Konban - wa Minna!
Przepraszam, że tak długo mnie tu nie było :C
Mogliście pomyśleć, że zawieszam bloga albo coś (w sumie o tym też myślałam), ale głównie chodzi o to, że nie miałam czasu żeby cokolwiek napisać. Niemniej jednak dziś kończył się termin jednego z konkursów pt. "Otwartym tekstem" Magazynu Chimera. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie napisała dwóch wersji :) A jako, iż nie mam weny na pisanie (co szczerze mówiąc pewnie jest spowodowane moim zmęczeniem- 5 h snu to był mój dzienny max w tym tyg :C ) to wrzucę Wam właśnie to opowiadanie :)
Niemniej jednak miłego czytania :)
Pamiętasz
swoje wczesne dzieciństwo? Gdy szkoła była zabawą, a w domu czekał na Ciebie
parujący talerz z obiadem? Gdy co wieczór oglądałeś dobranocki albo rodzicie
czytali Ci bajki na dobranoc? Szczerze? Jej nie obchodzi żadna z Twoich
odpowiedzi. Ona chce Ci tylko uświadomić, czego była pozbawiona byś Ty mógł to
mieć. Nie zamierza użalać się nad sobą. Poniekąd jest Ci nawet wdzięczna, choć
nigdy się do tego otwarcie nie przyzna. Bo gdyby nie istniała potrzeba ochrony
ludzi, takich jak Ty, pewnie nawet by
nie powstała.
Pamiętasz
bajki? Ten kolorowy świat niezapomnianych postaci? Królewnę Śnieżkę i innych?
Byli cudowni, nieprawdaż? Piękni i tak idealni w swojej nieidealności. Szkoda
tylko, że ona poznawała ich w najgorszej odsłonie. A może właśnie tej najciekawszej?
Bo postacie z bajek miały dwie twarze i wyjątkowo irytującą umiejętność. I choć
Twoje umiejętności ograniczały się do pozostania po złotej stronie, jej
obejmowały obie. A postaci tylko czekały, aż niczego nieświadomi rodzice
wypowiedzą ich imiona. Bo przecież imię nic nie znaczy. Czy to, że będą Cię
nazywać inaczej coś zmieni? To tylko inna nazwa. Nie inna istota. A jednak. Tak
prosta czynność otwierała dla nich swojego rodzaju portal, przez który mogli
dostać się do Waszego świata. Bo Wasza rzeczywistość nie do końca była jej
rzeczywistością. A portal otwierał się tuż po tym, jak słońce znikało za
horyzontem. Zamykał zaś, gdy pierwsze jego promienie ledwie musnęły ściany
budynku, w którym słowa bajki poniosło powietrze. Wtedy postaci zamieniały się
w proch, którego ludzie nie mogli dostrzec. Ten z pozoru nic nie znaczący pył
pozwalał im na odrodzenie się niby płomienny feniks. Nawet bez przeczytania ich
bajki.
Postacie
zawsze niszczyły za sobą dosłownie wszystko. Mordowały ile tylko mogły. Ale przecież
nie można było tak po prostu akceptować jako niezmiennego faktu. Dlatego, i z
wielu innych powodów, powstała Chimera. Była, jest i będzie organizacją, dzięki
której świat ma jeszcze prawo bytu. Oczywiście organizacją tajną, bo jak
wytłumaczyć zagrożenie, którego w racjonalny sposób wytłumaczyć się nie da? A
oni byli potrzebni. Bardziej niż Wasze rządy, służby specjalne i wojsko razem
wzięci. Dzielili się na cztery główne grupy w każdej placówce, która przypadała
na jedno miasto lub wieś.
Pierwsi,
zwani Łowcami, trudnili się najtrudniejszymi zadaniami. Korzystając ze
wszystkiego, co ofiarowywała im Kwatera Chimery, mieli wytropić i zlikwidować każdą
postać. Ciało zostawiali i ruszali na dalsze polowanie. Jednak z Łowcami zawsze
były ogromne problemy. Nie chodzi tu o ich skłonności do przemocy, a nawet
sadyzmu. A głównie o ich niewielką liczbę.
Mniej
ważni byli Inżynierowie – osoby odpowiedzialne za stworzenie broni i wszelkiego
sprzętu, który miałby ułatwić i usprawnić pracę Łowców. To oni odpowiadali za
specjalnie zabezpieczone klatki, w których przechowywano postacie służące za
obiekty laboratoryjne. Unowocześniali i tworzyli nowe zabaweczki byleby
zatuszować, a może raczej nadrobić, liczebność Łowców.
Niemal
najniżej była ekipa Sprzątaczy. Ich praca zaczynała się najpóźniej. Przed
świtem wyruszali na miasto tylko po to, by pozbyć się ciał zamordowanych
postaci. Można by powiedzieć, że pracowali niemal, jak Łowcy, ale w swej pracy
pozbawieni byli ryzyka. A przecież bez ryzyka nie ma zabawy.
Ostatnią
częścią personelu byli Pomocnicy. Najmniej ważni, a zarazem potrzebni. To oni
biegali, by dostarczyć wiadomości po całym budynku Chimery. To oni opatrywali
rany Łowców. Ale zajmowali się też tak pospolitymi rzeczami, jak przynoszenie
kawy czy kupowanie tuszu do drukarek. Niby nie znaczyli nic. Z pozoru Chimera
mogłaby pracować bez nich. Właśnie… Z pozoru. Bo takie proste, banalne wręcz
czynności jednak usprawniały cały
system.
Słońce
właśnie zniknęło za horyzontem. Nastąpił zmrok, a wraz z nim pracę zaczęła ich
Organizacja.
Gdybyś
spotkał ją na ulicy, na pewno nie uniknąłbyś dłuższego wpatrywania się w nią. I
nie chodzi tu o fakt, że była piękna. Po prostu… Przyciągała wzrok swoją
odmiennością. A może jej nastawieniem do tej odmienności? Bo nie wstydziła się jej.
Ba, była z niej wręcz dumna.
Ogniście
pomarańczowe włosy splotła w dwa, sięgające jej niemal do kostek, warkocze
zawiązane różowymi wstążkami. Kolor włosów podkreślał jej wyjątkowe oczy –
prawe w barwie jasnego fioletu i zielone lewe. Przez prawy policzek, aż do
brwi, przechodziła jej dość widoczna blizna. Jakby tych wszystkich kontrastów
było jeszcze mało, dziewczyna wyglądała na wysoką i szczupłą, a jednocześnie na
silną i wysportowaną.
Jej
ubiór także wyróżniał się na tle tłumu. Począwszy od czarnych rękawiczek bez
palców, a kończąc na wysokich do kolan butach z nie do końca zawiązanymi
sznurówkami, które również nie mogły być jednolite, lecz czerwono-pomarańczowe
i niebiesko-żółte. Na prawym nadgarstku jako bransoletkę nosiła kajdanki, zaś
na lewym kilkukrotnie owinięty drut kolczasty w otoczeniu wielu ciemnych,
widocznych na bladej skórze, blizn. Na szyi zawieszoną miała rozbudowaną,
czarną maskę gazową. Ciekawy wisiorek, a jaki użyteczny. Jako opaski do włosów
używała pozłacanych okularów podobnych do tych, jakich używali lotnicy. Nosiła
zdecydowanie zbyt dużo kolczyków. Zarówno w uszach, jak i dolnej wardze, ale to
była część jej stylu. Tak jak był nią misterny tatuaż organizacji, dla której
pracowała. Piękna chimera wytatuowana na lewym ramieniu. Wśród tych wszystkich
dodatków niemal można było zgubić jej główne ubrania – różowy, koronkowy stanik
i krótkie, postrzępione dżinsowe spodenki.
Właśnie
ta, dziwna dziewczyna, weszła do budynku, niezauważona przez nikogo. Nie szła
cicho niczym kot, ale kociej gracji nie można było jej odmówić. Skocznym
krokiem skierowała się na jedno z wyższych pięter tylko po to, by ukucnąć na
barierce. Gdyby normalny człowiek spadł z tej wysokości, nie miałby
najmniejszych szans na przeżycie. Jednak, czym jak czym, ale tym ona nie
musiała się martwić. Z radością przyglądała się ludziom, pracującym lub
biegającym tylko po to, by zdążyć na czas. I z wrednym uśmiechem na ustach
przysłuchiwała się ich zirytowanym komentarzom, na temat jej nieobecności.
Kiedy zauważyła, że ich złość niemal osiąga apogeum, zaśmiała się i wśród tego
śmiechu, zeskoczyła z barierki.
Nie
mogła się powstrzymać i robiąc salto w powietrzu, włączyła antygrawitacyjną
deskę, która rozłożywszy się z podeszw jej butów, pozwoliła jej zawisnąć nieco
ponad metr nad urządzeniami stojącymi w centrum sali. Schowała deskę i miękko
wylądowała na ziemi wśród tłumu ludzi, których musiała nazywać
współpracownikami.
Radosnym
krokiem wyminęła ich wszystkich i skierowała się do szatni. Zdjęła skórzaną,
brązową kurtkę, która w noce takie jak ta, chroniła ją przed zimnem oraz
wybrała sobie broń. Jak zwykle i bez wiedzy przełożonych, rezygnuje z urządzeń
namierzających. W końcu jest najlepszą Łowczynią. Nie musi polegać na innych
dopóki ma siebie.
Dziewczyna
wzięła niewielki rozbieg i wybiwszy się z komputera, rozłożyła deskę i
dosłownie wyleciała z pomieszczenia, zupełnie nie przejmując się zniszczonym
stacjonarnym. To jedna z tych trzech nocy tygodniowo, gdy sama patroluje
miasto. Jej przełożeni doskonale wiedzą, że ona wystarczy. Że inny Łowca tylko
by jej przeszkadzał. Jest jedyną taką osobą. Zazwyczaj muszą wysyłać co
najmniej piątkę ludzi. Przynajmniej jeśli chodzi o miasto takie, jak to.
Dziewczyna
leci nad miastem. Nie podziwia gwiazd ani księżyca. Dla niej to tylko istniejące
zjawiska, które nie przeszkadzają, ani nie pomagają w pracy. Dlatego nie warto
się nad nimi zastanawiać, ani tym bardziej rozwodzić nad ich pięknem. Niech
istnieją, byle daleko. Łowczyni kieruje się w
stronę konkretnego budynku. Zawsze to od niego zaczyna noc.
Wylądowała
z gracją na parapecie, choć jej buty z niezbyt cichym dźwiękiem zderzyły się z
metalową blachą. Chwyciła okienne ramy i pochyliwszy się, zajrzała w głąb
pokoju. Dostrzegłszy postać, którą chciała ujrzeć, ukucnęła i wbiła w nią spojrzenie
swoich różnokolorowych oczu.
-
Yo, Śnieżyczka – powiedziała, lekko przekrzywiając głowę.
Postać
spojrzała na nią ciężko.
-
Znów ty? Witam.
Łowczyni
przyjrzała się jej dokładnie. Jej niemal obłąkańczy wzrok milimetr po
milimetrze badał ciało postaci. Jak co noc. Śnieżka miała na sobie to, co
zawsze. A przynajmniej to, w czym ona ją widywała. Czarną obcisłą sukienkę do
kolan, pozbawioną rękawów. Drobne, czerwone elementy ożywiały sukienkę, a
wysokie czerwone szpilki zdecydowanie dodawały seksapilu. Wszystko byłoby
cudownie, gdyby tylko skóra Śnieżki nie była dziwnie szara i martwa, a jej
włosy w strąkach nie opadałyby przetłuszczoną kaskadą na jej plecy. I te
paznokcie. Patrząc czysto stereotypowo – wydłużone, demoniczne. Ale obserwacja
samej postaci jej nie wystarczała. Zawsze chciała wiedzieć coś więcej. Bo
chciała uciec od codzienności. A żeby tego dokonać, musiała się ciągle
rozwijać. Dlatego po paru „wizytach”, zawarły swoją małą, niemą umowę. Jedno
pytanie i jedna prawdziwa odpowiedź. Informacja za informację.
-
Śnieżyczko, powiedz mi… Dlaczego to robicie?
Łowczyni
wyjęła broń z kabury i wskazała nią na śpiącego dzieciaka. Królewna usiadła na
skraju jego łóżka i delikatnie, na razie nie zadając mu bólu, obrysowała
palcami jego twarz.
-
To nasza zemsta. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak nudny żywot potrafi zniszczyć
człowieka? Potrafisz to sobie wyobrazić? Za pierwszym razem nasze historie były
ciekawe. Były czymś nowym, świeżym. Ale gdy po raz kolejny musiałam w nich
grać, by zadowolić kolejnego dzieciaka, który chce usłyszeć byle bajeczkę,
miałam dość. Inni czują to samo. Dlatego co noc przychodzimy. Dlatego co noc
ich zabijamy. To nasza odskocznia od rzeczywistości. To nasz… Rozwój.
Przynajmniej w tej grze.
Zapadła
chwila ciszy. Łowczyni nie potrzebowała większych wyjaśnień, a poza tym, nie
chciała naruszyć ich umowy. Dlatego teraz czekała na pytanie postaci. Nie
obchodziło jej, co Śnieżka zrobi z jej odpowiedzią. Szczerze powiedziawszy, nie
obchodziło jej zupełnie nic. Nawet ona sama. Musiała jedynie czekać, aż
Królewna oderwie wzrok od swojej ofiary. Dla szybko tracącej cierpliwość i
zainteresowanie dziewczyny, trwało to naprawdę istną wieczność.
-
A ty dlaczego to robisz?
Łowczyni
przekrzywiła głowę na drugą stronę tak mocno, że aż strzyknęło jej w karku.
-
Co robię? – spytała.
Chciała
żeby Śnieżka doprecyzowała pytanie, którego w ogóle nie zrozumiała. Tak, jak
nie pojęła do czego dążyła jej rozmówczyni.
-
Dlaczego ratujesz ludzi przed nami?
Dziewczyna
zaczęła kręcić młynki pistoletem w powietrzu. Nie zastanawiała się nad
odpowiedzią. Nie musiała. To była zaleta wiecznego mówienia prawdy. Nie musisz
myśleć o własnej sieci kłamstw, w którą tak czy siak w końcu wpadniesz.
-
Nikogo nie ratuję. Nie obchodzi mnie, co się z nimi stanie. Z nimi wszystkimi.
Nie wyłączając mnie oczywiście.
Śnieżka
spojrzała na nią oczami wygłodniałego potwora.
-
Nie miałabyś mi za złe, gdym go teraz zabiła?
Łowczyni
tylko wzruszyła ramionami, tylko potwierdzając, jak bardzo jej to nie odchodzi.
Królewna spojrzała na chłopca z psychopatycznym uśmiechem. Mocniej przycisnęła
paznokcie do jego skóry, rozcinając ją. Jednakże według dziewczyny wszystko
działo się zbyt wolno. Znudziło ją czekanie. Dlatego w ułamku sekundy
wycelowała i wystrzeliła, idealnie trafiając w jej głowę. Martwe ciało postaci
opadło na kołdrę dziecka. Albo kogoś starszego. Nie mniej, nic mu nie groziło.
Nie przygniecie go. Jest zbyt lekka. Bo postacie ważą tyle, ile słowa je
opisujące. Może troszkę więcej. Rano, o ile jej ciało jeszcze tu będzie,
dzieciak bez problemu odrzuci ją razem z kołdrą.
Odwracała
się by już wyskoczyć, gdy usłyszała cichy szloch. Spojrzała w stronę małego
człowieka, który zdążył się akurat obudzić. Chłopak, jak się okazało, wcale
młody nie był. Wyglądał na jakieś siedemnaście lat. Ale co dziwniejsze, widział
postać leżącą na jego łóżku. I płakał nad jej losem. Do tego czuć od niego było
lekki smród bajek. Łowczyni uśmiechnęła się. Ta noc zapowiadała się naprawdę
ciekawie.
Bez
pytania i wbrew woli chłopaka, związuje mu ręce drutem kolczastym i ciągnie w
stronę parapetu. Jest dla niego zbyt silna. Nie ma żadnych szans. Dlatego, gdy
Łowczyni rozkłada deskę, posłusznie na nią wchodzi. Próbuje uniknąć bólu
związanego z nadmiernym obciążaniem rąk, choć średnio mu to wychodzi.
Poza
znalezieniem mieszańca, Łowczyni nie miała jednak zbyt ciekawej nocy. Zauważyła
jeszcze wiele postaci i każdą zabiła celnym strzałem. Nawet nie marnowała czasu
by podlecieć bliżej i choćby sprawdzić, kogo akurat zabiła. Po pracowitym
czasie, w końcu mogła wrócić do bazy, co mimo wszystko nie napawało jej
optymizmem. Jej zabawa się kończyła.
Zawisła
w powietrzu tak, jak na początku nocy. Tak, jak zawsze. I nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby moment później nie zrzuciła silnym kopniakiem tego dzieciaka z
deski. Rozwiązała końcówkę drutu
kolczastego, który dalej służył jej za bransoletkę i podała ją jednej z
Pomocnic. Złożyła deskę i oznajmiając, że idzie poszukać nowego drutu, wyszła z
pomieszczenia.
Gdy
tylko wróciła z czystą i lśniącą bransoletką, dyrektor placówki zwrócił jej
uwagę.
-
Wiesz, że gdybyś nie była taka dobra, nie puszczałbym ci tego płazem, prawda?
-
Wiem. Jednakże jestem waszym najlepszym eksperymentem, na którego utratę nie
możecie sobie pozwolić. Wasi słabi Łowcy nie dadzą rady mnie zastąpić.
-
Jesteś naszym najgorszym eksperymentem Mess.
Łowczyni
tylko się uśmiechnęła z pogardą, odłożyła broń i założyła skórzaną kurtkę. Gdy
wróciła do głównej sali okazało się, że chcą zabić mieszańca tylko po to, by
zrobić mu sekcję. Nie wiedzieli, jak powstał i byli tego po prostu ciekawi. A
jednocześnie bali się podejść do niego bliżej, choć z daleka widać było, że to
on jest najbardziej przerażony. Dlatego któryś z Łowców chwycił pistolet i
strzelił. Mess stanęła na drodze pocisku i złapała go w dwa palce. Metal spowodował
drobne ranki, które zagoiły się niemal natychmiast, gdy tylko upuściła pocisk.
-
On może nam się jeszcze przydać. Poczekajcie.
-
Dlaczego mam cię niby słuchać? – spytał Łowca, celując w nią pistoletem.
-
Może dlatego, że mogłabym cię zabić, zanim zdążysz wystrzelić? – odpowiedziała
pytaniem na pytanie, dodatkowo dołączając pogardę.
Ich
interesującą wymianę zdań przerwał sam dyrektor.
-
Dość. Mess może mieć rację. Jeśli nie, to ona jest w stanie go zabić.
Wszyscy
odsunęli się i opuścili bronie. Łowczyni tylko otworzyła jedną z klatek i
wyciągnęła byle którą postać. Popchnęła ją tak, że królewna przewróciła się i
leżała twarzą na ziemi. Od jednego z pracowników, Mess wzięła pistolet i podała
go mieszańcowi. Chłopak wyraźnie się waha, gdy widzi przed sobą rękojeść.
Któraś z Pomocnic w międzyczasie zdjęła mu pęta, więc wybór zależy całkowicie
od niego.
-
Nie masz wyboru. Tak czy tak zginiesz. Możesz jedynie odroczyć swój wyrok
śmierci.
Słowa
Mess były przepełnione okrucieństwem i prawdziwością. Ale nie to było
najgorsze. Najgorszy był fakt, że Łowczyni była przygotowana. Gdyby on próbował
zabić kogoś innego niż postać, zamordowałaby go w ułamku sekundy, a jedyny
smutek jaki by odczuła to stracenie ciekawej zabawki. Mieszaniec jednak pewną
ręką chwycił broń i wystrzelił. Zabił postać.
-
Tchórz – prychnęła. – Nie nadajesz się tutaj. Zabiłeś żeby się uratować.
-
A ty niby jesteś lepsza? – spytał zirytowany. Zrobił, co mu kazała, a teraz
jeszcze go wyśmiewa? – Zabijasz ich codziennie! W tym moją matkę! Czym niby się
różnimy?
Mess
wytrąciła mu broń z ręki i znokautowała go w ułamku sekundy. Gdy leżał na
ziemi, niezdolny do podniesienia się, usiadła okrakiem na jego klatce
piersiowej. Pochyliła się i szeptem, prosto do jego ucha powiedziała:
-
Ja robię to dla zabawy.
Po
tym prostym stwierdzeniu, które sprawiło, że mieszaniec zaniemówił, Łowczyni
wstała i radosnym krokiem wyszła na światło rodzącego się słońca. Odeszła by
wrócić następnej nocy, choć wiedziała, że na jej nieszczęście, nie będzie już
pracować sama.
Świetne. *.*
OdpowiedzUsuńPostać Mess jest po prostu zarąbista. ^^
Spodobało mi się, nie powiem. :3
Czekam na więcej, Nyrim :*
Serio, fajnie piszesz i w ogóle, ale stawianie takich warunków jak tyle, a tyle kometarzy jest trochę nie fair wobec czytelników, nie uważasz? Chciałabyś, dostać czekoladę pod warunkiem, że poprosisz o nią na ulicy 10 przypadkowych osób? Pewnie nie, a takie oczekiwania to jak byś wszystkim łaskę robiła. Myślałam, że blogi się pisze, bo się przede wszystkim chce pisać i robi się to jak najlepiej, bo to przyciąga czytelników. Nie piszę tego wszytkiego ze złośliwości i mam nadzieję, że Cię to nie obrazi, bo jesteś genialną autorką, ale wszystko ma swoje granice, zwłaszcza, że zawsze działałaś według innego systemu. Moim zdaniem w ten sposób można tylko stracić czytelników. A jeśli się nie ma czasu, to wystarczy powiedzieć, że nie da rady dodać nowej notki i zrobi się to kiedyś później, a nie narzucać czytelnikom wymagania, a jeśli ich nie spełnią to niech się czują winni, bo nie skomentowali odpowiednią ilość razy. Nie podoba mi się to, może inni nie mają z tym problemu, ale moim zdaniem to jest bardziej niż nie fair. Mam nadzieję, że Cię nie uraziłam. Jeszcze raz chce dodać, że podziwiam Twoje prace, ale we wszystkim trzeba mieć umiar. Pozdrawiam, Jane
OdpowiedzUsuńNie mam zamiaru się obrażać :D
UsuńWiem, że stawianie warunków to beznadziejny pomysł. Wiem, że ludzie wchodzą na tego bloga nawet, jak przez dłuższy czas nie dodam niczego nowego. Zawsze działałam inaczej, ale teraz jest mi po prostu trochę trudniej. A że niestety jestem tchórzem, który nie potrafi przyznać, że ma za mało czasu by coś napisać, to rzucam wymagania na Was, choć nie jesteście niczemu winni. A te teksty z komentarzami/ liczbą wejść podpatrzyłam u innych blogerek i uznałam, że skoro one mogą to ja też.
I dziękuję za uwagę :) może w końcu spróbuję zgarnąć dupę i przestać się zasłaniać innymi :)
Ciesze się, że tak to odebrałaś i mam nadzieję, że to czas znajdzie Ciebie, żebyś Ty nie musiała go szukać rezygnując ze swoich spraw :) Życzę dużo czasu i dużo weny. Jeszcze raz pozdrawiam :) Jane
Usuń