócił do
sali, w której przebywał Nakahara. Mężczyzna był już ubrany, a jego skromny
dobytek, który został przywieziony do szpitala, spakowany w sporej rozmiarów
sportową torbę. Chuuyi do nałożenia został już tylko płaszcz.
-
Chłopcze, podejdź tu z tą torbą.
Dazai
chwycił torbę za długi pasek i przerzucił ją sobie przez ramię, wciąż
niezapiętą. Skierował się do pokoju wspólnego pielęgniarek, gdzie siostra
Chinatsu wyjaśniła mu dokładnie, jak powinien się zająć Nakaharą. Osamu
zapamiętał wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami.
Z
pomocą pielęgniarki podzielił sobie lekarstwa w sposób, który ułatwił mu
zapamiętanie wszystkiego i włożył do torby z rzeczami Chuuyi. Zapiął ją i
podziękowawszy za wszystko ruszył do pokoju byłego partnera.
-
Idziemy? – spytał go z uśmiechem, podchodząc do mężczyzny z wyciągniętą ręką.
Był
więcej niż pewien, że Chuuya nie będzie w stanie przejść o własnych siłach
choćby najmniejszego kawałka, być może nawet wstać. Rudzielec chwycił jego dłoń
i gdy skorzystał z jego siły by stabilnie stanąć, sięgnął po płaszcz. Całe
ciało bolało go przy najmniejszym ruchu, a jednak sama świadomość, że tym razem
nie został porzucony wypełniała jego serce większą radością, która
przezwyciężała ból.
Dazai
przerzucił sobie rękę przyjaciela przez kark i stanowczo, acz delikatnie
podtrzymał go w pasie. Torba z rzeczami mężczyzny odbijała się o wolne biodro
Osamu. Nie pospieszał go. Czekał cierpliwie aż Chuuya zrobi pierwszy krok,
będąc gotowym na złapanie go w każdej chwili. Nakahara niepewnie postąpił do
przodu, niemal całym ciężarem ciała wspierając się na Dazaiu.
Spojrzał
na bruneta zaskoczony. Nigdy nie wątpił w jego siłę, ale zdawał sobie sprawę z
tego, że swoje waży, a Dazai nie okazywał po sobie ani krztyny zmęczenia czy
choćby ukazania, że Chuuya jest dla niego za ciężki, by iść z nim w ten sposób.
Nakahara
uśmiechnął się dosłownie samym kącikiem ust. Od ciała Osamu biło takie
przyjemne, znajome ciepło. Zupełnie jakby sama jego obecność obiecywała rudemu,
że wszystko będzie dobrze. Chuuya wreszcie czuł, że pustka, która tak dotkliwie
rozszarpywała jego serce, znika, wypełniona przez właśnie to ciepło.
Dazai
martwił się o niego. I być może dlatego błędnie odczytywał znaki.
-
Dasz radę Chuuya, bez pośpiechu. Zaraz dotrzemy do windy, a ja zadzwonię pod
taksówkę, która nas stąd do Ciebie zawiezie – powiedział cicho. – Krok za
krokiem. Jestem tu.
Nakahara
żachnął się w odpowiedzi.
-
Przecież wiem gnido.
Powoli,
odprowadzani zmartwionym wzrokiem pielęgniarek, dotarli do windy.
-
No patrz, połowa drogi za Tobą – skomentował Osamu.
-
Dazai, możemy nie korzystać z taksówki?
Brunet
spojrzał na niego zaskoczony, powoli wprowadzając go do windy.
-
Raczej powinniśmy. Siostra Chinatsu mówiła, że masz się nie przemęczać przez
najbliższy czas. Skoro jednak sądzisz, że dasz radę to myślę, że możemy iść na
pieszo, ale tylko pod warunkiem, że powiesz mi od razu, gdy poczujesz się
gorzej i grzecznie wpakujesz się do auta.
-
Mam straszną ochotę na spacer – odparł Chuuya, świadom idiotyzmu swojej prośby.
-
Chuuya, powiedz mi jedną rzecz – zaczął Osamu spokojnie. – Czemu wyszedłeś
teraz? Wcześniej, gdy wychodziłeś ze szpitala byłeś poobijany, ale byłeś w
wystarczająco dobrym stanie by samemu funkcjonować, a tym razem wypisałeś się,
choć nie możesz nawet iść o własnych siłach. Czemu?
-
Nienawidzę szpitali – odparł krótko Nakahara.
Osamu
spojrzał kątem oka na przyjaciela. Wyglądał naprawdę kiepsko. I to wszystko
było jego winą.
-
Nakahara, ja … – zaczął poważnie z zamiarem przeproszenia przyjaciela, za to,
że nie uratował go wcześniej. Na szczęście przerwał mu sygnał obwieszczający
dotarcie windy na parter. – A z resztą, nieważne. – dodał ze świadomie
przerysowanym uśmiechem.
Chuuya
nie drążył tematu. Jak nikt inny na świecie był świadom, że gdy Osamu uprze się
by czegoś nie powiedzieć, to choćby się go torturowało, to nie piśnie nawet
słówka.
-
Czeeeeeeść chłopaki – zawołał Dazai na widok strażników i pomachał im wolną
ręką.
-
Co ty odpieprzasz Dazai – spytał zaskoczony Nakahara.
-
Żegnam się z ludźmi, których nie postrzeliłem – odparł Osamu tonem, jakby
właśnie tłumaczył najprostszą możliwą rzecz najgłupszemu człowiekowi na
świecie.
-
Opowiesz mi to w domu – westchnął tylko
Chuuya z pewną dawką wyrzutów, zupełnie, jakby chciał powiedzieć byłemu
partnerowi, że jest leniwym debilem, który tylko utrudnia innym pracę.
Dazai
w odpowiedzi na to uśmiechnął się szeroko. Gdy tylko stanęli przed drzwiami
wejściowymi, na ulicy, uderzyło w nich zimne powietrze nocy. Na drodze nie było
już nawet żywej duszy, a światła na skrzyżowaniach leniwie migotały. Nakahara
zapatrzył się w nieprzeniknioną ciemność rozciągającą się nad dachami
wieżowców. Bardzo doceniał to, że Osamu go nie pospieszał. Tak naprawdę wcale
nie chciał iść do domu. Wiedział, czym to się skończy. Dazai wypełni jego życie
hałasem, radością i no cóż, życiem, a potem wróci do swojej codzienności,
pozostawiając Chuuyę samego. Znowu. I znowu cisza stanie się nie do zniesienia.
-
Jesteś pewny, że dasz radę iść?
Spytał
Dazai, który dostrzegł wahanie w oczach przyjaciela i przypisał mu najprostszą
możliwą przyczynę. Chuuya zaśmiał się w duchu z posmakiem goryczy. Czasem się
zastanawiał, jak wyglądałaby ich relacja, gdyby Osamu wiedział o wszystkich
myślach, które przemykały przez jego głowę. Skinął jednak twierdząco głową i
powoli ruszyli w stronę jego domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)