poniedziałek, 20 lutego 2017

Part 13 - Nigdy więcej Zakonu. Nigdy więcej Noah

Wszyscy obserwowali zaskoczeni ciało Allena, które jakby w zwolnionym tempie opadło na ziemię. Nikt się nie ruszył. To było dla nich nie do pomyślenia. Takie poświęcenie. Plama krwi pod chłopakiem powiększała się z każdą sekundą. Teraz nawet Tyki i Lavi nie dali rady utrzymać Road. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie z rozpaczy i nie bacząc na siebie, zeskoczyła z budynku i podbiegła do miłości swojego życia. Chwyciła go w ramiona i przytuliła do piersi, kołysząc się w przód i w  tył, mamrocząc cicho pod nosem. Nieświadomie zaciskała też palce na ranie chłopaka, jakby próbowała zatrzymać krwawienie. Zrobiła to tak bardzo nie uważając na siebie, że pokaleczyła sobie palce.
- Przecież mieliśmy razem odejść. Allen ty durny kłamco. Debilu. Mogliśmy być szczęśliwi. Ale nie, ty musiałeś zostać pierdolonym bohaterem.
Z każdym kolejnym słowem głos coraz bardziej jej się załamywał, a po policzkach spływały istne potoki łez.
Nikt się nie ruszył. Nikt nie pocieszył Noah, ale nikt tez nie rozpoczął ponownie walki. Wszyscy z niepokojem patrzyli tylko w stronę jednego, najważniejszego ciała z całej tej rzezi.
Miecz, który był wbity w pierś chłopaka nagle pękł na milion drobnych kawałeczków i wytworzył wokół chłopaka i Noah niewielkie, acz mocno wyróżniające się pole. Pole, które dosłownie sekundę później z prędkością szybszą od świetlnej rozszerzyło się najpierw na obszar placu, a później na cały świat. Nikt nie mógł przed nim uciec.
Umarła ostatnia połowa Serca Innocence. Zakon oficjalnie miał przestać istnieć za kilka sekund. I tak też się stało. Każdy użytkownik Innocence, niezależnie od tego czy był typu wrodzonego, czy pasożytniczego, po prostu każdy został pozbawiony swojej broni. Każda z nich pękała niczym delikatne szkło, w które ktoś uderzył młotkiem z całej siły. Członkowie Zakonu upadali na ziemię, krzycząc w męczarniach.
Użytkownicy typu pasożytniczego mieli łatwiej. U nich ból związany z nagłym zniszczeniem Innocence ograniczał się do konkretnej części ciała. Typ wrodzony miał o wiele gorzej. Drobne odłamki Innocence, które musiały znaleźć ujście z organizmu żeby móc się rozproszyć w całkowity niebyt, musiały przedrzeć się przez mięśnie i skórę powodując nieopisane cierpienie.
Earl stał i z poważną miną obserwował sytuację. Wiedział, co stanie się dalej. Niektórzy Noah cieszyli się jak głupi, myśląc, że wygrali. Nie mogli się bardziej mylić.
Gdy tylko ostatnie resztki Innocence rozpłynęły się w powietrzu coś znów zaczęło dziać się z Allenem.
Jego ciemna, typowa dla Noah skóra zaczęła się rozpadać, ukazując jasną, typową dla ludzi. Niewielkie fragmenty poprzedniej skóry unosiły się wokół chłopaka, którego Road wciąż tuliła do piersi. Otarła pięścią policzek z łez i wtedy właśnie zauważyła, że z nią dzieje się to samo. Resztki jej skóry, przypadkiem i bezboleśnie zdartej z twarzy, zostały przez chwilę na jej pięści by wznieść się w powietrze. To samo stało się z całym jej ciałem.
To samo stało się z ciałami wszystkich Noah.
Gdy wszyscy z wyglądu przypominali ludzi, fragmenty ich poprzednich skór rozpłynęły się w powietrzu dokładnie tak, jak chwilę wcześniej zrobiło to Innocence.
Stali się zwykłymi ludźmi.
- Nigdy więcej Zakonu. Nigdy więcej Noah – Road cicho powtórzyła słowa Allena, delikatnie uśmiechając się przez łzy. Zrobił to dla nich. Dla nich wszystkich. Głośno, tak żeby wszyscy ją usłyszeli powiedziała, patrząc im po kolei w oczy. – Nigdy więcej Zakonu. Nigdy więcej Noah. Tylko ludzie. To prezent Allena dla nas.
Zebrani na placu nie mogli się otrząsnąć. Niektórzy nie mogli się pogodzić z tym, że utracili coś, co nadawało ich życiu sens. Nie było już dobra. Nie było już zła. Byli tylko ludzie i ludzkie decyzje. Ludzie, których mógł powstrzymać dowolny inny człowiek.
Szanse się wyrównały.

Dzięki Allenowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz