piątek, 9 marca 2018

BSD I - Part 6 - Ważne, że teraz jesteś

Hej cześć i czołem. Ogółem króciutkie parafialne przed partem. Zdecydowałam przerzucić się na Wattpada. Blog dalej sobie będzie istniał, ale wszystkie prace czeka delikatny rewrite, bo jestem ciekawa, czy dam radę znaleźć własne błędy w starych pracach. Za jakiś czas napiszę o tym osobny post, ale to już żeby nie przedłużać - BSD.

- Chuuya jesteś stuprocentowo pewien, że chcesz to usłyszeć? Powiedzieć, że nie jestem dumny z tej historii to niedopowiedzenie milenia – Dazai spojrzał na rudzielca spokojnie.
Przerażało go to wszystko. Był pewien, że jeśli powie Nakaharze prawdę, ten go zostawi i nie będzie chciał więcej znać. I Dazai w głębi duszy przyznawał mu racji. Sam siebie się brzydził. Nie mógł wymagać pozytywniejszych uczuć od kogokolwiek innego. Jednak jeśli pobyt w Mafii czegoś go nauczył, to ukrywania emocji. Siedział na kanapie z martwym wzrokiem i mówił beznamiętnym tonem. Zupełnie jakby oddał sterowanie nad własnym ciałem komuś innemu.
Nakahara delikatnie acz stanowczo chwycił palcami jego podbródek i zmusił go do spojrzenia sobie w oczy. Uśmiechnął się lekko, a w jego wzroku odczytać można było tylko ciepło i zrozumienie. Dazai uciekł wzrokiem. Nie chciał przywykać do tego wyrazu twarzy, bo to prawdopodobnie ostatni raz, gdy w ogóle go widział.
Chuuya chrząknął znacząco, na co Osamu zmusił się by spojrzeć na przyjaciela.
- Szczerze Ci powiem, że nie obchodziło mnie ani trochę dlaczego odszedłeś z Mafii – zaczął ze stoickim spokojem, a Dazai poczuł, jak jego serce zamiera. – Obchodziło mnie jedynie dlaczego odszedłeś ode mnie. Dlaczego porzuciła mnie kolejna droga mi osoba. Wystarczyłoby słowo Osamu. Jedno słowo i pobiegłbym za Tobą w ogień. Nawet jeśli to by oznaczało porzucenie Mafii. Nie obiecuję, że moje reakcje będą prawidłowe. Jestem tylko człowiekiem. I być może będę potrzebował chwili by oswoić się z tą częścią Ciebie, której do tej pory nie znałem. Ale nawet najgorsze, co możesz mi o sobie powiedzieć, nie będzie gorsze od samotności, na którą mnie skazałeś. Jeśli tylko na mnie poczekasz, zawsze będę u Twojego boku.
Nakahara delikatnie splótł palce z palcami Dazaia, zupełnie nieświadomie. Po prostu, coś wewnątrz kazało mu tak zrobić akurat w tym momencie i nawet tego nie przemyślał. Poczuł, że może takie wsparcie okaże się tym, co uspokoi Osamu.
Dazai wziął głęboki oddech i zaczął cicho opowiadać. Chuuya czasem musiał naprawdę się postarać, by go usłyszeć. Jednak Osamu nie robił tego specjalnie, po prostu tak bardzo wstydził się własnej przeszłości.

-Urodziłem się w przeciętnej rodzinie. Ojciec nudny biurokrata pracujący za krajową średnią. Matka, jeszcze nudniejsza, pracownica sieciówki. No i starszy, idealny brat, który zawsze wracał do domu ze świetnymi ocenami, wygranymi z zawodów. I na tle tego wszystkiego stanąłem ja. Dziwny dzieciak, mocno średni, wiecznie nie w humorze, wokół którego zawsze dzieje się coś dziwnego. Nie miałem trudnego życia. Przynajmniej nie na początku. Rodzice całkowicie się ode mnie odcięli. Nie pasowałem do ich wizji rodziny, więc po prostu udawali, że mnie nie ma. Przywykłem do tego. Zresztą tak było mi nawet lepiej.
 Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał. Nie byłem głupi. Mózg miałem prawie taki sam, jak dzisiaj. Planowanie, myślenie. To wszystko sprawiało mi przyjemność. Szkoła po prostu mnie nudziła i wolałem zajmować się czymś innym, więc nauczyciele wciąż mieli jakiś problem ze mną. Nigdy też nie odczuwałem większych emocji. Dopiero po latach przyszło mi zrozumieć, że odcinanie się od tego świata przychodzi mi tak łatwo dzięki mojej Zdolności „nieludzki” – Dazai prychnął cicho. – Zdolność taka sama, jak właściciel.
Brat bardzo szybko zauważył, że może ze mną zrobić co chce. Nigdy nie chodziłem się skarżyć, po prostu się wyłączałem albo uciekałem. Albo obracałem jego głupotę przeciw niemu. Bo gdy ja byłem niski i szczupły, on był chodzącą górą mięśni. Nie tępego mięcha. On nie był aż tak głupi. Ale uwielbiał na mnie trenować. Nawet zanim zapisał się jeszcze na boks. To dzięki niemu zaczął działać mój instynkt, który dokładnie ostrzegał mnie, jak ktoś chce uderzyć. To dzięki niemu moje ciało zaczęło reagować instynktownie na pewne sygnały. Choćby to był najmniejszy ruch mięśni.
Zazwyczaj tylko uciekałem. Raz mu się postawiłem. I to był mój największy błąd. Wtedy po raz pierwszy zadziałała moja Zdolność. Chwyciłem centralnie jego pięść, a w powietrzu nagle zaroiło się od wibracji i przepływu mocy. Byłem tak zachwycony widokiem, który się przede mną rozcierał, że aż połowy nie pamiętam. W którymś momencie przestałem przyglądać się mocy w jej fizycznej formie. Jakby przez cholernie grubą ścianę dochodził do mnie czyjś krzyk. Otrząsnąłem się i spojrzałem na mojego brata. Bo to on krzyczał. Nie, nie krzyczał. Darł się w niebogłosy. Nie miał ręki. Jakby coś ją rozerwało od środka. Po całym pokoju walały się kawałki jego skóry i mięśni. Krew była wszędzie. Widziałem fragment kości, która wystawała mu z kikuta, który kończył się gdzieś w okolicach łokcia. Nie obrzydzało mnie to. Po prostu nie rozumiałem, co się stało. Ale poczułem to. Poczułem siłę. Poczułem chęć do niszczenia młodszych. Do bicia, do zadawania bólu. Poczułem nienawiść, którą teraz tak doskonale rozumiem. Nienawiść do samego siebie. A jednak jej podłoże było zupełnie inne. On nienawidził siebie, bo nie potrafił przeciwstawić się innym, bo nie chciał być idealny, ale nie potrafił kogoś zawieść.
A potem spojrzałem na swoją dłoń. Urzeczywistnienie mocy rozpłynęło się w powietrzu, ale w tamtym momencie najmniej mnie to obchodziło. Po moich palcach wciąż spływała jego krew. Czerwona, połyskująca, wciąż jakby żywa. Podniosłem rękę by się jej przyjrzeć. Byłem jak w transie. To tamten moment wyznaczył początek mojego uzależnienia. Krew brata zgodnie z wszelkimi prawami grawitacji spłynęła po moim przedramieniu i z łokcia zaczęła leniwie spadać na ziemię, by rozbić się niewielką czerwoną plamą na jasnych panelach.
Uświadomiłem sobie, że się uśmiecham.
Pierwszy raz w życiu. Mój brat chyba też to sobie uświadomił, bo patrzył na mnie z przerażeniem.
I w takim stanie znaleźli nas rodzice. Oczywiście pędzili przerażeni do szpitala. Zupełnie nie wiedzieli, co się dzieje i dlaczego. Ani jak. Ale wiedzieli jedno. Wiedzieli, że to ja byłem odpowiedzialny. Ojciec został z bratem po operacji w szpitalu, gdy matka ruszyła ze mną do domu. Pędziła tak, że ledwo mogłem za nią nadążyć. Robiła to specjalnie. Bała się, że jej dotknę. Że zrobię z nią to samo, co zrobiłem bratu.
A ja nie mogłem przestać się uśmiechać.
Dostałem niewielki plecak z dosłownie podstawowymi rzeczami. I zostałem podrzucony do sierocińca. Rodzice chcieli się ode mnie odciąć. I tym razem mieli to zrobić całkowicie i ostatecznie. Była zima. I wieczorem, gdy stałem sam przed bramą do sierocińca, spadł pierwszy śnieg. Miałem wtedy osiem lat.
Oczywiście, pracownicy sierocińca nie mieli najmniejszego powodu by traktować mnie z szacunkiem. Byłem tylko kolejnym szczylem. Podrzutkiem, którego ktoś nie chciał. Smarkaczem, nad którym nie dało się zapanować.
Ale nie sprawiałem problemów. Świat był mi obojętny. Chciałem tylko znów poczuć radość, jaką czułem w tamtym jednym momencie. Ale nie rozumiałem jak działa moja moc. A niewiedza skazuje człowieka na śmierć. Więc siedziałem z nosem w książkach. Przeczytałem od deski do deski wszystko, co było w sierocińcu. I nie znalazłem niczego. Natomiast mnie ktoś odnalazł – Dazai wyraźnie skrzywił się na samo wspomnienie, a we wzroku Chuuyi zaczęło wzbierać przerażenie. Rudzielec w tamtym momencie dziękował bogom, że Osamu wbijał wzrok we własne stopy, bo mina Nakahary wyrażała więcej niż tysiąc słów. – Cóż mogę powiedzieć. Lubił dzieci. Zwłaszcza młodych chłopców. Zwłaszcza mnie. Podchodził do mnie, jak do dzikiej zwierzyny zanim zadziałał. A gdy zadziałał, coś we mnie pękło.
Poczułem nienawiść. Nienawiść do świata, że mnie nie rozumie i nienawiść, że wszyscy chcą bym był perfekcyjny. Tyle, że ta druga, choć nie była moja, sprawiała wrażenie, że jednak jest. Jakbym przyswoił czyjeś emocje. Moja Zdolność znów się obudziła. Z dozorcy została krwawa papka na ścianie. Jakimś cudem ubrudziłem sobie tylko ręce, które natychmiast poszedłem umyć.
Zrozumiałem. To krew mnie napędzała. Ten niesamowity przypływ emocji i uczuć. To ta druga, gorsza strona mojej Zdolności. Przejmuję wspomnienia i emocje każdego, kogo zabiłem. To wszystko jest tutaj – Dazai zrobił pistolecik z palców i udał, że strzela sobie w głowę. – Uzależniłem się. Chciałem czuć tę adrenalinę przez cały czas. Podpaliłem sierociniec. Zginęli wszyscy, a budynek spłonął na tyle doszczętnie, że nikt nigdy nie dowiedział się, że wszystkie drzwi zostały zamknięte z zewnątrz. A zgliszcza doskonale przykryły rozszarpane zwłoki dozorcy. Policja mi uwierzyła. Rozpłakałem się. Czułem wszystko to, co oni. Do samego końca. Czułem jak coś płonie w moich żyłach, gdy oni płonęli w tamtym budynku. To było niesamowite. Nigdy wcześniej nie czułem się tak spełniony.
Policja mi uwierzyła, wiesz? Powiedziałem, że ukryłem się w starej szopie z narzędziami przed kilkoma starszymi chłopakami, którzy się nade mną znęcali. Najlepsze kłamstwa to te, w których jest ziarnko prawdy. Bo to była prawda. I potwierdzały to siniaki na każdym centymetrze mojego ciała z wyłączeniem twarzy, szyi i dłoni. Nikt nie drążył, dlaczego przeżyłem. A moja imitacja wybuchu zniszczonej sieci gazowej okazała się tak perfekcyjna, że policja doszła do wniosku, że to stało się przez przypadek, bez ingerencji osób trzecich.
Dwieście trzynaście ofiar.
Nazwali to cudem, że przeżyłem.
Ja nazwałem cudem to, co ja przeżyłem.
Policji bardzo niewiele czasu trzeba było, by odkryć, że moja matka się przeprowadziła. Niestety nie dowiedzieli się dokąd. Żałowałem tego, bo chciałem poczuć euforię, którą przyniesie mi poczucie jej przerażenia. Przydzielili mnie do jakiejś rodziny zastępczej, ale zbytnio ich nie pamiętam. To naprawdę byli mili ludzie. Czuję, że gdybym wychował się w takiej rodzinie od początku, może moje skrzywienie poszłoby w inną stronę. Dlatego przebywanie z nimi tak bardzo bolało. Co noc uciekałem przez okno, a oni nigdy tego nie zauważyli. No i w końcu nie miałem też rodzeństwa. Znajdowałem sobie bezdomnych, pijaków, zbłądzone duszyczki kręcące się w środku nocy. I zabijałem ich wszystkich, napawając się ich emocjami, jak alkoholik nowym trunkiem. Oczywiście po takiej nocy byłem zupełnie niewyspany.
Moim nowym rodzicom wystarczyło wytłumaczenie, że pewnie trauma z sierocińca nie daje mi spać, więc odpuścili mi na jakiś czas szkołę i nocne eskapady odsypiałem w dzień.
Do dziś pamiętam ich twarze. Ich emocje. Ich imiona. Wszystko.
Moje prywatne demony w moim małym prywatnym piekle, w którym żyję na co dzień.
Ale życie przestaje być w pewnym momencie piękne.
Nawet jeśli dzieje się to dopiero po kilku latach.
Nawet jeśli mój plan był idealny. Żadnego wzorca, żadnych powiązań z ofiarą. Żadnych śladów. A potem przypadkiem zobaczyłem matkę. Szła za rękę z jakimś dzieciakiem i moim ojcem. Byli przeszczęśliwi. Ale na obrazku nie było mojego prawdziwego brata. Gdy tylko przestał być idealny, wyrzucono go, jak wór śmieci. Zupełnie, jak mnie.
Zabicie jej przyniosło mi mniejszą radość, niż się spodziewałem. Zabicie ojca nie dało mi prawie niczego. Ale ich wspomnienia dały mi niesamowitą nienawiść do dzieciaka, który ryczał właśnie w alejce, szturchając coraz chłodniejsze ciało matki. Dlaczego jego kochali tak bardzo? Dlaczego nie mogli tak kochać mnie? Nie spodziewałem się tego po sobie. W końcu wcześniej miałem ich wszystkich w nosie. To moja nowa rodzina uświadomiła mi, czego mi brakowało. Miłości. Akceptacji. Zrozumienia. Podstawowych rzeczy mogłoby się zdawać.
Policja od dawna trąbiła wszędzie o serii zaginięć i morderstw. Coś wspominali, że to może być seryjny zabójca i nakazywali większą ostrożność. Śmiałem się z tego. W życiu by mnie nie złapali. Gdybym nie zabił matki. Albo, co gorsza, gdybym nie zostawił tego cholernego dzieciaka przy życiu.
Zatrzasnąłem się w pokoju, rozdygotany. Wiedziałem, że popełniłem błąd. Ale nie byłem zły i nie nienawidziłem siebie za zło, jakie wyrządziłem. Byłem wściekły, że pozwoliłem sobie na nieostrożność. I że zabicie ich nie przyniosło mi takich uczuć, o jakich wręcz marzyłem, zabijając wcześniej wszystkich tych ludzi. A co przerażało mnie najbardziej to fakt, że jeśli teraz mnie złapią, nigdy więcej nikogo nie zabiję. Nigdy więcej nie poczuję tego wszystkiego.
Wiedziałem, że swoim atakiem złości zaniepokoiłem przybranych rodziców. Zupełnie nie wiedzieli co robić. Jakimś cudem Portowa Mafia skleiła fakty szybciej niż policja i Pan Mori załatwił wszystko po cichu. Wciąż pamiętam jego słowa, gdy po raz pierwszy wszedł do mojego pokoju.
- Najlepsze są ich oczy, prawda? Taka studnia emocji.
Nie potrzebowałem wiele żeby mu zaufać. Na dobrą sprawę te słowa wystarczyły. Bo czułem, że mnie rozumiał. Że wiedział, jak to jest zabijać i lubić to robić. Uspokoił mnie, że nikt się nie dowiedział o tamtym morderstwie. I połączył fakty. Pogratulował mi. I zaproponował miejsce w swojej rodzinie. Tam, gdzie miałbym stały dostęp do krwi, zabijania i wszystkiego, czego bym sobie zażyczył dopóki będę przestrzegać pewnych reguł i robić wszystko, by Portowa Mafia się rozwijała. Zgodziłem się na wszystko. Byłem przepełniony szczęściem.

Nakahara patrzył na przyjaciela z mieszaniną emocji. Wiedział, że teraz nie ma prawa mu przerwać, ale miał ochotę nim potrząsnąć. Nie do końca potrafił sobie wyobrazić pragnienie krwi Dazaia, ale samotność? To rozumiał doskonale. Chciał go przytulić i uświadomić, że przecież ludzie go kochają. Że on sam go kocha. Że nie jest sam. I nigdy już nie musi być. Bał się jednak, że jeśli teraz mu przerwie, to naruszy tę wrażliwą część Osamu, która obudowana była przez wiele lat bardzo grubym murem.
Patrzył tylko na niego, delikatnie ściskając rękę przyjaciela. Jakimś cudem żaden nie puścił dłoni drugiego przez trwania całej opowieści.
Dazai kontynuował, ale początkowa pustka zaczęła ustępować miejsca wielu emocjom. Smutkowi, wściekłości, żalu. Osamu czuł, że jest żałosny i brudny. I bał się jak diabli. Teraz jednak, gdy już na tamie, którą odgrodził się od wszystkiego, zaczęły pojawiać się ryski, nie potrafił przestać. Czuł, że jeśli komuś tego nie powie, to zniszczy się sam od środka.

- Historię tego, co robiłem w Mafii Ci daruję. W sumie nie różni się niczym od streszczenia, które opowiedziałem Ci wcześniej. Posypały się trupy. Gęsto. Panu Moriemu to nie przeszkadzało. Dopóki wykonywałem zadania, które mi wyznaczano, nie liczyło się nic innego. A ja doskonale wiedziałem, kogo mogę zabić, komu mogę zrobić krzywdę. Dowiedziałem się, że mogę powstrzymywać Zdolności innych i zacząłem udawać, że to jest jedyna strona tej mocy. Planowanie wychodziło mi doskonale. Rozkwitłem w Mafii bardzo szybko. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak karykaturalnie śmiesznym było, że dwa razy starsi ode mnie ludzie zwracali się do mnie per „panie”.
Historie o mojej brutalności i pociągu do krwi rozeszły się bardzo szybko. Ktoś wspomniał o tym przy mnie i to był jego największy błąd. Myślał, że nie zabiję go, bo jesteśmy w tej samej grupie. Prawda była jednak taka, że miałem głęboko w dupie, czy oni przeżyją czy nie. Uciekali przede mną, jak karaluchy, więc zacząłem ich traktować na równi z karaluchami. Awansowałem na herszta, wykształciłem ciekawe poczucie humoru. I poznałem Odę.
Przydzielono go do mojej grupy i kilka godzin później, wieczorem, on sam przyszedł do mnie.
- Słyszałem, że uwielbiasz wszystko planować, więc uznałem, że powinieneś wiedzieć, że zrobię wszystko, co mi każesz, poza zabiciem kogoś.
Zaintrygował mnie. Nie uciekał ode mnie wzrokiem. A co gorsza, widział pustkę, którą próbowałem ukryć pod masą ran, cudzej krwi i nienawiści do wszystkiego. Pokazał mi, że świat może wyglądać inaczej i że wszystko naprawdę zaczyna się w człowieku.
Oda nigdy nie spytał mnie o przeszłość. Zawsze powtarzał, że to już nieważne. Tego się nie zmieni. Ale można lepiej zaplanować przyszłość. I zawsze w takich momentach śmiał się, że przecież jestem mistrzem planowania. I wierzył, do samego końca, święcie wierzył, że jest dla mnie szansa, której ja sam nigdy nie widziałem.
Oda opowiadał mi o przyjaciołach, o tym, co lubił robić, jakiej muzyki słuchał. Bardzo często później chodziłem wszędzie z słuchawkami, słuchając tych samych zespołów, próbując go zrozumieć. Siadywałem po turecku na stole, całkowicie odcięty od świata przez niesamowite dźwięki i nie obchodziło mnie, że właśnie trwało zebranie i że szef Mafii właśnie coś mówił.
Miałem szesnaście lat i przechodziłem bunt na swój własny sposób. To Oda zasugerował, bym odsunął się od zabijania. Że to niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć. Że krew zabójcy gnije w jego żyłach, uniemożliwiając mu życie. To akurat zrozumiałem od razu. Tak się czułem. Gnijący. Przebrzydły. Niewarty uwagi. Chodząca maszynka do zabijania. Uszkodzony model człowieka.
Wiem, że nie takie emocje chciał wzbudzić we mnie Oda. Stało się to zupełnym przypadkiem, gdy zajrzałem w głąb siebie i odkryłem wszystko, co kryło się pod sarkazmem, ironią i nienawiścią. Próbowałem odciąć się od emocji i wspomnień ludzi, których zabiłem, ale one wciąż mnie prześladowały. Zacząłem budzić się z krzykiem w środku nocy. Moje demony wygrywały. A ja tonąłem głębiej i głębiej, dopiero co uświadomiwszy sobie, że tonę i tylko jednej osobie zależy na tym, bym jakimś cudem utrzymał się na powierzchni.

Nakahara przypomniał sobie jak bardzo był zazdrosny o Odę. O uwagę, którą dostawał od Dazaia. O spokój, który brunet najwidoczniej odczuwał w jego obecności. O tę niewidzialną nić porozumienia. O całą głębię ich relacji. Teraz jednak, gdy poznał bliżej, jak to wyglądało, poczuł się jak śmieć. Wiedział, że niedługo wkroczy do tej opowieści, ale jedynym, co robił, było darcie się na Dazaia, ciągłe groźby, dynamika ich wspólnych akcji i spokój opracowywania planu. I cholernie dużo zaufania. Teraz, gdy zrozumiał troszkę tę część Osamu, miał wyrzuty sumienia, że w przeszłości nie traktował go jednak nieco inaczej.

- I wtedy pojawiłeś się Ty – po raz pierwszy od początku opowieści na twarzy Dazaia pojawił się cień szczerego uśmiechu. – Nie byłeś niewinny. Widziałem to w Twojej postawie żołnierza. W Twoich oczach. Skrupulatny, skupiony, łatwo dający wyprowadzić się z równowagi. Zawsze doskonale czytałem ludzi. Wiedziałem, co robić, byś nie chciał doszukiwać się we mnie lepszej strony. Albo tej o wiele, wiele gorszej. Bycie blisko Ciebie uspokoiło sztorm w moim sercu. Poczułem namiastkę tego, czego naprawdę pragnąłem, a czego nigdy nie dałem rady uzyskać przez zabijanie. Mniej więcej w tym samym czasie powiadomiłem pana Moriego, że zostaję w Mafii, ale nie zamierzam już nigdy więcej pociągnąć za spust ani użyć Zdolności. Nie pytał o powody. Wiedział, że nie da rady nade mną zapanować. Już wtedy to wiedział, więc wolał mi nie podpaść, bo wciąż chciał grzać dupę na stołku szefa.
Odtąd zawsze zabijali za mnie inni. Sam też nie do końca nieświadomie zacząłem wystawiać się na większe niebezpieczeństwo. Przebywanie obok Ciebie dawało mi spokój i szczęści i to wszystko, o czym opowiadał mi Oda, ale czułem, że nie mogę pociągnąć Cię na dno ze sobą. Może i moje demony cichły w Twojej obecności, ale wciąż tam były, gotowe w każdym momencie uderzyć. Czekały tylko na malutką chwilę nieuwagi.
Myślałem, że jeśli przypadkiem zginę na misji, odnajdę w końcu spokój. Taki wieczny. Przestałbym istnieć, więc przestałyby istnieć moje demony. A Ty przestałbyś tonąć razem ze mną. Bo zacząłeś tonąć. Twoje Drugie Źródło Zdolności, działające na podobnej zasadzie do mojego. Aż zaskakująco dobrze dobrane, przeciwstawne zdolności. Nie chciałem byś stał się potworem. A już na pewno nie przeze mnie.
A jednak nie potrafiłem Cię zostawić. To wszystko co czułem, było takie nowe, takie fantastyczne. Pamiętam, jak opowiadałem Odzie o Twojej żywiołowości i tym, jak się wkurzasz i jak doskonale potrafię z Ciebie czytać, a on tylko śmiał się i cieszył, że znalazłem swoje szczęście w tak mrocznym miejscu. I że najwyższy czas bym sobie wybaczył i ruszył dalej.
A potem Oda zginął. Wtedy po raz pierwszy nawrzeszczałem na pana Moriego. I odszedłem z hukiem. Ale nie potrafiłem przejść obok Twojego pokoju. Nie potrafiłem się z Tobą pożegnać. Wiedziałem, ze jeśli poprosisz – zostanę. A co gorsza, miałem nadzieję, że jeśli ja poproszę, to Ty pójdziesz ze mną. Ale wtedy skazałbym Cię na mrok, w którym sam żyłem. A nie chciałem zabijać Twojego płomienia. Uciekłem.
Obiecałem Odzie, że będę lepszy, ale nie potrafiłem. Dołączyłem do Agencji, ale zamiłowanie do przemocy gdzieś tam we mnie zostało. Perfekcyjnie nakładałem maski, których nikt nie był w stanie rozszyfrować. Większość z nich wciąż nie wie o mojej przeszłości. Gdy w końcu zacząłem robić dobre rzeczy, dostałem partnera. Kunikida nie jest zły. I nawet trochę przypominał mi Ciebie. Ale nie był Tobą. Dobrze nam się współpracuje, ale nie mamy tej nici porozumienia, tego poziomu wzajemnego zaufania, który był między nami. I na każdej misji z nim zajebiście mi tego brakowało.
Zacząłem myśleć o samobójstwie. Wiem, że dla osób z zewnątrz wyglądało to jak idiotyczne przekomarzanki i żarty, jednak w głębi duszy byłem śmiertelnie poważny. Czułem, że nie zasługiwałem na życie. Z każdym kolejnym podziękowaniem za to, że komuś pomogłem, czułem się jak coraz większy śmieć. Lista trupów w mojej szafie była zbyt wielka bym kiedykolwiek mógł wymazać ten dług krwi.
Powoli czułem, że znów zatracam się w braku emocji. A od tego już tylko krok do Dazaia na ścieżce świeżych trupów. Czułem, jak moje demony się cieszą, że znów zerwą się ze smyczy. Powalczyliśmy z Gildią i miał zapanować spokój, ale mnie zaczęło brakować tlenu. Musiałem poczuć coś znajomego. Twoją uspokajającą obecność. No i martwiłem się jak cholera. W końcu mogłem wyciągnąć Cię wcześniej z Drugiego Źródła. Niewiele, ale zawsze coś. A Ty skończyłeś z takimi obrażeniami. Przepraszam Chuuya. Naprawdę.

Ostatnim słowom towarzyszyły łzy, które powoli zaczęły spływać z twarzy Dazaia. Nakahara westchnął cicho. Ilość trupów Dazaia była naprawdę wielka. Większa niż mógł się spodziewać. I jego reputacja była zupełnie nietrafiona. W rzeczywistości Osamu był o wiele większym potworem. Ale to przecież przeszłość. A nikt nie rozgrzebuje przeszłości.
Chuuya, najdelikatniej jak tylko mógł, starł łzy z policzków przyjaciela i uśmiechnął się lekko. Przyciągnął Dazaia do siebie i przytulił go, zupełnie jakby Osamu był ze szkła i gdyby tylko go puścić, rozleciałby się na drobne, nigdy nie dające się już skleić kawałeczki.
Brunet wtulił się w niego i wkrótce Nakahara poczuł, że jego podkoszulek zaczyna robić się mokry. Zaczął delikatnie głaskać Dazaia po głowie.

- Nie toniesz Osamu – powiedział cicho. – A przynajmniej nie, dopóki jestem przy Tobie. Więc proszę pozwól mi być przy Tobie aż do końca, dobrze? Twoja przeszłość Cię definiuje. Bez niej nie byłbyś tym, kim jesteś dzisiaj. Ale przecież rozwinąłeś się w tylu dziedzinach. Stałeś się lepszym człowiekiem. I już nie jesteś sam. Nie mogę powiedzieć, że Twoja przeszłość mnie nie przeraża. Przeraża mnie jak diabli. Przeraża mnie to, że musiałeś przejść przez to wszystko sam. Przepraszam, że nie zjawiłem się wcześniej.
Dazai uśmiechnął się delikatnie. Czuł, jakby ktoś zdjął olbrzymi ciężar z jego barków, a jego demony wyjątkowo cicho trzymały swoje jadaczki.
- Ważne, że jesteś teraz Chuuya – odparł cicho.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz