Łączna liczba wyświetleń

117103

piątek, 15 listopada 2013

Ja robię to dla zabawy

Konban - wa Minna!
Przepraszam, że tak długo mnie tu nie było :C
Mogliście pomyśleć, że zawieszam bloga albo coś (w sumie o tym też myślałam), ale głównie chodzi o to, że nie miałam czasu żeby cokolwiek napisać. Niemniej jednak dziś kończył się termin jednego z konkursów pt. "Otwartym tekstem" Magazynu Chimera. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie napisała dwóch wersji :) A jako, iż nie mam weny na pisanie (co szczerze mówiąc pewnie jest spowodowane moim zmęczeniem- 5 h snu to był mój dzienny max w tym tyg :C ) to wrzucę Wam właśnie to opowiadanie :)

Niemniej jednak miłego czytania :)

Pamiętasz swoje wczesne dzieciństwo? Gdy szkoła była zabawą, a w domu czekał na Ciebie parujący talerz z obiadem? Gdy co wieczór oglądałeś dobranocki albo rodzicie czytali Ci bajki na dobranoc? Szczerze? Jej nie obchodzi żadna z Twoich odpowiedzi. Ona chce Ci tylko uświadomić, czego była pozbawiona byś Ty mógł to mieć. Nie zamierza użalać się nad sobą. Poniekąd jest Ci nawet wdzięczna, choć nigdy się do tego otwarcie nie przyzna. Bo gdyby nie istniała potrzeba ochrony ludzi, takich jak Ty,  pewnie nawet by nie powstała.
Pamiętasz bajki? Ten kolorowy świat niezapomnianych postaci? Królewnę Śnieżkę i innych? Byli cudowni, nieprawdaż? Piękni i tak idealni w swojej nieidealności. Szkoda tylko, że ona poznawała ich w najgorszej odsłonie. A może właśnie tej najciekawszej? Bo postacie z bajek miały dwie twarze i wyjątkowo irytującą umiejętność. I choć Twoje umiejętności ograniczały się do pozostania po złotej stronie, jej obejmowały obie. A postaci tylko czekały, aż niczego nieświadomi rodzice wypowiedzą ich imiona. Bo przecież imię nic nie znaczy. Czy to, że będą Cię nazywać inaczej coś zmieni? To tylko inna nazwa. Nie inna istota. A jednak. Tak prosta czynność otwierała dla nich swojego rodzaju portal, przez który mogli dostać się do Waszego świata. Bo Wasza rzeczywistość nie do końca była jej rzeczywistością. A portal otwierał się tuż po tym, jak słońce znikało za horyzontem. Zamykał zaś, gdy pierwsze jego promienie ledwie musnęły ściany budynku, w którym słowa bajki poniosło powietrze. Wtedy postaci zamieniały się w proch, którego ludzie nie mogli dostrzec. Ten z pozoru nic nie znaczący pył pozwalał im na odrodzenie się niby płomienny feniks. Nawet bez przeczytania ich bajki.
Postacie zawsze niszczyły za sobą dosłownie wszystko. Mordowały ile tylko mogły. Ale przecież nie można było tak po prostu akceptować jako niezmiennego faktu. Dlatego, i z wielu innych powodów, powstała Chimera. Była, jest i będzie organizacją, dzięki której świat ma jeszcze prawo bytu. Oczywiście organizacją tajną, bo jak wytłumaczyć zagrożenie, którego w racjonalny sposób wytłumaczyć się nie da? A oni byli potrzebni. Bardziej niż Wasze rządy, służby specjalne i wojsko razem wzięci. Dzielili się na cztery główne grupy w każdej placówce, która przypadała na jedno miasto lub wieś.
Pierwsi, zwani Łowcami, trudnili się najtrudniejszymi zadaniami. Korzystając ze wszystkiego, co ofiarowywała im Kwatera Chimery, mieli wytropić i zlikwidować każdą postać. Ciało zostawiali i ruszali na dalsze polowanie. Jednak z Łowcami zawsze były ogromne problemy. Nie chodzi tu o ich skłonności do przemocy, a nawet sadyzmu. A głównie o ich niewielką liczbę.
Mniej ważni byli Inżynierowie – osoby odpowiedzialne za stworzenie broni i wszelkiego sprzętu, który miałby ułatwić i usprawnić pracę Łowców. To oni odpowiadali za specjalnie zabezpieczone klatki, w których przechowywano postacie służące za obiekty laboratoryjne. Unowocześniali i tworzyli nowe zabaweczki byleby zatuszować, a może raczej nadrobić, liczebność Łowców.
Niemal najniżej była ekipa Sprzątaczy. Ich praca zaczynała się najpóźniej. Przed świtem wyruszali na miasto tylko po to, by pozbyć się ciał zamordowanych postaci. Można by powiedzieć, że pracowali niemal, jak Łowcy, ale w swej pracy pozbawieni byli ryzyka. A przecież bez ryzyka nie ma zabawy.
Ostatnią częścią personelu byli Pomocnicy. Najmniej ważni, a zarazem potrzebni. To oni biegali, by dostarczyć wiadomości po całym budynku Chimery. To oni opatrywali rany Łowców. Ale zajmowali się też tak pospolitymi rzeczami, jak przynoszenie kawy czy kupowanie tuszu do drukarek. Niby nie znaczyli nic. Z pozoru Chimera mogłaby pracować bez nich. Właśnie… Z pozoru. Bo takie proste, banalne wręcz czynności jednak  usprawniały cały system.
Słońce właśnie zniknęło za horyzontem. Nastąpił zmrok, a wraz z nim pracę zaczęła ich Organizacja.
Gdybyś spotkał ją na ulicy, na pewno nie uniknąłbyś dłuższego wpatrywania się w nią. I nie chodzi tu o fakt, że była piękna. Po prostu… Przyciągała wzrok swoją odmiennością. A może jej nastawieniem do tej odmienności? Bo nie wstydziła się jej. Ba, była z niej wręcz dumna.
Ogniście pomarańczowe włosy splotła w dwa, sięgające jej niemal do kostek, warkocze zawiązane różowymi wstążkami. Kolor włosów podkreślał jej wyjątkowe oczy – prawe w barwie jasnego fioletu i zielone lewe. Przez prawy policzek, aż do brwi, przechodziła jej dość widoczna blizna. Jakby tych wszystkich kontrastów było jeszcze mało, dziewczyna wyglądała na wysoką i szczupłą, a jednocześnie na silną i wysportowaną.
Jej ubiór także wyróżniał się na tle tłumu. Począwszy od czarnych rękawiczek bez palców, a kończąc na wysokich do kolan butach z nie do końca zawiązanymi sznurówkami, które również nie mogły być jednolite, lecz czerwono-pomarańczowe i niebiesko-żółte. Na prawym nadgarstku jako bransoletkę nosiła kajdanki, zaś na lewym kilkukrotnie owinięty drut kolczasty w otoczeniu wielu ciemnych, widocznych na bladej skórze, blizn. Na szyi zawieszoną miała rozbudowaną, czarną maskę gazową. Ciekawy wisiorek, a jaki użyteczny. Jako opaski do włosów używała pozłacanych okularów podobnych do tych, jakich używali lotnicy. Nosiła zdecydowanie zbyt dużo kolczyków. Zarówno w uszach, jak i dolnej wardze, ale to była część jej stylu. Tak jak był nią misterny tatuaż organizacji, dla której pracowała. Piękna chimera wytatuowana na lewym ramieniu. Wśród tych wszystkich dodatków niemal można było zgubić jej główne ubrania – różowy, koronkowy stanik i krótkie, postrzępione dżinsowe spodenki.
Właśnie ta, dziwna dziewczyna, weszła do budynku, niezauważona przez nikogo. Nie szła cicho niczym kot, ale kociej gracji nie można było jej odmówić. Skocznym krokiem skierowała się na jedno z wyższych pięter tylko po to, by ukucnąć na barierce. Gdyby normalny człowiek spadł z tej wysokości, nie miałby najmniejszych szans na przeżycie. Jednak, czym jak czym, ale tym ona nie musiała się martwić. Z radością przyglądała się ludziom, pracującym lub biegającym tylko po to, by zdążyć na czas. I z wrednym uśmiechem na ustach przysłuchiwała się ich zirytowanym komentarzom, na temat jej nieobecności. Kiedy zauważyła, że ich złość niemal osiąga apogeum, zaśmiała się i wśród tego śmiechu, zeskoczyła z barierki.
Nie mogła się powstrzymać i robiąc salto w powietrzu, włączyła antygrawitacyjną deskę, która rozłożywszy się z podeszw jej butów, pozwoliła jej zawisnąć nieco ponad metr nad urządzeniami stojącymi w centrum sali. Schowała deskę i miękko wylądowała na ziemi wśród tłumu ludzi, których musiała nazywać współpracownikami.
Radosnym krokiem wyminęła ich wszystkich i skierowała się do szatni. Zdjęła skórzaną, brązową kurtkę, która w noce takie jak ta, chroniła ją przed zimnem oraz wybrała sobie broń. Jak zwykle i bez wiedzy przełożonych, rezygnuje z urządzeń namierzających. W końcu jest najlepszą Łowczynią. Nie musi polegać na innych dopóki ma siebie.
Dziewczyna wzięła niewielki rozbieg i wybiwszy się z komputera, rozłożyła deskę i dosłownie wyleciała z pomieszczenia, zupełnie nie przejmując się zniszczonym stacjonarnym. To jedna z tych trzech nocy tygodniowo, gdy sama patroluje miasto. Jej przełożeni doskonale wiedzą, że ona wystarczy. Że inny Łowca tylko by jej przeszkadzał. Jest jedyną taką osobą. Zazwyczaj muszą wysyłać co najmniej piątkę ludzi. Przynajmniej jeśli chodzi o miasto takie, jak to.
Dziewczyna leci nad miastem. Nie podziwia gwiazd ani księżyca. Dla niej to tylko istniejące zjawiska, które nie przeszkadzają, ani nie pomagają w pracy. Dlatego nie warto się nad nimi zastanawiać, ani tym bardziej rozwodzić nad ich pięknem. Niech istnieją, byle daleko. Łowczyni kieruje się w  stronę konkretnego budynku. Zawsze to od niego zaczyna noc.
Wylądowała z gracją na parapecie, choć jej buty z niezbyt cichym dźwiękiem zderzyły się z metalową blachą. Chwyciła okienne ramy i pochyliwszy się, zajrzała w głąb pokoju. Dostrzegłszy postać, którą chciała ujrzeć, ukucnęła i wbiła w nią spojrzenie swoich różnokolorowych oczu.
- Yo, Śnieżyczka – powiedziała, lekko przekrzywiając głowę.
Postać spojrzała na nią ciężko.
- Znów ty? Witam.
Łowczyni przyjrzała się jej dokładnie. Jej niemal obłąkańczy wzrok milimetr po milimetrze badał ciało postaci. Jak co noc. Śnieżka miała na sobie to, co zawsze. A przynajmniej to, w czym ona ją widywała. Czarną obcisłą sukienkę do kolan, pozbawioną rękawów. Drobne, czerwone elementy ożywiały sukienkę, a wysokie czerwone szpilki zdecydowanie dodawały seksapilu. Wszystko byłoby cudownie, gdyby tylko skóra Śnieżki nie była dziwnie szara i martwa, a jej włosy w strąkach nie opadałyby przetłuszczoną kaskadą na jej plecy. I te paznokcie. Patrząc czysto stereotypowo – wydłużone, demoniczne. Ale obserwacja samej postaci jej nie wystarczała. Zawsze chciała wiedzieć coś więcej. Bo chciała uciec od codzienności. A żeby tego dokonać, musiała się ciągle rozwijać. Dlatego po paru „wizytach”, zawarły swoją małą, niemą umowę. Jedno pytanie i jedna prawdziwa odpowiedź. Informacja za informację.
- Śnieżyczko, powiedz mi… Dlaczego to robicie?
Łowczyni wyjęła broń z kabury i wskazała nią na śpiącego dzieciaka. Królewna usiadła na skraju jego łóżka i delikatnie, na razie nie zadając mu bólu, obrysowała palcami jego twarz.
- To nasza zemsta. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak nudny żywot potrafi zniszczyć człowieka? Potrafisz to sobie wyobrazić? Za pierwszym razem nasze historie były ciekawe. Były czymś nowym, świeżym. Ale gdy po raz kolejny musiałam w nich grać, by zadowolić kolejnego dzieciaka, który chce usłyszeć byle bajeczkę, miałam dość. Inni czują to samo. Dlatego co noc przychodzimy. Dlatego co noc ich zabijamy. To nasza odskocznia od rzeczywistości. To nasz… Rozwój. Przynajmniej w tej grze.
Zapadła chwila ciszy. Łowczyni nie potrzebowała większych wyjaśnień, a poza tym, nie chciała naruszyć ich umowy. Dlatego teraz czekała na pytanie postaci. Nie obchodziło jej, co Śnieżka zrobi z jej odpowiedzią. Szczerze powiedziawszy, nie obchodziło jej zupełnie nic. Nawet ona sama. Musiała jedynie czekać, aż Królewna oderwie wzrok od swojej ofiary. Dla szybko tracącej cierpliwość i zainteresowanie dziewczyny, trwało to naprawdę istną wieczność.
- A ty dlaczego to robisz?
Łowczyni przekrzywiła głowę na drugą stronę tak mocno, że aż strzyknęło jej w karku.
- Co robię? – spytała.
Chciała żeby Śnieżka doprecyzowała pytanie, którego w ogóle nie zrozumiała. Tak, jak nie pojęła do czego dążyła jej rozmówczyni.
- Dlaczego ratujesz ludzi przed nami?
Dziewczyna zaczęła kręcić młynki pistoletem w powietrzu. Nie zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie musiała. To była zaleta wiecznego mówienia prawdy. Nie musisz myśleć o własnej sieci kłamstw, w którą tak czy siak w końcu wpadniesz.
- Nikogo nie ratuję. Nie obchodzi mnie, co się z nimi stanie. Z nimi wszystkimi. Nie wyłączając mnie oczywiście.
Śnieżka spojrzała na nią oczami wygłodniałego potwora.
- Nie miałabyś mi za złe, gdym go teraz zabiła?
Łowczyni tylko wzruszyła ramionami, tylko potwierdzając, jak bardzo jej to nie odchodzi. Królewna spojrzała na chłopca z psychopatycznym uśmiechem. Mocniej przycisnęła paznokcie do jego skóry, rozcinając ją. Jednakże według dziewczyny wszystko działo się zbyt wolno. Znudziło ją czekanie. Dlatego w ułamku sekundy wycelowała i wystrzeliła, idealnie trafiając w jej głowę. Martwe ciało postaci opadło na kołdrę dziecka. Albo kogoś starszego. Nie mniej, nic mu nie groziło. Nie przygniecie go. Jest zbyt lekka. Bo postacie ważą tyle, ile słowa je opisujące. Może troszkę więcej. Rano, o ile jej ciało jeszcze tu będzie, dzieciak bez problemu odrzuci ją razem z kołdrą.
Odwracała się by już wyskoczyć, gdy usłyszała cichy szloch. Spojrzała w stronę małego człowieka, który zdążył się akurat obudzić. Chłopak, jak się okazało, wcale młody nie był. Wyglądał na jakieś siedemnaście lat. Ale co dziwniejsze, widział postać leżącą na jego łóżku. I płakał nad jej losem. Do tego czuć od niego było lekki smród bajek. Łowczyni uśmiechnęła się. Ta noc zapowiadała się naprawdę ciekawie.
Bez pytania i wbrew woli chłopaka, związuje mu ręce drutem kolczastym i ciągnie w stronę parapetu. Jest dla niego zbyt silna. Nie ma żadnych szans. Dlatego, gdy Łowczyni rozkłada deskę, posłusznie na nią wchodzi. Próbuje uniknąć bólu związanego z nadmiernym obciążaniem rąk, choć średnio mu to wychodzi.
Poza znalezieniem mieszańca, Łowczyni nie miała jednak zbyt ciekawej nocy. Zauważyła jeszcze wiele postaci i każdą zabiła celnym strzałem. Nawet nie marnowała czasu by podlecieć bliżej i choćby sprawdzić, kogo akurat zabiła. Po pracowitym czasie, w końcu mogła wrócić do bazy, co mimo wszystko nie napawało jej optymizmem. Jej zabawa się kończyła.
Zawisła w powietrzu tak, jak na początku nocy. Tak, jak zawsze. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby moment później nie zrzuciła silnym kopniakiem tego dzieciaka z deski.  Rozwiązała końcówkę drutu kolczastego, który dalej służył jej za bransoletkę i podała ją jednej z Pomocnic. Złożyła deskę i oznajmiając, że idzie poszukać nowego drutu, wyszła z pomieszczenia.
Gdy tylko wróciła z czystą i lśniącą bransoletką, dyrektor placówki zwrócił jej uwagę.
- Wiesz, że gdybyś nie była taka dobra, nie puszczałbym ci tego płazem, prawda?
- Wiem. Jednakże jestem waszym najlepszym eksperymentem, na którego utratę nie możecie sobie pozwolić. Wasi słabi Łowcy nie dadzą rady mnie zastąpić.
- Jesteś naszym najgorszym eksperymentem Mess.
Łowczyni tylko się uśmiechnęła z pogardą, odłożyła broń i założyła skórzaną kurtkę. Gdy wróciła do głównej sali okazało się, że chcą zabić mieszańca tylko po to, by zrobić mu sekcję. Nie wiedzieli, jak powstał i byli tego po prostu ciekawi. A jednocześnie bali się podejść do niego bliżej, choć z daleka widać było, że to on jest najbardziej przerażony. Dlatego któryś z Łowców chwycił pistolet i strzelił. Mess stanęła na drodze pocisku i złapała go w dwa palce. Metal spowodował drobne ranki, które zagoiły się niemal natychmiast, gdy tylko upuściła pocisk.
- On może nam się jeszcze przydać. Poczekajcie.
- Dlaczego mam cię niby słuchać? – spytał Łowca, celując w nią pistoletem.
- Może dlatego, że mogłabym cię zabić, zanim zdążysz wystrzelić? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, dodatkowo dołączając pogardę.
Ich interesującą wymianę zdań przerwał sam dyrektor.
- Dość. Mess może mieć rację. Jeśli nie, to ona jest w stanie go zabić.
Wszyscy odsunęli się i opuścili bronie. Łowczyni tylko otworzyła jedną z klatek i wyciągnęła byle którą postać. Popchnęła ją tak, że królewna przewróciła się i leżała twarzą na ziemi. Od jednego z pracowników, Mess wzięła pistolet i podała go mieszańcowi. Chłopak wyraźnie się waha, gdy widzi przed sobą rękojeść. Któraś z Pomocnic w międzyczasie zdjęła mu pęta, więc wybór zależy całkowicie od niego.
- Nie masz wyboru. Tak czy tak zginiesz. Możesz jedynie odroczyć swój wyrok śmierci.
Słowa Mess były przepełnione okrucieństwem i prawdziwością. Ale nie to było najgorsze. Najgorszy był fakt, że Łowczyni była przygotowana. Gdyby on próbował zabić kogoś innego niż postać, zamordowałaby go w ułamku sekundy, a jedyny smutek jaki by odczuła to stracenie ciekawej zabawki. Mieszaniec jednak pewną ręką chwycił broń i wystrzelił. Zabił postać.
- Tchórz – prychnęła. – Nie nadajesz się tutaj. Zabiłeś żeby się uratować.
- A ty niby jesteś lepsza? – spytał zirytowany. Zrobił, co mu kazała, a teraz jeszcze go wyśmiewa? – Zabijasz ich codziennie! W tym moją matkę! Czym niby się różnimy?
Mess wytrąciła mu broń z ręki i znokautowała go w ułamku sekundy. Gdy leżał na ziemi, niezdolny do podniesienia się, usiadła okrakiem na jego klatce piersiowej. Pochyliła się i szeptem, prosto do jego ucha powiedziała:
- Ja robię to dla zabawy.

Po tym prostym stwierdzeniu, które sprawiło, że mieszaniec zaniemówił, Łowczyni wstała i radosnym krokiem wyszła na światło rodzącego się słońca. Odeszła by wrócić następnej nocy, choć wiedziała, że na jej nieszczęście, nie będzie już pracować sama.

4 komentarze:

  1. Świetne. *.*
    Postać Mess jest po prostu zarąbista. ^^
    Spodobało mi się, nie powiem. :3
    Czekam na więcej, Nyrim :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio, fajnie piszesz i w ogóle, ale stawianie takich warunków jak tyle, a tyle kometarzy jest trochę nie fair wobec czytelników, nie uważasz? Chciałabyś, dostać czekoladę pod warunkiem, że poprosisz o nią na ulicy 10 przypadkowych osób? Pewnie nie, a takie oczekiwania to jak byś wszystkim łaskę robiła. Myślałam, że blogi się pisze, bo się przede wszystkim chce pisać i robi się to jak najlepiej, bo to przyciąga czytelników. Nie piszę tego wszytkiego ze złośliwości i mam nadzieję, że Cię to nie obrazi, bo jesteś genialną autorką, ale wszystko ma swoje granice, zwłaszcza, że zawsze działałaś według innego systemu. Moim zdaniem w ten sposób można tylko stracić czytelników. A jeśli się nie ma czasu, to wystarczy powiedzieć, że nie da rady dodać nowej notki i zrobi się to kiedyś później, a nie narzucać czytelnikom wymagania, a jeśli ich nie spełnią to niech się czują winni, bo nie skomentowali odpowiednią ilość razy. Nie podoba mi się to, może inni nie mają z tym problemu, ale moim zdaniem to jest bardziej niż nie fair. Mam nadzieję, że Cię nie uraziłam. Jeszcze raz chce dodać, że podziwiam Twoje prace, ale we wszystkim trzeba mieć umiar. Pozdrawiam, Jane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zamiaru się obrażać :D
      Wiem, że stawianie warunków to beznadziejny pomysł. Wiem, że ludzie wchodzą na tego bloga nawet, jak przez dłuższy czas nie dodam niczego nowego. Zawsze działałam inaczej, ale teraz jest mi po prostu trochę trudniej. A że niestety jestem tchórzem, który nie potrafi przyznać, że ma za mało czasu by coś napisać, to rzucam wymagania na Was, choć nie jesteście niczemu winni. A te teksty z komentarzami/ liczbą wejść podpatrzyłam u innych blogerek i uznałam, że skoro one mogą to ja też.
      I dziękuję za uwagę :) może w końcu spróbuję zgarnąć dupę i przestać się zasłaniać innymi :)

      Usuń
    2. Ciesze się, że tak to odebrałaś i mam nadzieję, że to czas znajdzie Ciebie, żebyś Ty nie musiała go szukać rezygnując ze swoich spraw :) Życzę dużo czasu i dużo weny. Jeszcze raz pozdrawiam :) Jane

      Usuń