Kiedy
tylko zszedłem na dół, zorientowałem się co dzieje się przed moimi oczami.
Masakra. Zwyczajna rzeź. Coś, na co Zakon nie powinien nigdy pozwolić. Ściany
okolicznych budynków ochlapane były krwią i byłem więcej niż pewien, że krew ta
nie należała tylko do egzorcystów czy akum. Ofiary w postaci zwykłych cywili
były niedopuszczalne. W ułamku sekundy zrozumiałem, co muszę zrobić. Nie wiem,
skąd wezbrała we mnie nagle ta pewność. I wiem, że będę mieć na sumieniu
ogromną rzeszę ludzi. Ale ktoś to musiał zakończyć. Czy później poradzę sobie z
tą odpowiedzialnością? Nie wiem. Prawdopodobnie nie.
Korzystając
z zamieszania spowodowanego bitwą i nagłą przemianą zmechanizowanej Lenallee w kumę
odnalazłem Laviego i Tykiego. Wyciągnąłem obu z pola walki i wepchnąłem w
najbliższą uliczkę. Kłócili się ze mną.
Nie chcieli się wycofywać. Ale nie mogłem ryzykować życia ludzi, na
których mi zależało.
Notabene.
Zauważyliście, że Earl ma wyjątkowo skrzywione poczucie humoru? Bo ja tak. I Kamui
leżący u stóp tego, co pozostało z jego siostry zapewne też. Uśmiechnąłem się
krzywo i westchnąwszy, zebrałem w sobie wszelkie siły.
Spokojnym
krokiem, nie bacząc na rozgrywające się dookoła mnie walki, przeszedłem aż do
środka placu. Wszystko przestało się liczyć.
-
Road, przepraszam. Kocham Cię – powiedziałem cicho, na wszelki wypadek. Wątpię
żeby dziewczyna mnie usłyszała, ale poczułem taką potrzebę.
Kątem
oka upewniłem się, że moja ukochana jest bezpieczna z Lavim i Tykim. Jeżeli to,
co zamierzam zrobić, zabije ją to nigdy sobie tego nie wybaczę. Wiem, że Lavi
jest bezpieczny. Chociaż tyle. Choć nie sądzę żeby ktokolwiek powinien spisywać
te zdarzenia. Świadomość zła i jego opis tylko prowokują przyszłe pokolenia.
Wszyscy
zaprzestali walki. Zdziwieni, patrzyli na mnie. Odwróciłem głowę po raz ostatni
w stronę Road i bezgłośnie powiedziałem, że ją kocham. Tym razem zrozumiała.
Wyczytała wszystko z ruchu moich warg. Od razu zrozumiała, że coś jest nie tak
i rzuciła się w moim kierunku. Na szczęście Lavi i Tyki ją powstrzymali.
-
To się musi skończyć. Tu i teraz. Zakon napędza Noah, a Noah Zakon. To
niekończąca się spirala, która prowadzi tylko do zniszczenia.
Rozejrzałem
się pewnie po wszystkich i zamieniłem rękę w miecz.
- Chcę zobaczyć, jak poradzą sobie ludzie,
kiedy my znikniemy. Bo gorzej na pewno nie będzie – skomentowałem z goryczą w
głosie.
Chwyciłem
pewniej ostrze.
-
Nigdy więcej rzezi. Ludzie sobie poradzą. Nigdy więcej akum. Nigdy więcej Noah.
Nigdy więcej Zakonu. Tylko prości ludzie.
Uśmiechnąłem
się szeroko.
-
Za taki świat warto zginąć.
I
wbiłem ostrze miecza we własne serce.
Ostatnim,
co usłyszałem, był krzyk Road i ciepła ciecz pod moimi palcami, w miejscu,
gdzie przebiłem się bronią. Później już tylko nawet nie tak bolesne zderzenie z
podłogą i ciemność. Nawet nie bolało aż tak bardzo, jak się tego spodziewałem.
Oby
teraz nastał pokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz