sobota, 24 lutego 2018

BSD I - Part 1 - Nie sądziłem, że będzie jeszcze działać

Od bitwy, która wymusiła powrót Czarnego Duetu minęło już kilka dni. Dazai leżał na kanapie w biurze Agencji z słuchawkami na uszach. W rękach ułożonych na brzuchu trzymał telefon, z którego ekranu można było odczytać tytuł piosenki, która obecnie rozbrzmiewała w uszach mężczyzny. „Samobójstwo na dwa serca”. Kunikida niemal niezauważalnie uśmiechnął się na ten widok.
Doppo był pierwszym członkiem Agencji, który tego dnia pojawił się w pracy. Nie było to wcale dziwne od normy, gdyż w dziewięćdziesięciu procentach przypadków jako pierwsi zjawiali się albo on, albo Atsushi. Blondyn nie liczył Dazaia, jako pierwszego, bo jak mógłby, skoro brunet nie opuścił biura od zakończenia walk?
Kunikida doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak irracjonalna była jego szczątkowa radość po zobaczeniu tytułu piosenki, ale chwilowo każdy z członków Agencji potrzebował czegoś stałego, co było związane z Dazaiem. A nic nie było bardziej widoczne niż jego chęć do pięknego samobójstwa. Jednakże była to również jedyna rzecz, która łączyła obecnego Osamu, leżącego na kanapie, z Osamu z czasów przed walką.
Patrząc na spokojną twarz mężczyzny, która wyjątkowo nie wyrażała absolutnie niczego, Kunikida dostawał ciarek. To wszystko nie powinno tak wyglądać. Dazai powinien być radosny i ożywiać pomieszczenie. Doppo powinien kłócić się z nim i narzekać na to, jak leniwy jest jego partner. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Jedynym, co dało się wyczuć tuż po wejściu do biura była napięta atmosfera, grobowa cisza przerywana jedynie cichym stukaniem klawiszy, gdy Kunikida spisywał raport oraz humor prosto z cmentarza.
Dazai cieszył się z tego, że potrafi doskonale ukrywać swoje emocje, bo rozumiał, że gdyby je pokazał, padłaby duża ilość niezręcznych pytań. W swoim obecnym stanie odstraszał wszystkich. Najtrudniej poddał się Atsushi, ale i on zaczął jedynie z daleka obserwować kolegę.
To nie tak, że marzył mu się powrót do Portowej Mafii. Pamiętał o propozycji pana Moriego. Pamiętał o tym, że dostał bilet powrotny, o którym nawet wcześniej nie myślał, że go chciał. Ledwie zauważając muzykę zastanawiał się, jak bardzo zawiódłby Odę, gdyby wrócił. Obiecał swojemu, jak mu się przynajmniej wydawało, przyjacielowi, że sprawi, że będzie lepszy i że równo z tym ulepszy świat. I dostał możliwość wypełnienia tej obietnicy w Agencji Detektywistycznej Uzdolnionych. Teraz był świadom, jak wielu kolegów zdobył. Ale w Portowej Mafii miał niegdyś przyjaciela. Istnieją na tym świecie ludzie, którzy między „kolegą” a  „przyjacielem” stawiają dosłowny mur chiński z wartownikami co kilkanaście metrów. I Dazai był właśnie jednym z nich.
Zapomniał, jak dobrze czuł się w mafii. Zapomniał o Absorpcji, która nieco go przerażała. I dopiero po pierwszej wspólnej walce od czasów jego odejścia uświadomił sobie coś, co boleśnie siadło na jego sercu i nie zamierzało odpuścić.
Przez cały ten czas miał więcej niż jednego najlepszego przyjaciela. Przecież nie tylko Oda się dla niego liczył. Z goryczą uznał, że jest takim idiotą, że musiał stracić drugą z najbliższych mu osób i zupełnie tego nie zauważyć, aż do czasu, gdy będzie już za późno. I początkowo nawet nie odnotował tej straty. Dopiero, gdy dane było mu walczyć u boku dawnego partnera, boleśnie ścisnęło mu się serce. Brakowało mu najlepszych przyjaciół. Brakowało mu Ody z tym jego dziwnym kodeksem honorowym, ale to nie było wszystko.
 Brakowało mu Chuuyi. Ich zgrania. Ich wzajemnego zaufania. Ich wspólnych misji. Wszystkiego. A chwilowo najbardziej brakowało mu jakichkolwiek informacji na temat stanu zdrowia przyjaciela.
Przyjaciela?” żachnął się w myślach. Pamiętał, jak napięte relacje panowały między nim i Chuuyą jeszcze za czasów Mafii Portowej. Teraz, gdy ją opuścił, mężczyzna prawdopodobnie znienawidził go do głębi. Co w sumie częściowo okazywał przy niektórych ich spotkaniach.
A jednak Osamu uznał Nakaharę za swojego przyjaciela. I najlepszego partnera w życiu, choć nigdy nie wspomniał o nim w obecności Kunikidy.
Ilość wypadków, które kończyły się pobytem Chuuyi w szpitalu, w czasach ich wspólnych misji, była zbyt wielka by Dazai mógł je wszystkie spamiętać. Doskonale pamiętał jednak, jak za każdym razem siedział dniami i nocami przy łóżku Nakahary. Pamiętał też słowa partnera, które do dziś słyszał w swojej głowie.
- Co Ty tu robisz cholerna gnido?
Słowa wypowiadane zazwyczaj z trudem, przerywane ciężkimi oddechami poszkodowanego. I po usłyszeniu ich, Dazai tylko się uśmiechał nieznacznie i odchodził, w drzwiach machając Chuuyi jeszcze ręką.
- Tylko się jutro nie spóźnij Chuuya, bo chcę mieć calutki patrol żeby Cię irytować – rzucał na odchodne.
Nikt zdrowy na umyśle nie rozumiał relacji, jaka łączyła Nakaharę i Osamu. Wydawało się, że chcą ze sobą tylko rywalizować i że jeden uwielbia denerwować drugiego. Pielęgniarki i lekarze byli zbyt przerażeni możliwością gniewu Dazaia by zabronić mu siedzenia przy łóżku Chuuyi, tak jak i pytania go, dlaczego to robi. I dlaczego zawsze wychodzi dopiero po usłyszeniu tych niezbyt miłych słów. Oraz tego, czemu tego samego dnia godzinę przed północą, Nakahara zawsze się wypisuje i nawet wbrew słowom lekarzy idzie następnego dnia na zebranie. Łączyła ich cholernie nietypowa relacja, niezrozumiała dla nikogo innego. I na dobrą sprawę członkowie Mafii nawet nie próbowali ich zrozumieć. Dopóki byli skuteczni, dopóty się nie czepiali. A w całej historii Portowej Mafii nie było skuteczniejszego duetu.
Któż więc poza Dazaiem i Chuuyą mógł wiedzieć, że w ten właśnie sposób Nakahara daje znać swojemu najlepszemu przyjacielowi, że pomimo ciężkich obrażeń, nic mu nie jest i że Osamu nie musi się już martwić?
Samo wspomnienie wywołało na twarzy Dazaia lekki uśmiech. Oddałby wszystkie najpiękniejsze kobiety, które byłyby skłonne popełnić z nim podwójne samobójstwo, dosłownie komukolwiek, byleby usłyszeć to jedno zdanie z ust Chuuyi.
Kunikida spojrzał na niego zdziwiony. Powoli zaczynał już wierzyć, że to nie Dazai leży na kanapie, a zostawiona przez niego jakaś bardzo realistyczna lalka, bo nikt nigdy nie widział by Osamu od zakończenia walk jakkolwiek się ruszył. Leżał tylko na plecach, z słuchawkami na uszach. Zapytany o cokolwiek, odpowiadał początkowo zdawkowo, jednym słowem lub pomrukiem, teraz nawet na to nie można było liczyć.
Doppo zdawał sobie sprawę z tego, że w biurze jest w pełni wyposażona łazienka oraz szafki na zapasowe ubrania i rzeczy prywatne. Wiedział również, że przez kilka dni dałoby się żyć w samym biurze. Jednak po tych kilku dniach stan Osamu nie poprawił się ani o milimetr, a wręcz zdawał się pogorszać. I nikt nie wiedział, co było tego przyczyną, więc nikt nie potrafił pomóc.
Dazai, przez którego głowę przeleciały wydarzenia z kilku ostatnich lat, podjął w końcu decyzję. Pojawi się w oddziale szpitalnym w kwaterze mafii i poczeka przy łóżku Nakahary. Inaczej do reszty straci pozostałe mu szczątki stabilności psychicznej. Nie potrafił jednak przewidzieć, co może się stać. Choć, może to złe ujęcie sytuacji. Dazai przewidział każdą z możliwości. Nie potrafił jednak zdecydować, która się urzeczywistni.
Zdjął słuchawki i schował je razem z telefonem do kieszeni płaszcza. Wstał z łóżka, wnikliwie obserwowany przez Kunikidę. Było jeszcze wcześnie. Maksymalnie dziesiąta rano. Brunet wygładził płaszcz i spojrzał martwym wzrokiem na obecnego partnera.
- Pewnie dzisiaj zginę – powiedział spokojnie, wyglądając za okno na pełne życia ulice.
Normalnie teksty Dazaia o samobójstwie spotykały się ze śmiechem i lekceważeniem ze strony członków Agencji. Teraz jednak, gdy powiedział to bez najmniejszego cienia uśmiechu, z tak posągową wręcz powagą, zabrzmiał zbyt poważnie by od tak to zignorować.
- Ejejej – rzucił od razu przerażony Kunikida. – Co Ty znowu zamierzasz Dazai?
Osamu jednak tylko wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia z biura. W drzwiach pomachał jeszcze Doppie, na odchodnym rzucając jeszcze:
- Gdybym naprawdę nie wrócił, cieszę się, że byłeś moim partnerem Kunikida.
I zatrzasnął za sobą drzwi, zostawiając osłupiałego Doppę za biurkiem. Mężczyzna szybko jednak odzyskał rezon. Tak przynajmniej chciał wierzyć, bo ręka trzęsła mu się tak bardzo, że dopiero za trzecim razem udało mu się wybrać numer do pracownicy biurowej.
- Naomi, mogłabyś skontaktować się z Szefem? To w sprawie Dazaia. Wyjątkowo dziwnie się zachowuje.
Na końcu języka miał jeszcze jedno zdanie. „Martwię się o niego”. Kunikida wiedział jednak, że prędzej by go pociąg przejechał, niż na głos miałby się przyznać do martwienia o tego leniwego idiotę.
Naomi rozłączyła się błyskawicznie i natychmiast zadzwoniła do Szefa. Jednak przywódca Detektywistycznej Agencji Uzdolnionych wydawał się zadziwiająco spokojny w zaistniałej sytuacji. Podziękował za informację i skontaktował się bezpośrednio z Kunikidą, któremu oznajmił, że najwidoczniej Dazai dorósł do pewnych decyzji i doszedł do pewnych wniosków, oraz, że pod żadnym pozorem nie wolno za nim podążać z dwóch względów. Po pierwsze, Dazaiowi nie należało przeszkadzać, bo to, co zamierzał zrobić, było na pewno dla niego niezwykle ważne. Po drugie, w razie niepowodzenia, Agencja Detektywistyczna nie mogła pozwolić sobie na utratę ludzi, bo powszechnie wiadomym było, że nie liczą oni zbyt wielu osób.
Doppo rozumiał, że jednak to pierwszy powód był ważniejszy, oraz, że Szef również się martwił, choć próbował tego nie okazywać, dlatego postanowił na razie zataić wszelkie informacje przed resztą współpracowników. Sądził, że nie będzie to trudne, gdyż wybijała już dziesiąta, a nikogo w biurze poza nim nie było. Gdyby taki stan rzeczy się utrzymał, mógłby nawet uniknąć kłamstwa.
Niestety, los działa na niekorzyść wszystkich po równo, więc drzwi do biura Agencji otworzyły się niecałe piętnaście minut i do środka wparowała radosna gromadka składająca się z Atsushiego, Rampo, Izumi, Yosano oraz Tanizakiego. Agencja była niemalże w komplecie pod względem uzdolnionych. Kunikida westchnął ciężko.
- O, Dazai zniknął – zauważył Tanizaki ze sporym zdziwieniem.
Doppo zdziwił się. Sądził, że Naomi powie wszystko bratu bez chwili wahania. On jednak zdawał się nie wiedzieć o niczym.
- Ehh – westchnęła Yosano z lekkim uśmiechem – może już mu lepiej i poszedł szukać tej biednej, niewinnej dziewczyny, z którą popełni samobójstwo.
- Jeśli tak, to już trzeba się za tę bidulkę zacząć modlić – podsumował Tanizaki ze śmiechem.
Cała grupa spojrzała na Kunikidę, jakby spodziewała się wyjaśnień. Żarty żartami, ale jednak nie było osoby, która nie dostrzegłaby, w jak paskudnym stanie znajdował się Osamu i wszyscy najzwyczajniej w świecie się martwili, choć próbowali ukryć to maską codzienności i śmiechem.
- Mnie nie pytajcie. Wstał i wyszedł bez słowa. A ja mam za dużo papierkowej roboty i w moim planie dnia nie ma „uganiania się za Dazaiem”.
Atsushi zaczął go rugać z miejsca, że powinien był iść za nim, bo Osamu może stać się przypadkiem coś złego. I Kunikida nie miał mu tego za złe. Wiedział, że powinien iść za nim, ale dosłownie go zmroziło, gdy Dazai wspomniał o śmierci. Do tego Doppo pamiętał słowa Szefa.
Z opresji wybawiła go Naomi, wchodząca do biura ze swoim zwyczajnym spokojem. Wzrok dziewczyny spotkał się tylko na krótką chwilę ze wzrokiem blondyna, ale Kunikida zrozumiał wszystko. Naomi martwiła się tak samo, jak on. I też nie mogła nikomu o tym powiedzieć. Kunikida poczuł jednak pewną ulgę, gdy weszła do pomieszczenia. Teraz, gdy był już z osobą, która znała prawdę, martwiło mu się łatwiej. Uspokoiła go sama jej obecność.
Dazai szedł ulicami miasta, przyglądając się niebu i całkowicie ignorując ludzi. Ludzie są jak mrówki. Jest ich za dużo i są wszędzie. Jedyny człowiek, który się teraz dla niego liczył, leżał na końcu jego drogi. No i na wszelki wypadek chciał jak najlepiej zapamiętać piękno wyjątkowo czystego nieba i ciepło słońca na twarzy.
Zastanawiał się, czy nie powinien zawrócić i sobie odpuścić. Brzmiało to na łatwiejszą opcję i Osamu był pewny, że w którym momencie z niej skorzysta. Nogi nieprzerwanie niosły go jednak do kwatery Mafii Portowej, jakby wiedziały lepiej od niego, co dla niego lepsze. Na samym dnie serca, duszy i umysłu wiedział jednak, że choćby miał tam zginąć, to woli zginąć idąc do Chuuyi, niż przeżyć całe życie samemu.
Stanął przed niezwykle wysokim, szklanym budynkiem, w którego ścianach odbijało się otoczenie. Drzwi automatycznie rozsunęły się przed nim, gdy przekraczał próg, wyjmując z kieszeni płaszcza portfel, w którym znajdowała się karta magnetyczna, umożliwiająca pójście dalej.
Mimo ogromnej ochoty nie rozejrzał się po olbrzymim pomieszczeniu. Doskonale pamiętał, w jakich lokalizacjach umieszczeni są strażnicy. Nikt miał oficjalnie nie wiedzieć, że to budynek Portowej Mafii, więc w dwupiętrowej wysokości pomieszczeniu znajdowała się recepcja, taka, jak w każdym budynku biurowym. Za szeroką ladą siedziało kilku mężczyzn, a każdy z nich pod ręką miał niemały arsenał do wyboru. Dazai pamiętał wszystkie szczegóły z czasów, gdy był jednym z nich.
Podszedł spokojnie do bramek wejściowych i przyłożył magnetyczną kartę do czujnika, zupełnie ignorując krzyki biegnących w jego stronę członków Portowej Mafii udających zwykłych pracowników. Kolor czujki zmienił się z czerwonego na zielony i Dazai spokojnie przeszedł przez bramkę.
- Nie sądziłem, że jeszcze będzie działać – stwierdził zdziwiony, lekko przekrzywiając głowę i chowając dłonie do kieszeni płaszcza.

W ciągu niecałej minuty został otoczony ze wszystkich stron przez Portową Mafię, której członkowie z zabójczym spokojem mierzyli do niego z broni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz