Droga,
choć długa, żadnemu z nich się nie dłużyła. Poruszali się niezwykle wolno, ale
Dazai nie popędzał Nakahary. Wiedział, że przyjaciel idzie takim tempem, jakim
daje radę. Co chwila także musieli zatrzymać się i przysiąść na krótszą bądź
dłuższą chwilę na ławce. I choć za każdym razem, gdy Chuuya zasugerował, że
mogliby odpocząć, Osamu pytał go, czy na pewno nie wezwać taksówki, to w głębi
ducha z radością przystawał na kolejne ławki. Nie chciał tego po sobie
zdradzić, ale jednak po pewnym czasie zarówno ciężka torba, jak i wiszący
Nakahara zaczęli dawać się mu we znaki.
Wycieczka
zajęła im niemalże dwie godziny, jak to sam zauważył zaskoczony Dazai, patrząc
na wyświetlacz telefonu. Miał nadzieję złapać jakiś nocny transport, bo jednak
do jego domu, czy nawet do samego biura Agencji, było stąd troszkę daleko.
Nakahara
wpisał kod wejściowy i razem przekroczyli próg ogromnego wieżowca. Chuuya
zignorował powitanie, które rzucił mu nocny stróż i skierował się od razu do
wind, a Osamu nie mógł zrobić nic innego, jak tylko grzecznie podreptać za nim
z ciężką torbą. Dopiero w windzie Chuuya zaczął zachowywać się inaczej. Jakby
coś go gryzło, ale nie był do końca pewien, czy może to powiedzieć.
Dazai
nie popędzał go. Wiedział, że cierpliwość jest cnotą. Nucił jakąś melodię,
zupełnie pozbawioną rytmu, zapewne taką, którą wymyślał na bieżąco. W końcu
Nakahara zebrał się w sobie i spytał towarzysza.
-
Daleko stąd mieszkasz?
Osamu
wzruszył ramionami.
-
Kawałek jest – przyznał szczerze.
-
Jeśli chcesz gnido, możesz zostać na noc – oznajmił Chuuya, w duchu modląc się,
by nie zabrzmieć desperacko.
Dazai
uśmiechnął się szeroko. Dzisiejszy dzień naprawdę był udany, a teraz jeszcze
to. Skinął twierdząco głową i podziękował. Cieszył się, że nie będzie musiał
przez tę lodowatą pogodę na zewnątrz przedzierać się do siebie, ani, że nie
będzie skazany na łaskę nocnych, jeżdżących bardziej, jak chcą, niż jak mają to
zapisane w grafiku. No i mógł spędzić więcej czasu z Chuuyą.
Winda
zatrzymała się i obaj mężczyźni wysiedli. Nakahara stanął pod jednymi z drzwi i
wyjął z kieszeni klucze. Ze zmęczenia i wysiłku, ręka trzęsła mu się tak, że
nie był w stanie wycelować w zamek, więc Dazai bez słowa, delikatnie wyjął mu
pęczek z dłoni i po chwili drzwi stanęły przed nimi otworem, zapraszając do
przestronnego apartamentu na jednym z najwyższych pięter wieżowca.
-
Już chyba wiem, czemu wybrałeś to miejsce – skomentował Osamu z uśmiechem,
spoglądając znacząco w stronę widoku rozciągającego się z przeszklonej ściany
salonu. Był ponad innymi dachami, tuż pod chmurami, z perfekcyjnym widokiem na
morze.
Osamu
odstawił torbę na ziemię i zajął się samym Nakaharą. Pomógł mu zdjąć płaszcz i
poczekał, aż mężczyzna zdejmie obuwie. Samemu zrobiwszy to samo, acz
prawdopodobnie pięciokrotnie razy szybciej, zamknął za nimi drzwi. Odprowadził
Chuuyę do salonu i pomógł mu powoli usiąść na kanapie. Po chwili wrócił też po
torbę i postawił ją gdzieś pod ręką.
Dazai
rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Wydawało mu się, że w
jakiś niewyjaśniony sposób przeniósł się do katalogu ze sklepu meblarskiego.
Ogromna, dwupiętrowa przestrzeń salonu łączyła się za pomocą kuchennej wyspy z
dość sporej wymiarów kuchnią. W korytarzu, którym przeszli od wejścia, zapewne
znajdowały się drzwi prowadzące do łazienki.
Jedynym
nadzwyczaj ruchomym elementem mieszkania, który zburzył wizję sklepu
meblarskiego, okazał się mały, czarny kociak, który niemal bez najmniejszego
dźwięku podszedł do kanapy i wskoczywszy na nią z gracją, umościł się na
kolanach Nakahary, obrzucając go typowym, zwierzęcym, obrażonym spojrzeniem.
Chuuya odruchowo spojrzał na dozownik z karmą, który na szczęście okazał się
jeszcze w połowie pełen. Zaczął delikatnie głaskać zwierzaka.
Dazai
nie skomentował tego w żaden sposób. Nie przypominał sobie, by za czasów ich
wspólnych dni, Chuuya posiadał jakiekolwiek zwierzę tudzież wykazywał większą
czy mniejszą niechęć lub ulubienie względem nich. Cóż, przez dwa lata człowiek
mógł się jednak zmienić. Dodatkowo, gdy rudzielec głaskał kota i nie myślał o
niczym innym, zdawał się być zupełnie inną osobą. Bez sarkazmu, irytacji czy
zdenerwowania. Ostoja spokoju z lekkim, przyjaznym uśmiechem.
Brunet
wziął się za rozpakowywanie rzeczy. Chciał systematycznie porozkładać leki, by
móc wytłumaczyć Nakaharze, co i kiedy ma brać, bo wiedział, że jakakolwiek
bardziej skomplikowana forma przerośnie rudzielca. Zamierzał mu też dodatkowo
zostawić kartkę z rozpiską, ale no od czegoś trzeba zacząć. Chuuya spojrzał na
niego, jak na skończonego debila.
-
Gnido, nie jestem inwalidą, dam radę się rozpakować.
-
Inwalidą może i nie jesteś, ale idiotą już owszem – odparł Osamu ze śmiertelnie
poważną miną.
Krótkie,
delikatne przytyki bardzo szybko zamieniły się w dość ostrą wymianę zdań. Dazai
w pewnym momencie tylko uśmiechnął się szeroko. Nigdy nie potrafili za długo
być w swoim towarzystwie i się nie pokłócić. Z tego też powodu wiele osób proponowało
im obojgu zmianę partnerów, jednak gdy tylko pojawiała się taka opcja, obaj
natychmiast, bez chwili zastanowienia, ją odrzucali. Byli najlepszymi
przyjaciółmi, ale okazywali to w naprawdę dziwny sposób.
Chuuya
uparcie trwał przy swoim, że da radę sobie sam ze wszystkim, kończąc na
argumencie, że w sumie nie wie, po co proponował Dazaiowi nocleg i że gdyby
wiedział, że będzie z nim taki problem, to w życiu by tego nie powiedział.
Osamu twierdził, że Nakahara potrzebuje odpoczynku, a i tak urządzili sobie
idiotyczny spacer i że nie zamierza się martwić, bo podpisał papiery za Chuuyę
i nie chciał ponosić odpowiedzialności w przypadku nagłej śmierci rudzielca.
Kłótnia
skończyła się w momencie, gdy Nakahara dostrzegł, że Dazai się uśmiecha. Nie
tym zwykłym, lekko cynicznym uśmieszkiem, ale prawdziwym uśmiechem, jakby czuł,
że wreszcie jest w domu, tam, gdzie powinien być. Chuuya od razu zauważył
również, że sam uśmiecha się w dokładnie ten sam sposób.
Dazai
służył za podpórkę Chuuyi w drodze do łazienki. Zanim zostawił mężczyznę
samego, przesunął wszystkie rzeczy, których ta kaleka mogła potrzebować, w
obręb zasięgu jego ręki. Ręczniki, szlafrok, wszelkie płyny do kąpieli. Po czym
wyszedł i zanim zamknął za sobą drzwi, rzucił jeszcze:
-
Jakby co, wołaj.
I
wycofał się z powrotem do kuchni. Czuł, jak bardzo jego żołądek ściska się z
głodu i zamierzał coś na to poradzić, przygotowując kolację dla siebie i
Chuuyi, ale na bakier jego planom stanęło wnętrze lodówki Nakahary, w którym
praktycznie nie było nic. Wielkie, gastronomiczne marzenia Dazaia prysły.
Mężczyzna jednak nie przejmował się zaistniałą sytuacją zbyt długo i zamówił
pizzę z dowozem. Cicho nucąc, rozłożył wszystkie rzeczy Chuuyi tam, gdzie
powinny się znaleźć, pomijając oczywiście ubrania, które powinny wylądować w
koszu na brudy, ale to musiało po prostu chwilę poczekać.
Był
mniej więcej w połowie rozstawiania leków w szafce nad blatem, gdy usłyszał
huk, a po nim niezwykle bogatą wiązankę przekleństw. Serce mu zamarzło i rzucił
się w stronę łazienki, jakby od tego zależało jego życie. Zapukał w drzwi,
chcąc zwrócić na siebie uwagę Nakahary i spytał, co się stało.
-
Poślizgnąłem się – jęknął tamten. – I chyba otworzyłem sobie ranę na brzuchu.
Dazai
błyskawicznie podjął decyzję.
-
Powiedz mi, gdzie masz igłę i zakryj się czymś, bo zaraz wchodzę. I się zbytnio
nie ruszaj idioto.
Nakahara
powiedział mu, gdzie może znaleźć wszystko, czego potrzebuje i krzywiąc się
niemiłosiernie sięgnął po ręcznik, który zarzucił na siebie. Oparł się o ścianę
przestronnej kabiny prysznicowej i odchylił głowę do tyłu, próbując skupić się
na czymkolwiek innym niż ból rozdzierający mu lewy bok. Dociskał dłonie do
rany, próbując choćby minimalnie zatamować krwawienie, ale nie dawało to
zbytnich skutków.
Osamu
błyskawicznie oczyścił wszystko, czego potrzebował i nie zważając na to, że nie
dość, że zamoczył sobie całe ubrania to jeszcze ubrudził je krwią przyjaciela.
Przez chwilę zamarł, zszokowany i sparaliżowany. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
był w takiej sytuacji, a ta wyglądała cholernie poważnie. Chciał zadzwonić po
karetkę i modlić się o zdrowie Chuuyi. Szybko jednak sprzedał sam sobie
siarczystego, mentalnego policzka i wetknąwszy Nakaharze butelkę alkoholu,
zabrał się za oczyszczanie rany.
Chuuya
obserwował poczynania przyjaciela spod przymkniętych powiek. Bolało go jak
diabli, a uczucie wbijanej w skórę raz po raz igły też nie było przyjemne, ale
dotyk chłodnych palców Dazaia na jego rozpalonej skórze był miły. W nieco mniej
krytycznej sytuacji być może nawet odprężający. Nakahara zaczął powoli
odpływać, gdy poczuł siarczysty policzek, który sprzedał mu przyjaciel.
-
Nie mam czasu na delikatność. Nie odpływaj. Mów cokolwiek.
Chuuyi
coraz trudniej było się skoncentrować i walczyć z wzywającą go czernią, jednak
posłuchał rady przyjaciela. Dazai patrzył na niego z maską spokoju wymalowaną
na twarzy, spod której prześwitywało jednak czyste przerażenie. Zdawał sobie
sprawę z tragicznego stanu przyjaciela, a ten teraz dodatkowo stracił znowu
sporo krwi. Więc Nakahara zaczął paplać. Mówił trzy po trzy, do tego bardzo
niewyraźnie, a Osamu nawet nie udawał, że go słucha. Nie wiedział, że ominęła
go niezwykle ważna przemowa Chuuyi, w której rudzielec przyznał, że miał kilku
partnerów po odejściu Dazaia, ale z żadnym nie mógł znaleźć synchronizacji i
wszyscy go denerwowali. Potem opowiedział mu, jak przypadkiem znalazł kota na
ulicy i zaczynał właśnie trzecią historię, gdy Osamu odetchnął ciężko i usiadł
po turecku, opierając się plecami o przeciwległą ścianę kabiny.
Mężczyzna
przeczesał włosy palcami, brudząc ostatnią czystą od krwi część jego wyglądu.
Nakahara otworzył oczy i przyjrzał mu się. Dazai miał jego krew dosłownie
wszędzie i wątpił, czy ubrania kiedykolwiek uda się doprać. Sporo krwi
odpływało sobie jeszcze spokojnie z przestrzeni kabiny do spływu, a część
przylgnęła do skóry Osamu na jego przedramionach i twarzy.
-
Niezła z nas para co? – zaśmiał się lekko Nakahara, krzywiąc się od razu z bólu
i dusząc w sobie śmiech. – Wyglądamy jak postaci z debilnego horroru.
Chuuya,
który w czasie operacji przeprowadzanej w chałupniczych warunkach, wychylił
połowę butelki, podał wódkę Dazaiowi.
-
Wyglądasz jakbyś jej potrzebował bardziej niż ja – skomentował rudzielec z
szerokim uśmiechem.
Osamu
nie kłócił się. Będą mieli kłopot jeśli stanie się coś złego i trzeba będzie
odwieźć Chuuyę do szpitala, ale na razie Dazai zbytnio cieszył się tym, że
udało mu się zatrzymać krwotok i ocalić przyjaciela.
-
Aż mi się przypomniały stare czasy – zaśmiał się Dazai, delikatnie machając
butelką, by zawarty w niej płyn odbijał się od ścianek.
-
Nie ruszajmy się stąd jeszcze przez chwilę – zarządził Nakahara.
W
łazience zapanowała pozbawiona wszelkiego uczucia krępacji cisza, którą
przerwał dopiero dzwonek do drzwi.
-
Nasza kolacja – rzucił Dazai, wychodząc z kabiny.
Chuuya
spojrzał na niego znacząco, jakby próbując mu przekazać, że jest w co najmniej nieodpowiednim
stroju do przyjmowania jakiegokolwiek człowieka, czy odbierania jedzenia, ale
Osamu tylko wzruszył ramionami. Przejrzał się w lustrze nad umywalką,
stwierdził, że nie rozumie, o co Nakaharze chodzi.
-
Przecież wyglądam zabójczo – wyszczerzył się Dazai, na co Nakahara tylko
pokręcił głową z uśmiechem.
Gdy
otworzył drzwi, dostawca spojrzał na niego z czystym przerażeniem, ale nie
pytał, co się stało. Powiedział tylko kwotę, jaką odbiorca był mu winny,
wcisnął mu pudełko z pizzą w ręce i zwiał, najszybciej jak tylko mógł. Osamu
odstawił wszystko na blat wyspy kuchennej i wrócił do łazienki. Zmył krew Nakahary ze swoich rąk czy twarzy i
oznajmił Chuuyi, że ukradnie mu koszulkę.
-
Pizza leży na blacie, chcesz jeszcze posiedzieć, czy próbujesz wstać?
Dazaiowi
wystarczyło, że zobaczył pełne zawziętości spojrzenie Nakahary. Westchnął
ciężko. Ukucnąwszy, przerzucił sobie ramię Nakahary przez kark i chwycił go
mocno za bok, uważnie omijając dolną część, na której znajdowała się dopiero co
zszyta rana. Uważnie obserwując, czy na czystym, białym opatrunku nie pojawi
się krew, zaczął powoli wstawać, ciągnąc w górę Chuuyę, który tylko syczał z
bólu. Nie chciał nic po sobie dać poznać, ale czasami było to po prostu
niemożliwe.
Osamu
odetchnął z ulgą, gdy udało im się stanąć na środku łazienki bez większego
wypadku. Zarzucił Chuuyi na ramiona szlafrok, który ten założył. Żaden z nich
nie zamierzał na razie bawić się z ubraniami. Powoli przeszli do kuchni, gdzie
Nakahara został posadzony na stołku przy kuchennym blacie. Dazai podsunął mu
pudełko z pizzą, po czym natychmiast wrócił do rozkładania leków. Chciał to
zrobić zanim zapomni, jaki system sobie wybrał. Chuuya obserwował go znad
kawałka pizzy. Osamu robił taką niezwykle typową dla niego minę, gdy się na
czymś skupiał. Nakahara zawsze uwielbiał obserwować przyjaciela w czasie pracy.
Stawał się wtedy zupełnie innym człowiekiem. Choć czasami ta zmiana przerażała
go jak diabli, cieszył się, że zna Dazaia na tyle dobrze, by znać różne jego
oblicza. A przynajmniej znał.
Osamu
przerwał jego rozmyślania, wciskając mu kilka tabletek do ręki, które powinien
był zażyć przed pójściem spać.
Koniec
końców Dazai porwał pudełko z pizzą i przyjaciela i rozwalił się na kanapie.
Czuł się wyczerpany i marzył tylko o pójściu spać. Spojrzał na rudzielca ze
świadomością, że prawdopodobnie będzie musiał odprowadzić go do sypialni.
Zobaczył jednak, że mężczyzna spał już z lekko uchylonymi ustami, opierając się
o oparcie kanapy. Przez chwilę Osamu zastanawiał się, czy nie powinien go
przenieść, czy choćby obudzić, ale dosłownie każda komórka w jego ciele
zaprotestowała. Poszedł więc tylko do sypialni i chwycił kołdrę, koc i dwie
poduszki. Jedną, tę dla Chuuyi, położył na podłodze, w zasięgu ręki rudzielca,
a drugą włożył sobie pod głowę. Przykrył Nakaharę dokładnie kołdrą, po czym
względnie wygodnie położył się na pozostałej wolnej części kanapy i przykrywszy
kocem, zasnął momentalnie.
W
środku nocy obudził się sam Chuuya, który rozejrzał się, nie do końca
początkowo wiedząc, gdzie i dlaczego leży. Chwilę później dostrzegł spokojnie
śpiącego Dazaia z włosami rozsypanymi w nieładzie na poduszce i czarnym małym
zawiniątkiem, które wygodnie ułożyło się na jego klatce piersiowej. Nakahara
uśmiechnął się i pełen szczęścia wrócił do snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz