Dazai
zachował całkowity spokój i z lekko przekrzywioną w typowy dla niego sposób
głową oraz uśmieszkiem, który nie mógł wróżyć niczego dobrego, najzwyczajniej w
świecie stał, otoczony przez członków Portowej Mafii. Minęły raptem niecałe
trzy lata od ostatniego razu, gdy on sam nosił czarne ubrania, a już teraz nie
poznawał większości twarzy. Choć wkrótce sam siebie uświadomił, że przecież
nigdy nie przejmował się zwykłymi ludźmi. Nawet w Mafii, a może zwłaszcza w
niej, istniało niezwykle wielkie zbiorowisko nudnych postaci.
Członkowie
Mafii milczeli. To nie był jakiś debilny film żeby przekrzykiwali się
pytaniami. Nawet tutaj, na najniższych szczeblach, znano hierarchię i
pamiętano, jak traktuje się ludzi, którzy jej nie cenią. Poza tym, Mafia
chciała zrobić wszystko, by wydarzenie wyglądało, jak przybiegnięcie
ochroniarzy do nieuprawnionego wejścia. Początkowe scenariusze, które się
urzeczywistniły wykluczyły całkiem sporą ilość alternatywnych wersji tego dnia,
które przemyślał Osamu.
Mężczyzna
nie wiedział jednak, czy powinien już użyć karty przetargowej w postaci swojej
dobrej znajomości z samym szefem Mafii, czy jeszcze z tym zaczekać, aż sytuacja
przybierze gorszy obrót. Jego wątpliwości zostały rozwiane niezwykle szybko,
gdy zamiast pytania o to, kim jest i czego chce, którego się spodziewał,
usłyszał coś zupełnie innego.
-
Pan Dazai?
Och?
Czyżby usłyszał lęk w tym pytaniu? Osamu uśmiechnął się. Czyli choć niektórzy
go pamiętali. Trudno wszakże zapomnieć o najmłodszym herszcie w historii, a co
więcej, jednym z pięciu hersztów służących bezpośrednio samemu Szefowi?
Dodatkowo, mafijny przywódca nigdy nie zezwolił nikomu zająć miejsca Dazaia, bo
nikt nie okazał się godny. Wokół samego nazwiska wyrosły już legendy, które na
szczęście Osamu nie dorastały nawet do pięt prawdzie.
Przez
otaczający go tłum przeszedł szept. Kilkoro z nich nawet opuściło broń, a inni
patrzyli na niego z jawnym przerażeniem lub niedowierzaniem. Osamu skinął
twierdząco głową. Jeżeli udałoby mu się wejść tylko ze względu na lęk, który
niegdyś budził, byłaby to najlepsza możliwa opcja. Zdawał sobie sprawę z tego,
że prędzej czy później informacja dotrze do Pana Moriego, ale im później, tym
dla Dazaia lepiej.
Gdzieś
w głębi jego duszy odnalazła się cząstka, która tak dobrze czuła się w Mafii.
-
Opuszczanie broni w towarzystwie nieznanego przeciwnika? Żałosne. – podsumował
krótko.
Szepty
niektórych mężczyzn z bojaźliwych zmieniły się we wściekłe. Już nie obchodziło
ich, jakie legendy o nim krążyły. Najważniejszym było to, że opuścił Mafię
żywy. Z własnej woli. Że był zdrajcą.
Ale
nie zdawali sobie sprawy z tego, jak dobrym strategiem jest Osamu. W obecnej
sytuacji, wbrew pozorom, był na wygranej pozycji. Większość wymierzanej do
niego broni stanowiła najzwyklejsze pistolety. Osoby na niższych szczeblach nie
dostawały najnowszej broni. A stara, cóż bywała wadliwa. Dodatkowo, Dazai
poznawał po sposobie, w jaki stali oraz, w jaki trzymali pistolety, że są w
większości dość nowi. Osamu nie potrafił jedynie stwierdzić, czy nie
przećwiczyli jeszcze pracy w tejże grupie i są niepewni zachowań kolegów, czy
wynika to raczej z faktu ich niedawnego przyjęcia do Mafii. Zakładał, że pewnie
po trochu z obojga tych powodów.
Rozpoznał
kilka twarzy. Wszyscy, którzy znali go z poprzedniego epizodu w życiu, nie odważyli
się podnieść na niego broni.
-
Panie Dazai, nie wypada mierzyć do herszta. To wielka obraza.
-
Byłego herszta – poprawił go Osamu.
-
Szacunku zdobytego przez lata i krwi przelanej własnymi rękoma nie da się
zmazać tak łatwo – odparł jego rozmówca.
-
O niektórych rzeczach wolałbym zapomnieć – zaznaczył spokojnie brunet.
Na
bardzo długą chwilę zapadła nerwowa cisza. Dazai zdawał się być
najspokojniejszy ze wszystkich.
-
Wolno nam spytać o cel wizyty, Panie Dazai?
-
Nie – odparł Osamu, na którego twarzy powoli pojawiał się bezlitosny wyraz,
potęgowany przez martwe oczy byłego herszta.
-
W takim wypadku prosilibyśmy o opuszczenie posiadłości. Nie chcemy przecież
żadnych kłopotów.
-
Nie chcemy, oczywiście – zgodził się z nim z lekkim uśmiechem i podniósł obie
ręce w obronnym geście, który przez niezwykle irracjonalny uśmiech, nie wydawał
się zbyt poważny.
Dazai
rozczarował się. Przez krótką chwilę wierzył, że może uda mu się rozwiązać to
całkowicie pokojowo i bez rozlewu krwi, wszakże tej w jego historii nie
brakowało. Nie zamierzał jednak się poddawać.
Ktoś
spanikował, gdy Osamu powoli zaczął się wycofywać i wystrzelił. Huk odbił się
echem po wielkim pomieszczeniu i jego echo było jedynym dźwiękiem, który
rozbrzmiewał w sali, w której nagle zapadła głucha cisza.
Po
policzku Dazaia zaczęła powoli spływać krew. Osamu w życiu nie zdążyłby się
uchylić. Był tak zaniepokojony przez brak towarzystwa Chuuyi, że zapomniał o
przewidywaniu ruchów przeciwnika. Swoje życie zawdzięczał jedynie roztrzęsionej
ręce przerażonego maluczkiego pionka i braku odpowiednio dokładnej broni.
Mężczyzna
potarł piekący policzek z wyrazem zaskoczenia malującym się na twarzy. Zaskoczeniem
oraz lodowatą furią. Z prędkością światła rzucił się w tył i opierając na
bramkach zdzielił stojącego za nim najbliższego mężczyznę łokciem w brzuch i
bez najmniejszego problemu wyrwał pochylającemu się człowiekowi pistolet z
ręki.
-
Nawet jej nie przeładowałeś idioto – stwierdził, spoglądając z pogardą na
siedzącego na ziemi mężczyznę z bólem wypisanym na twarzy.
Dazai
poprawił broń w dłoni, dokładnie rozpracowując jej parametry. Dobry strateg
ustala plan na bieżąco. Doskonały strateg doskonale wie, jaki przebieg będzie
miała akcja w zależności od kilku zmiennych. Wymierzył broń do jednego z ludzi
stojących naprzeciw niego.
-
Mógłbyś się proszę przesunąć żebym mógł przejść?
Kiedy
nikt nie zareagował na jego prośbę, Osamu czuł, jak wracają do niego stare
nawyki.
-
Przeciwnik właśnie zaatakował jednego z waszych, a wy zamiast coś zrobić,
stoicie, jak wmurowani. Rany, nawet mafia schodzi na psy.
Dopiero
wówczas żołnierze odzyskali rezon. Zgodnie z planami Dazaia zresztą, dosłownie
sekundy przed pierwszymi wystrzałami, mężczyzna ukucnął i rzucił się w stronę
największej luki, jaką widział pomiędzy otaczającymi go pionkami mafii. Jeszcze
turlając się po podłodze, odnalazł wzrokiem mężczyznę, który wcześniej go
postrzelił. Oddał, jeden, czysty strzał i wśród ogólnego zdziwienia na ziemię
bezwładnie opadło ciało. Nie zapomina się umiejętności szlifowanych przez lata
tak, jak nie da się zapomnieć głodu krwi, który się czuło zabijając.
Dazai,
znajdujący się obecnie tuż za plecami otaczających go wcześniej mężczyzn, oddał
kilka strzałów. Poważne rany, przeważnie w klatkach piersiowych,
uniemożliwiające dalszą walkę, z kulami dosłownie o włos mijającymi najważniejsze
organy wewnętrzne.
Osamu
stanął u stóp schodów prowadzących na półpiętro, gdzie znajdowały się windy, a
członkowie Mafii wciąż do niego mierzyli.
-
Zajmijcie się nimi, bo zaraz się wykrwawią. I zadzwońcie do pana Moriego.
Ostrzegam również, że każdy, kto wejdzie mi w drogę, srogo tego pożałuje.
Nikt
przy zdrowych zmysłach nie zadzierałby z Dazaiem w takim stanie. Doprowadzony
niemal na skraj szaleństwa, czującym się w końcu na swoim prawowitym miejscu. Najbrutalniejszy
mafijny herszt stojący przed bezwartościowymi mafijnymi śmieciami z wciąż
spływającą po policzku własną krwią. Tego nie można uznać za przyjemny widok.
Zwłaszcza w połączeniu z wyrazem twarzy i morderczym wzrokiem Osamu. To
najgorszy koszmar budzący się do życia i widok, który nie daje człowiekowi
zasnąć spokojnie przez następne wiele lat.
Dazai
odwrócił się na pięcie i kręcąc młynki pistoletem na jednym palcu, wszedł po
schodach i nacisnął przycisk przywołania windy. Pomachał swoim przeciwnikom na
odchodne i wszedł do kabiny. Doskonale wiedział, w której sali umieszczą
Chuuyę. Rudzielec był niezwykle wybredny i po kilku awanturach, które
spowodował wychodząc ze szpitala, w końcu zaczęto rezerwować dla niego tę
jedną, z najlepszym widokiem zarówno na morze, jak i tętniące życiem miasto
pełne wysokich do nieba budynków.
Osamu
westchnął cicho i wsadziwszy ręce do kieszeni, czekał, aż winda z cichym
dźwiękiem oznajmi, że dojechał na miejsce. Był nieco zdziwiony, że udało mu się
jak na razie przeżyć. Wszystko poszło mu zbyt gładko i był tego świadom. Jednak
jego legenda wciąż coś znaczyła. I jego umiejętności. Oraz fakt, że po odbytych
z Gildią walkach, Mafia stała się nad wyraz przewrażliwiona i wszystkich z
jakimikolwiek umiejętnościami obsadzono bliżej ważniejszych ludzi.
Dazai
był świadom, że na najwyższym piętrze przebywa właśnie pan Mori. Tak, jak tego,
że kilkanaście pięter pod nim znajduje się sześćdziesiąt procent biurokracji i
administracji, odpowiedzialnej za zakupy broni, tuszowanie wypadków,
przekupywanie polityków i policjantów oraz pranie brudnych pieniędzy. Kolejne
kilka pięter stanowiły pokoje dla członków mafii. Przynajmniej dla tych, którzy
mogli być potrzebni od ręki. Reszta musiała mieszkać na własną rękę lub w
budynkach, po cichu zakupionych przez mafię. A to wszystko kosztowało. I to nie
mało. Zwłaszcza pokoje na wyższych piętrach. Ale i płaca była dostateczna. Tak
przynajmniej zapamiętał to Dazai.
Wysiadł
z windy i z zaskoczeniem odkrył, że nie oczekuje na niego niewielki pluton
egzekucyjny, który wypełniłby cały korytarz. Wiedział, że wieści już się
rozniosły po całej siatce, ale nie wiedział, że pan Mori zabroni wszelkich
działań przeciw niemu. Przewidział to w kilku alternatywnych wersjach, jednak
nie liczył na aż takie szczęście. A tu proszę.
Osamu
wszedł po cichu do odpowiedniego pokoju i przysunął krzesło do jedynego łóżka
znajdującego się w sali. Na nim leżał cały obandażowany Chuuya. Przez dłuższą
chwilę Dazai wpatrywał się w niego. Czuł się winny stanu partnera. Mógł
zatrzymać jego moce choć trochę wcześniej. Albo chociaż spróbować. Mógł inaczej
rozplanować akcję. Mógł wymyślić plan, który nie zakładałby użycia mocy
Nakahary.
Nie
mógłby.
I
dobrze o tym wiedział.
I
choć w głębi duszy wiedział, że plan, który zadziałał, był najlepszym, nie
pomagało to jego wyrzutom sumienia.
Może
nie było tego po nim widać, ale Dazai nie przespał ani minuty od odprowadzenia
Chuuyi do Punktu Ewakuacyjnego po tamtej walce. Odczuwał ogromne zmęczenie, a
przez ostatnie dwa lata odzwyczaił się od pracy czy życia w niekomfortowych
warunkach. Teraz jednak, gdy patrzył na śpiącą twarz Nakahary, całe jego
zmęczenie zniknęło, jak ręką odjął. Cały stres, który odczuwał, zniknął.
Nakahara
leżał tuż przed nim. Poobijany, ale żywy.
Dazai
zajął miejsce pomiędzy łóżkiem a przeszkloną ścianą. Zamierzał czekać.
Tak,
jak postanowił, tak uczynił. Nie liczyło się dla niego to, że ludzie z Agencji
mogli się o niego martwić. Cały świat przestał się dla niego liczyć. Nie
zwracał nawet uwagi na czas. A czas płynął nieubłaganie. Jedynymi wyznacznikami
czasu stały się dla Dazaia pielęgniarki, przychodzące o tych samych godzinach,
sprawdzające stan pacjenta i poprawiające różne rzeczy lub podające zastrzyk.
Wieczorem,
ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, otrzymał domowej roboty kanapki i termos z
kawą. Spojrzał z ogromną wdzięcznością na pielęgniarkę, która wręczyła mu
papierową torbę z tą właśnie zawartością. Kobieta była wyraźnie pod
sześćdziesiątkę i miała przyjazny uśmiech.
-
Pamiętam Cię sprzed kilku lat. Zawsze przy nim czuwałeś, gorzej niż pies. Kiedy
młodsza pielęgniarka zadzwoniła i z przerażeniem zaczęła mi opowiadać, co się
wydarzyło, byłam pewna, że to Ty. Zaraz zaczynam zmianę, więc podeszłam jeszcze
żeby Ci to dać, bo pewnie niczego nie jadłeś przez cały dzień.
-
Bardzo dziękuję – odparł uradowany Dazai.
Prawda
była jednak nieco inna, niż założyła to pielęgniarka. Nie chodziło tylko o to,
że Dazai nie jadł niczego od momentu przyjścia do szpitala. On nie jadł niczego
od czasu bitwy Czarnego Duetu. Sam z siebie się śmiał, jak bardzo stres może
człowiekowi ścisnąć żołądek, ale nie zmieniało to faktów. Jego życie w trakcie
niepewności o stan przyjaciela zmieniło się w coś, co ledwie można było nazwać
egzystencją.
Osamu
dosłownie pochłonął kanapki i wypił herbatę tak szybko, że niemal poparzył
sobie gardło. Wyrzucił torbę do kosza i umywszy termos, odniósł go do pokoju
wspólnego pielęgniarek, ponownie dziękując za posiłek.
W
taki sposób minęło brunetowi kilka dni. Jednak przez sam fakt przebywania obok
Chuuyi i poczucia stabilności i swojego rodzaju rutyny, Dazai czuł ogromny
spokój. Przyglądał się ostatnim, wieczornym promieniom słońca odbijającym się w
rozedrganej tafli wody, gdy usłyszał znajome słowa.
-
Co Ty tu robisz cholerna gnido?
Osamu
uśmiechnął się promiennie i zbierając płaszcz z oparcia krzesła wstał i
skierował się ku wyjściu. Z całego serca pragnął odpowiedzieć. Naprawdę chciał,
by jutro spotkali się na porannym zebraniu. Chciał widzieć zirytowaną twarz
Chuuyi, kiedy robił wszystko, żeby go wkurzyć i chciał udawać, że nie widzi,
jak przyjaciel uśmiecha się pod nosem, ciesząc się w głębi duszy z niezwykłego
stopnia debilizmu ich relacji.
No
właśnie. Chciał. Ale nie mógł. Czasy, gdy byli partnerami minęły.
Promienny
uśmiech zniknął z twarzy Osamu, zastąpiony przez uśmiech pełen smutku, ale i
ten wyraz nie zabawił długo. Wkrótce na twarzy bruneta wymalowało się ogromne
zdziwienie, gdy odwrócił się po usłyszeniu następnych słów byłego partnera.
-
Zaczekaj Dazai.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz