Wszyscy obserwowali zaskoczeni ciało
Allena, które jakby w zwolnionym tempie opadło na ziemię. Nikt się nie ruszył.
To było dla nich nie do pomyślenia. Takie poświęcenie. Plama krwi pod
chłopakiem powiększała się z każdą sekundą. Teraz nawet Tyki i Lavi nie dali
rady utrzymać Road. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie z rozpaczy i nie bacząc
na siebie, zeskoczyła z budynku i podbiegła do miłości swojego życia. Chwyciła
go w ramiona i przytuliła do piersi, kołysząc się w przód i w tył, mamrocząc cicho pod nosem. Nieświadomie
zaciskała też palce na ranie chłopaka, jakby próbowała zatrzymać krwawienie.
Zrobiła to tak bardzo nie uważając na siebie, że pokaleczyła sobie palce.
- Przecież mieliśmy razem odejść. Allen
ty durny kłamco. Debilu. Mogliśmy być szczęśliwi. Ale nie, ty musiałeś zostać
pierdolonym bohaterem.
Z każdym kolejnym słowem głos coraz
bardziej jej się załamywał, a po policzkach spływały istne potoki łez.
Nikt się nie ruszył. Nikt nie pocieszył
Noah, ale nikt tez nie rozpoczął ponownie walki. Wszyscy z niepokojem patrzyli
tylko w stronę jednego, najważniejszego ciała z całej tej rzezi.
Miecz, który był wbity w pierś chłopaka
nagle pękł na milion drobnych kawałeczków i wytworzył wokół chłopaka i Noah niewielkie,
acz mocno wyróżniające się pole. Pole, które dosłownie sekundę później z
prędkością szybszą od świetlnej rozszerzyło się najpierw na obszar placu, a
później na cały świat. Nikt nie mógł przed nim uciec.
Umarła ostatnia połowa Serca Innocence.
Zakon oficjalnie miał przestać istnieć za kilka sekund. I tak też się stało.
Każdy użytkownik Innocence, niezależnie od tego czy był typu wrodzonego, czy
pasożytniczego, po prostu każdy został pozbawiony swojej broni. Każda z nich
pękała niczym delikatne szkło, w które ktoś uderzył młotkiem z całej siły.
Członkowie Zakonu upadali na ziemię, krzycząc w męczarniach.
Użytkownicy typu pasożytniczego mieli
łatwiej. U nich ból związany z nagłym zniszczeniem Innocence ograniczał się do
konkretnej części ciała. Typ wrodzony miał o wiele gorzej. Drobne odłamki
Innocence, które musiały znaleźć ujście z organizmu żeby móc się rozproszyć w
całkowity niebyt, musiały przedrzeć się przez mięśnie i skórę powodując
nieopisane cierpienie.
Earl stał i z poważną miną obserwował
sytuację. Wiedział, co stanie się dalej. Niektórzy Noah cieszyli się jak głupi,
myśląc, że wygrali. Nie mogli się bardziej mylić.
Gdy tylko ostatnie resztki Innocence
rozpłynęły się w powietrzu coś znów zaczęło dziać się z Allenem.
Jego ciemna, typowa dla Noah skóra
zaczęła się rozpadać, ukazując jasną, typową dla ludzi. Niewielkie fragmenty
poprzedniej skóry unosiły się wokół chłopaka, którego Road wciąż tuliła do
piersi. Otarła pięścią policzek z łez i wtedy właśnie zauważyła, że z nią
dzieje się to samo. Resztki jej skóry, przypadkiem i bezboleśnie zdartej z
twarzy, zostały przez chwilę na jej pięści by wznieść się w powietrze. To samo
stało się z całym jej ciałem.
To samo stało się z ciałami wszystkich
Noah.
Gdy wszyscy z wyglądu przypominali
ludzi, fragmenty ich poprzednich skór rozpłynęły się w powietrzu dokładnie tak,
jak chwilę wcześniej zrobiło to Innocence.
Stali się zwykłymi ludźmi.
- Nigdy więcej Zakonu. Nigdy więcej Noah
– Road cicho powtórzyła słowa Allena, delikatnie uśmiechając się przez łzy.
Zrobił to dla nich. Dla nich wszystkich. Głośno, tak żeby wszyscy ją usłyszeli
powiedziała, patrząc im po kolei w oczy. – Nigdy więcej Zakonu. Nigdy więcej
Noah. Tylko ludzie. To prezent Allena dla nas.
Zebrani na placu nie mogli się
otrząsnąć. Niektórzy nie mogli się pogodzić z tym, że utracili coś, co nadawało
ich życiu sens. Nie było już dobra. Nie było już zła. Byli tylko ludzie i
ludzkie decyzje. Ludzie, których mógł powstrzymać dowolny inny człowiek.
Szanse się wyrównały.
Dzięki Allenowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz