niedziela, 25 lutego 2018

BSD I - Part 2 - Co Ty tu robisz cholerna gnido?

Dazai zachował całkowity spokój i z lekko przekrzywioną w typowy dla niego sposób głową oraz uśmieszkiem, który nie mógł wróżyć niczego dobrego, najzwyczajniej w świecie stał, otoczony przez członków Portowej Mafii. Minęły raptem niecałe trzy lata od ostatniego razu, gdy on sam nosił czarne ubrania, a już teraz nie poznawał większości twarzy. Choć wkrótce sam siebie uświadomił, że przecież nigdy nie przejmował się zwykłymi ludźmi. Nawet w Mafii, a może zwłaszcza w niej, istniało niezwykle wielkie zbiorowisko nudnych postaci.
Członkowie Mafii milczeli. To nie był jakiś debilny film żeby przekrzykiwali się pytaniami. Nawet tutaj, na najniższych szczeblach, znano hierarchię i pamiętano, jak traktuje się ludzi, którzy jej nie cenią. Poza tym, Mafia chciała zrobić wszystko, by wydarzenie wyglądało, jak przybiegnięcie ochroniarzy do nieuprawnionego wejścia. Początkowe scenariusze, które się urzeczywistniły wykluczyły całkiem sporą ilość alternatywnych wersji tego dnia, które przemyślał Osamu.
Mężczyzna nie wiedział jednak, czy powinien już użyć karty przetargowej w postaci swojej dobrej znajomości z samym szefem Mafii, czy jeszcze z tym zaczekać, aż sytuacja przybierze gorszy obrót. Jego wątpliwości zostały rozwiane niezwykle szybko, gdy zamiast pytania o to, kim jest i czego chce, którego się spodziewał, usłyszał coś zupełnie innego.
- Pan Dazai?
Och? Czyżby usłyszał lęk w tym pytaniu? Osamu uśmiechnął się. Czyli choć niektórzy go pamiętali. Trudno wszakże zapomnieć o najmłodszym herszcie w historii, a co więcej, jednym z pięciu hersztów służących bezpośrednio samemu Szefowi? Dodatkowo, mafijny przywódca nigdy nie zezwolił nikomu zająć miejsca Dazaia, bo nikt nie okazał się godny. Wokół samego nazwiska wyrosły już legendy, które na szczęście Osamu nie dorastały nawet do pięt prawdzie.
Przez otaczający go tłum przeszedł szept. Kilkoro z nich nawet opuściło broń, a inni patrzyli na niego z jawnym przerażeniem lub niedowierzaniem. Osamu skinął twierdząco głową. Jeżeli udałoby mu się wejść tylko ze względu na lęk, który niegdyś budził, byłaby to najlepsza możliwa opcja. Zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później informacja dotrze do Pana Moriego, ale im później, tym dla Dazaia lepiej.
Gdzieś w głębi jego duszy odnalazła się cząstka, która tak dobrze czuła się w Mafii.
- Opuszczanie broni w towarzystwie nieznanego przeciwnika? Żałosne. – podsumował krótko.
Szepty niektórych mężczyzn z bojaźliwych zmieniły się we wściekłe. Już nie obchodziło ich, jakie legendy o nim krążyły. Najważniejszym było to, że opuścił Mafię żywy. Z własnej woli. Że był zdrajcą.
Ale nie zdawali sobie sprawy z tego, jak dobrym strategiem jest Osamu. W obecnej sytuacji, wbrew pozorom, był na wygranej pozycji. Większość wymierzanej do niego broni stanowiła najzwyklejsze pistolety. Osoby na niższych szczeblach nie dostawały najnowszej broni. A stara, cóż bywała wadliwa. Dodatkowo, Dazai poznawał po sposobie, w jaki stali oraz, w jaki trzymali pistolety, że są w większości dość nowi. Osamu nie potrafił jedynie stwierdzić, czy nie przećwiczyli jeszcze pracy w tejże grupie i są niepewni zachowań kolegów, czy wynika to raczej z faktu ich niedawnego przyjęcia do Mafii. Zakładał, że pewnie po trochu z obojga tych powodów.
Rozpoznał kilka twarzy. Wszyscy, którzy znali go z poprzedniego epizodu w życiu, nie odważyli się podnieść na niego broni.
- Panie Dazai, nie wypada mierzyć do herszta. To wielka obraza.
- Byłego herszta – poprawił go Osamu.
- Szacunku zdobytego przez lata i krwi przelanej własnymi rękoma nie da się zmazać tak łatwo – odparł jego rozmówca.
- O niektórych rzeczach wolałbym zapomnieć – zaznaczył spokojnie brunet.
Na bardzo długą chwilę zapadła nerwowa cisza. Dazai zdawał się być najspokojniejszy ze wszystkich.
- Wolno nam spytać o cel wizyty, Panie Dazai?
- Nie – odparł Osamu, na którego twarzy powoli pojawiał się bezlitosny wyraz, potęgowany przez martwe oczy byłego herszta.
- W takim wypadku prosilibyśmy o opuszczenie posiadłości. Nie chcemy przecież żadnych kłopotów.
- Nie chcemy, oczywiście – zgodził się z nim z lekkim uśmiechem i podniósł obie ręce w obronnym geście, który przez niezwykle irracjonalny uśmiech, nie wydawał się zbyt poważny.
Dazai rozczarował się. Przez krótką chwilę wierzył, że może uda mu się rozwiązać to całkowicie pokojowo i bez rozlewu krwi, wszakże tej w jego historii nie brakowało. Nie zamierzał jednak się poddawać.
Ktoś spanikował, gdy Osamu powoli zaczął się wycofywać i wystrzelił. Huk odbił się echem po wielkim pomieszczeniu i jego echo było jedynym dźwiękiem, który rozbrzmiewał w sali, w której nagle zapadła głucha cisza.
Po policzku Dazaia zaczęła powoli spływać krew. Osamu w życiu nie zdążyłby się uchylić. Był tak zaniepokojony przez brak towarzystwa Chuuyi, że zapomniał o przewidywaniu ruchów przeciwnika. Swoje życie zawdzięczał jedynie roztrzęsionej ręce przerażonego maluczkiego pionka i braku odpowiednio dokładnej broni.
Mężczyzna potarł piekący policzek z wyrazem zaskoczenia malującym się na twarzy. Zaskoczeniem oraz lodowatą furią. Z prędkością światła rzucił się w tył i opierając na bramkach zdzielił stojącego za nim najbliższego mężczyznę łokciem w brzuch i bez najmniejszego problemu wyrwał pochylającemu się człowiekowi pistolet z ręki.
- Nawet jej nie przeładowałeś idioto – stwierdził, spoglądając z pogardą na siedzącego na ziemi mężczyznę z bólem wypisanym na twarzy.
Dazai poprawił broń w dłoni, dokładnie rozpracowując jej parametry. Dobry strateg ustala plan na bieżąco. Doskonały strateg doskonale wie, jaki przebieg będzie miała akcja w zależności od kilku zmiennych. Wymierzył broń do jednego z ludzi stojących naprzeciw niego.
- Mógłbyś się proszę przesunąć żebym mógł przejść?
Kiedy nikt nie zareagował na jego prośbę, Osamu czuł, jak wracają do niego stare nawyki.
- Przeciwnik właśnie zaatakował jednego z waszych, a wy zamiast coś zrobić, stoicie, jak wmurowani. Rany, nawet mafia schodzi na psy.
Dopiero wówczas żołnierze odzyskali rezon. Zgodnie z planami Dazaia zresztą, dosłownie sekundy przed pierwszymi wystrzałami, mężczyzna ukucnął i rzucił się w stronę największej luki, jaką widział pomiędzy otaczającymi go pionkami mafii. Jeszcze turlając się po podłodze, odnalazł wzrokiem mężczyznę, który wcześniej go postrzelił. Oddał, jeden, czysty strzał i wśród ogólnego zdziwienia na ziemię bezwładnie opadło ciało. Nie zapomina się umiejętności szlifowanych przez lata tak, jak nie da się zapomnieć głodu krwi, który się czuło zabijając.
Dazai, znajdujący się obecnie tuż za plecami otaczających go wcześniej mężczyzn, oddał kilka strzałów. Poważne rany, przeważnie w klatkach piersiowych, uniemożliwiające dalszą walkę, z kulami dosłownie o włos mijającymi najważniejsze organy wewnętrzne.
Osamu stanął u stóp schodów prowadzących na półpiętro, gdzie znajdowały się windy, a członkowie Mafii wciąż do niego mierzyli.
- Zajmijcie się nimi, bo zaraz się wykrwawią. I zadzwońcie do pana Moriego. Ostrzegam również, że każdy, kto wejdzie mi w drogę, srogo tego pożałuje.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zadzierałby z Dazaiem w takim stanie. Doprowadzony niemal na skraj szaleństwa, czującym się w końcu na swoim prawowitym miejscu. Najbrutalniejszy mafijny herszt stojący przed bezwartościowymi mafijnymi śmieciami z wciąż spływającą po policzku własną krwią. Tego nie można uznać za przyjemny widok. Zwłaszcza w połączeniu z wyrazem twarzy i morderczym wzrokiem Osamu. To najgorszy koszmar budzący się do życia i widok, który nie daje człowiekowi zasnąć spokojnie przez następne wiele lat.
Dazai odwrócił się na pięcie i kręcąc młynki pistoletem na jednym palcu, wszedł po schodach i nacisnął przycisk przywołania windy. Pomachał swoim przeciwnikom na odchodne i wszedł do kabiny. Doskonale wiedział, w której sali umieszczą Chuuyę. Rudzielec był niezwykle wybredny i po kilku awanturach, które spowodował wychodząc ze szpitala, w końcu zaczęto rezerwować dla niego tę jedną, z najlepszym widokiem zarówno na morze, jak i tętniące życiem miasto pełne wysokich do nieba budynków.
Osamu westchnął cicho i wsadziwszy ręce do kieszeni, czekał, aż winda z cichym dźwiękiem oznajmi, że dojechał na miejsce. Był nieco zdziwiony, że udało mu się jak na razie przeżyć. Wszystko poszło mu zbyt gładko i był tego świadom. Jednak jego legenda wciąż coś znaczyła. I jego umiejętności. Oraz fakt, że po odbytych z Gildią walkach, Mafia stała się nad wyraz przewrażliwiona i wszystkich z jakimikolwiek umiejętnościami obsadzono bliżej ważniejszych ludzi.
Dazai był świadom, że na najwyższym piętrze przebywa właśnie pan Mori. Tak, jak tego, że kilkanaście pięter pod nim znajduje się sześćdziesiąt procent biurokracji i administracji, odpowiedzialnej za zakupy broni, tuszowanie wypadków, przekupywanie polityków i policjantów oraz pranie brudnych pieniędzy. Kolejne kilka pięter stanowiły pokoje dla członków mafii. Przynajmniej dla tych, którzy mogli być potrzebni od ręki. Reszta musiała mieszkać na własną rękę lub w budynkach, po cichu zakupionych przez mafię. A to wszystko kosztowało. I to nie mało. Zwłaszcza pokoje na wyższych piętrach. Ale i płaca była dostateczna. Tak przynajmniej zapamiętał to Dazai.
Wysiadł z windy i z zaskoczeniem odkrył, że nie oczekuje na niego niewielki pluton egzekucyjny, który wypełniłby cały korytarz. Wiedział, że wieści już się rozniosły po całej siatce, ale nie wiedział, że pan Mori zabroni wszelkich działań przeciw niemu. Przewidział to w kilku alternatywnych wersjach, jednak nie liczył na aż takie szczęście. A tu proszę.
Osamu wszedł po cichu do odpowiedniego pokoju i przysunął krzesło do jedynego łóżka znajdującego się w sali. Na nim leżał cały obandażowany Chuuya. Przez dłuższą chwilę Dazai wpatrywał się w niego. Czuł się winny stanu partnera. Mógł zatrzymać jego moce choć trochę wcześniej. Albo chociaż spróbować. Mógł inaczej rozplanować akcję. Mógł wymyślić plan, który nie zakładałby użycia mocy Nakahary.
Nie mógłby.
I dobrze o tym wiedział.
I choć w głębi duszy wiedział, że plan, który zadziałał, był najlepszym, nie pomagało to jego wyrzutom sumienia.
Może nie było tego po nim widać, ale Dazai nie przespał ani minuty od odprowadzenia Chuuyi do Punktu Ewakuacyjnego po tamtej walce. Odczuwał ogromne zmęczenie, a przez ostatnie dwa lata odzwyczaił się od pracy czy życia w niekomfortowych warunkach. Teraz jednak, gdy patrzył na śpiącą twarz Nakahary, całe jego zmęczenie zniknęło, jak ręką odjął. Cały stres, który odczuwał, zniknął.
Nakahara leżał tuż przed nim. Poobijany, ale żywy.
Dazai zajął miejsce pomiędzy łóżkiem a przeszkloną ścianą. Zamierzał czekać.
Tak, jak postanowił, tak uczynił. Nie liczyło się dla niego to, że ludzie z Agencji mogli się o niego martwić. Cały świat przestał się dla niego liczyć. Nie zwracał nawet uwagi na czas. A czas płynął nieubłaganie. Jedynymi wyznacznikami czasu stały się dla Dazaia pielęgniarki, przychodzące o tych samych godzinach, sprawdzające stan pacjenta i poprawiające różne rzeczy lub podające zastrzyk.
Wieczorem, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, otrzymał domowej roboty kanapki i termos z kawą. Spojrzał z ogromną wdzięcznością na pielęgniarkę, która wręczyła mu papierową torbę z tą właśnie zawartością. Kobieta była wyraźnie pod sześćdziesiątkę i miała przyjazny uśmiech.
- Pamiętam Cię sprzed kilku lat. Zawsze przy nim czuwałeś, gorzej niż pies. Kiedy młodsza pielęgniarka zadzwoniła i z przerażeniem zaczęła mi opowiadać, co się wydarzyło, byłam pewna, że to Ty. Zaraz zaczynam zmianę, więc podeszłam jeszcze żeby Ci to dać, bo pewnie niczego nie jadłeś przez cały dzień.
- Bardzo dziękuję – odparł uradowany Dazai.
Prawda była jednak nieco inna, niż założyła to pielęgniarka. Nie chodziło tylko o to, że Dazai nie jadł niczego od momentu przyjścia do szpitala. On nie jadł niczego od czasu bitwy Czarnego Duetu. Sam z siebie się śmiał, jak bardzo stres może człowiekowi ścisnąć żołądek, ale nie zmieniało to faktów. Jego życie w trakcie niepewności o stan przyjaciela zmieniło się w coś, co ledwie można było nazwać egzystencją.
Osamu dosłownie pochłonął kanapki i wypił herbatę tak szybko, że niemal poparzył sobie gardło. Wyrzucił torbę do kosza i umywszy termos, odniósł go do pokoju wspólnego pielęgniarek, ponownie dziękując za posiłek.
W taki sposób minęło brunetowi kilka dni. Jednak przez sam fakt przebywania obok Chuuyi i poczucia stabilności i swojego rodzaju rutyny, Dazai czuł ogromny spokój. Przyglądał się ostatnim, wieczornym promieniom słońca odbijającym się w rozedrganej tafli wody, gdy usłyszał znajome słowa.
- Co Ty tu robisz cholerna gnido?
Osamu uśmiechnął się promiennie i zbierając płaszcz z oparcia krzesła wstał i skierował się ku wyjściu. Z całego serca pragnął odpowiedzieć. Naprawdę chciał, by jutro spotkali się na porannym zebraniu. Chciał widzieć zirytowaną twarz Chuuyi, kiedy robił wszystko, żeby go wkurzyć i chciał udawać, że nie widzi, jak przyjaciel uśmiecha się pod nosem, ciesząc się w głębi duszy z niezwykłego stopnia debilizmu ich relacji.
No właśnie. Chciał. Ale nie mógł. Czasy, gdy byli partnerami minęły.
Promienny uśmiech zniknął z twarzy Osamu, zastąpiony przez uśmiech pełen smutku, ale i ten wyraz nie zabawił długo. Wkrótce na twarzy bruneta wymalowało się ogromne zdziwienie, gdy odwrócił się po usłyszeniu następnych słów byłego partnera.

- Zaczekaj Dazai.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz