Kururi
weszła spokojnie do szpitala i już od progu wiedziała, że coś jest nie tak, jak
być powinno. W całym budynku powinna panować nieprzenikniona cisza – wszakże
pora była już późna, a odwiedzających nie było już prawie wcale. A jednak
słyszała kłótnię. I od razu wiedziała też, kto w tej kłótni uczestniczy. Weszła
na odpowiednie piętro, cicho wzdychając. Widok, który ukazał się przed jej
oczami, zupełnie jej nie zaskoczył.
Mai
siedziała nad wyraz grzecznie obok łóżka Izayi, czasami tylko energicznie
potrząsając głową w wyrazie aprobaty lub dezaprobaty. Shinra stał u stóp łóżka
i próbował wyperswadować Oriharze jego najnowszy i prawdopodobnie jeden z
najgłupszych pomysłów, ale chłopak mocno się bronił.
-
Izaya, nie możesz jeszcze pojechać do domu – odparł, poprawiając okulary na
nosie. – Twój stan dopiero od jakiegoś czasu jest stabilny i względnie dobry. W
domu nie będziesz miał zapewnionej opieki lekarskiej!
Orihara
tylko prychnął.
-
Nienawidzę szpitali – odparł, jakby to równoważyło wszystkie podane przez
doktorka argumenty – i sam sobie doskonale poradzę. Już nie umieram. Wystarczy,
że będę grzecznie leżeć w domu i się nie przemęczać. A jakby tego było mało to będziesz mnie czasami odwiedzał i najwyżej
odeślesz mnie z powrotem do szpitala.
Shinra
wiedział, że nie wygra, ale chciał próbować. W końcu jednak się poddał.
-
Pójdę załatwić Ci wypis ze szpitala – westchnął, po czym wskazał na Oriharę i
zmrużył złowieszczo oczy zza okularów – ale jak wykitujesz i będziesz wąchał kwiatki
od spodu to nie będzie to moja wina.
Izaya
tylko zbył jego słowa wzruszeniem ramion. Uradowana Mai zaczęła natychmiast
pakować jego rzeczy, a Kururi stanęła w drzwiach, opierając się o framugę.
-
Jesteś upartym idiotą bracie – skomentowała i ruszyła by pomóc siostrze w
pakowaniu.
Długo
na lekarza nie trzeba było czekać. Wrócił z pielęgniarką, która raz jeszcze
próbowała przekonać Izayę do pozostania w szpitalu, ale widząc, że nie ma
szans, uciekła jak najszybciej.
Orihara
nie rozumiał zachowania ludzi dookoła niego. Poza kilkoma osobami, z którymi
mógł normalnie porozmawiać, większość rasy ludzkiej znikała z jego pola
widzenia tak szybko, jak się dało. Pamiętał, że bliźniaczki tłumaczyły mu, że
jest wredną mendą, ale nie sądził, że to jest aż tak daleko posunięte. Cóż,
narzekać nie zamierzał.
Shinra
delikatnie poodpinał wszystko, do czego Izaya był podłączony i pomógł mu
usiąść. Chłopak po miesiącu praktycznie w bezruchu miał spore problemy nawet z
tym.
-
Czeka Cię długa rehabilitacja – ostrzegł z niejakim smutkiem Shinra.
Doktorek
nie chciał tego przyznać, ale nie podobało mu się to, co widział. Przyjaźnił
się z Izayą od czasów szkolnych. I pchła zawsze była irytującą pchłą. Zawsze
bawił się w boga, uwielbiał bawić się ludźmi, jak laleczkami w teatrzyku.
Niezaprzeczalnie był socjopatą, a wraz z wiekiem jej poziom zdecydowanie się
pogłębiał. Teraz jednak, gdy Izaya był niemal miły dla wszystkich, coś nie
pasowało.
Dziewczyny
wzięły bagaże Izayi – za dużo tego nie było, jedynie to, co przyniosły żeby
brat miał podstawowe rzeczy przy sobie, zaś Shinra przerzucił sobie rękę Izayi
przez ramię i pomógł mu wstać. Początkowo chłopak niesamowicie się chwiał i nie
mógł nawet stanąć, ale już po chwili wychodziło mu wszystko coraz lepiej.
-
Dramat – skomentował cicho Izaya.
W
jego głosie rozbrzmiało coś, czego Shinra nigdy nie słyszał, a czego bał się
najbardziej. Bezsilność.
-
Dobrze Ci idzie – zaczął go pocieszać niemalże od razu. – Na początku każdy ma
problemy. Będziesz musiał przystosować mieszkanie do swojego stanu przed
rehabilitacją. Jak dobrze, że masz windę – dodał na koniec z ogromnym
uśmiechem.
Uśmiechem,
który chcąc nie chcąc, udzielił się także Oriharze.
Powoli
wyszli przed szpital, gdzie czekała już zamówiona przez pielęgniarkę taksówka.
Mężczyzna jechał przepisowo dając tym samym czas Izayi na podziwianie widoków,
które przemykały za oknem. Shinra oczywiście usiadł z przodu, a dziewczynki
obok siebie, więc Izaya za dużego wyboru miejsca nie miał. Ale nie żałował.
Wysokie budynki, które wręcz błyszczały światłem, wyłaniając się z mroku nocy.
Ludzie, którzy zawsze się wszędzie spieszyli. Izaya był pewny, że dostrzegł co
najmniej kilku członków różnych gangów. Uśmiechnął się szeroko. To pełne życia
mrowisko kusiło go zza szyby. A jego myśli krążyły wokół tego, jak bardzo
chciałby wepchnąć kij w to mrowisko tylko po to żeby zdenerwować kilka mrówek.
Cóż,
może nie pamiętał kim był i starał się być miły, ale pod wszystkimi maskami to
był ten sam człowiek. Z tym samym tokiem myślenia.
Ostatecznie
jego wzrok przyciągnęła wielka tarcza księżyca. Izaya uśmiechnął się. Uwielbiał
patrzeć na nocne niebo, a właśnie księżyc był ulubionym elementem jego
obserwacji.
Podróż
minęła mu szybko. Bliźniaczki plotkowały między sobą, a Shinra zanudzał
przerażonego kierowcę medycznymi ciekawostkami, które znał z przeprowadzonych
przez siebie badań. Badań, które nigdy nie były do końca legalne.
Shinra
jako pierwszy wybiegł z taksówki, oczywiście zapominając zapłacić i pomógł
wysiąść Oriharze. Zapłatę uregulowały bliźniaczki i też wysiadły. Auto ruszyło
prawdopodobnie najszybciej jak się dało.
Chwilę
później cała czwórka stała przed drzwiami na przedostatnim piętrze. Mai
wcisnęła bratu klucze w dłoń i uśmiechnęła się promiennie. Izaya spojrzał na
przedmiot, który trzymał. Dłoń mu się trzęsła i był zestresowany. Nie pamiętał
tego budynku. Nie pamiętał tego mieszkania. Nie czuł się tu jak u siebie.
Powoli wsunął klucz w zamek i przekręcił go. Jeszcze chwilę się wahał, ale w
końcu nacisnął klamkę i wszedł do domu, o którym powiedziano mu, że jest jego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz