- Naprawdę? –
jej oczy rozszerzyły się uroczo, gdy spytała z nadzieją.
- Tak – odparła
Ivy z uśmiechem.
Pierwszy raz
miała do czynienia z taką reakcją.
- Skoro jestem
aniołkiem, czemu nie jaśnieję jak ty?
- Jaśnieję? –
spytała nie wiedząc o co chodzi.
Dziewczynka
pokiwała twierdząco głową. Wiedziałem o co chodziło Ivy. O to całe bycie
aniołem. Każdy człowiek spełniający dobre uczynki będzie jaśniał wewnętrznym
światłem. Zbyt pięknym i silnym. By ktokolwiek mógł je przyćmić. Zrobić to
jedynie mogą złe czyny. Jednak nie sądziłem, że Ivy zamierza tak to wytłumaczyć
dziewczynce. Zresztą, białowłosa była zbyt zdziwiona, by cokolwiek
powiedzieć. Sześciolatka widząc, że jej
rozmówczyni niezbyt wie, o czym mówi, więc wyłożyła jej to prościej. Bardziej
obrazowo.
- Wyglądasz
jakby wokół ciebie załamywało się światło słoneczne.
Po tym zdaniu
Ivy zdziwiła się jeszcze bardziej. Zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy.
Czuła, że skrzydła ma złożone pod płaszczem, więc mimo wyjaśnień, nadal nie
wiedziała, o co dziewczynce może chodzić. Była tak zamyślona, że nie zauważyła,
gdy dziewczynka sięgnęła do końcówek jej arafatki i rozwiązała je. Włosy spadły
na plecy kaskadą. Ivy w ostatniej chwili złapała chustkę, zasłaniając twarz.
Spojrzała na dziecko z przerażeniem. Poczuła się taka bezbronna. Skoro
sześciolatka mogła to zrobić… Nie chciała o tym myśleć. Ukucnąłem obok niej,
lekko się uśmiechając. Poczułem ból w sercu, gdy pomyślała o mnie. Ivy czuła
się… zdradzona. Dziewczynka uśmiechnęła się do niej niewinnie, szeroko i
szczerze.
- Pokaż mi swoją
twarz – poprosiła.
- Przestraszysz się mnie – zaprzeczyła od
razu, lekko kręcąc przecząco głową. – Wyglądam jak potwór.
Zamarłem. Nie
sądziłem, że właśnie tak o sobie myśli. Miałem nadzieję, że powiedziała to pod
wpływem chwili, ale wiedziałem, że to tylko moje wymówki. Liczyłem także, że
przestała się tak traktować od tego czasu do czasów dzisiejszych. Myślenie o
czasie, przebywając w przeszłości i w czyichś wspomnieniach zdawało mi się z
lekka idiotyczne. Ja nigdy nie traktowałem jej jak potwora. Była dla mnie zbyt
ważna. Dziewczynka uśmiechnęła się szerzej.
- Anioły nie są straszne – odparła – więc,
skoro jesteś jedną z nich to nie możesz być przerażająca.
Tym razem to Ivy
zamarła. Dziecko, korzystając z tego, delikatnie zdjęło arafatkę z jej twarzy.
Do tej pory, bez chusty widziałem ją tylko ja i osoby, które ginęły z jej ręki.
Nikt więcej. Ivy nadal się nie rozluźniała, a co więcej zamknęła kurczowo oczy.
Czuła, że mydlana bańka, jaka utworzyła się wokół nich, niedługo pęknie.
Spodziewała się okrzyków przerażenia i wyzywania od diabłów. Chociaż nigdy nie
wypróbowywano na niej egzorcyzmów, to nie sądziła, że może to być przyjemne.
Drgnęła nieco nerwowo, gdy poczuła niewielkie dłonie z ciekawością badające jej
twarz. Białowłosa mimowolnie zadrżała. Ręce dziewczynki były delikatne, ciepłe
i miękkie. Ivy powoli otworzyła oczy i spojrzała na nią ze zdziwieniem.
Spodziewała się zupełnie innej reakcji. Dziewczynka nie zabierała ręki.
- Jesteś piękna
– powiedziała cicho.
Ivy zaśmiała
się, lekko speszona komplementem. Bądź co bądź wszyscy uważali ją za potwora.
Słowa, które wypowiedziała dziewczynka, Ivy zazwyczaj słyszała tylko ode mnie.
Teraz jednak zawiązała arafatkę, zakrywając twarzi upinając końcówkami włosy.
- Dlaczego
ukrywasz twarz? – spytała.
To już było coś
innego. Ja nigdy nie dopytywałem o to. Wystarczyło mi, że Ivy raz mi to
powiedziała, a ja to zaakceptowałem. Bogini Śmierci zapatrzyła się w tłum ludzi
idących ulicą. W nikogo konkretnego, ot tak, w całą tę masę. Wszyscy mijali ją,
nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem. Ponieważ ignorowali świątynię i
mieszkającą tam osobę, nie zwrócili także uwagi na siedzącą tam dziewczynkę.
Mała blondynka została automatycznie wykluczona z ich społeczeństwa, choć tylko
na tę małą chwilę. Gdyby tylko wtopiła się w ten bezimienny tłum, pewnie ludzie
przyjęli ją jako jedną z nich. Ale dziewczynka nie wyglądała, jakby miała za
chwilę wstać i pójść Ten nudny, szary kłąb ludzi był warty niewiele, ale od ich
zdania tyle zależało.
- Bo widzisz – zaczęła i zamilkła próbując
dobrać łagodne i zrozumiałe dla niej słowa, które nie oczerniałyby ludzi.
Przypomniało jej się jak ja jej to tłumaczyłem. – Ludzie to skomplikowane
istoty. Nie zawsze mogą wszystko zrozumieć i pojąć, więc dużo się przed nimi
ukrywa. Ale posiadanie sekretów ich przeraża. Dlatego nie akceptują osób z sekretami.
Chociaż nie… to złe wytłumaczenie. Każdy ma sekrety. Tylko, że ludzie skrzętnie
je chowają. I takie sekrety są do zaakceptowania przez większość. Natomiast
mojego nie da się ot tak ukryć. Dlatego też uważają mnie, zresztą słusznie, za
istotę z wieloma sekretami. Do tego, nie mały wpływ ma to, że mam na co dzień
zakrytą twarz. A białe włosy? Kto widział dwudziestolatkę z takowymi? –
zaśmiała się nieszczerze – A uwierz, że mieszkanie w kompleksie świątynnym też
nie pomaga w budowaniu wizerunku.
Dziewczynka
spojrzała na nią z nieukrywanym podziwem. Podziwem, który miał racjonalne
wytłumaczenie. Przecież większość ludzi załamałaby się pod taką presją
społeczeństwa, albo co najmniej zmieniła. A Ivy pozostała sobą bez względu na
wszystko. Z drugiej strony, niewiele osób potrafiło podejść do problemu, który
poniekąd ich dotyka, tak bez stronniczo. A już rozmowa z dzieckiem na takie
tematy? Zupełnie nie do pomyślenia. Przecież takie sprawy mogli poruszać tylko
dorośli. Tak… Ivy była niekonwencjonalna. Ale to była jej mocna strona, a nie
wada.
- Nie jesteś
przez to samotna?
Białowłosa zamyśliła się na chwilę.
- Samotna? Przez to trochę tak. Ale ogółem?
Niezbyt – odpowiedziała. – Mam kogoś, na kogo mogę zawsze liczyć.
Ivy pomyślała o
mnie. Z jednej strony mnie to ucieszyło. Nawet bardzo. Z drugiej natomiast,
poczułem olbrzymie wyrzuty sumienia. Tego dnia po raz pierwszy ją zawiodłem. Na
rozmowie z dziewczynką zleciał jej cały dzień. Cieszyłem się, że nie była sama.
Przynajmniej tego dnia. Nie wiedziałem jak będzie z innymi. Mimo to jedno
zdanie wciąż mnie męczyło.
~ Ten dzień
miała spędzić ze mną, ale tego nie zrobiła, bo opuściłem ją.
Widziałem, że
pomyślała o tym samym. Posmutniała nagle. Dziewczynka widząc to przytuliła ją.
- Jak często go
widujesz? – spytała z przyjaznym uśmiechem.
- Codziennie –
padła cicha, niemal natychmiastowa odpowiedź.
- A dziś?
Ivy tylko
pokręciła przecząco głową. Głos odmówił jej posłuszeństwa, a po policzkach
zaczęły spływać słone łzy. Dziewczynka tylko mocniej ją przytuliła. Tylko albo
aż. Niewielki gest a tyle potrafi zmienić. Po dłuższej chwili, cichym,
spokojnym głosem powiedziała.
- Na pewno miał coś ważnego na głowie. Nie
mógł tak po prostu zostawić tak pięknego i miłego anioła.
Ściemniło się
już. Uliczne latarnie zaczynały jarzyć się delikatnym, zimnym blaskiem. A Ivy
wciąż nie przestawała płakać. W końcu jednak udało jej się uspokoić. Choć to
zabrzmi samolubnie i egoistycznie, jej ból zabolał też mnie. Nie wiedziałem, ba
nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłem, że aż tak odczuła ten
jeden dzień beze mnie. A to dopiero jeden dzień. Poczułem się jak… potwór.
Dostrzegłem jakąś kobietę nerwowo przedzierającą się przez szary tłum. Wkrótce
dziewczyny także ją zauważyły. Dziewczynka zbiegła z kolan Ivy i skryła się za
nią. Białowłosa wstała i uśmiechnęła się ciepło do poważnej kobiety stojącej
przed schodami do kościoła.
- Dzień dobry –
odezwała się spokojnym głosem.
- Nie odzywaj się do mnie dziwaku –
wrzasnęła rozemocjonowana i wyraźnie zdenerwowana kobieta –Wredny, mały dzieciaku
szukałam cię cały dzień! – zwróciła się do dziewczynki.
Białowłosa przez
chwilę wyglądała jakby chciała rozerwać nieznajomą na drobne kawałki.
Nienawidziła, kiedy tak ją nazywano wprost. Kiedy Ivy poczuła, że dziewczynka
trzęsie się ukryta za nią, postanowiła, że będzie spokojna. Co nie znaczy, że
zamierzała być słaba. Ivy śmiała się, gdy porównywałem ją do skały, ale taka w
sumie była. Trwała, spokojna, cicha, ale niemal niezniszczalna i całkowicie
niewzruszona na zewnątrz. Bo kto kiedykolwiek poznał myśli skały? Raczej nikt.
Zaśmiałem się cicho. Kobieta widząc reakcję dziecka, weszła gniewnym krokiem po
schodach.
- Idziemy do
domu smarkulo – stwierdziła nadal zirytowana, ale już nie podnosząc głosu.
W jej oczach
kryła się wyraźna groźba. I to skierowana do nich obu. Nieznajoma wyciągnęła
rękę, chcąc zabrać dziecko. Widziałem jak Ivy złapała ją za nadgarstek.
Delikatnym, acz stanowczym i pewnym uściskiem. Przyglądałem się temu.
Wiedziałem, że białowłosa mogłaby złamać kości tej kobiety bez większego wysiłku.
Ba, mogłaby nawet urwać jej dłoń. Bogowie Śmierci są niezwykle silni. Może nie
tak jak wiedźmy, czy my, Lalkarze, ale na pewno silniejsi niż zwykli ludzie.
Spojrzała na nieznajomą lodowatym wzrokiem. Kobieta wyraźnie się jej
przestraszyła.
- Proszę by Pani
się uspokoiła – powiedziała spokojnie.
Jeśli kobieta
przestraszyła się wcześniej, to teraz była już na granicy przerażenia. Nie
jestem pewien czego. Czy spokojnego głosu Ivy? Czy chłodu i pewności w jej
wzroku? Czy też może jej uścisku? Prawdopodobnie wszystkiego na raz. Nieznajoma
spojrzała Ivy prosto w oczy, walcząc z lękiem. To był spory błąd. Ivy miała
piękne oczy, srebrne z czarnymi cienkimi obwódkami. Ale gdy patrzyło się prosto
w nie, mogło się wręcz utopić w głębi tego spojrzenia. Sam nieomal to zrobiłem.
Nieznajoma nieznacznie skuliła się w sobie, odwróciła wzrok i wyszarpnęła rękę,
jakby dotyk białowłosej ją parzył. Ivy spojrzała ciepło na dziewczynkę, która
kurczowo trzymała się jej płaszczyka z futerkowym obszyciem.
- Jak masz na
imię?
- Grace –
odparła cicho, lekko drżącym głosem.
- Czy ta Pani to
twoja matka? – pytała dalej z uśmiechem.
Dziewczynka w
odpowiedzi pokręciła przecząco głową. Zaczynała się powoli uspokajać. Obecność
Ivy dodawała jej otuchy. Nie tylko jej zresztą. Dopiero teraz to zauważyłem,
ale przy białowłosej stałem się lepszym człowiekiem. Kimś, kim zawsze chciałem
być. I choć Ivy zawsze twierdziła, że to ja ją zmieniłem, doskonale czułem, że
było dokładnie na odwrót. Patrzyłem na tę scenę z mieszanymi uczuciami. Z
jednej strony rozpierała mnie duma, że Bogini Śmierci tak dobrze sobie radzi.
Nigdy w to nie wątpiłem. Ale zawsze była taka… miła tylko wobec mnie. Miałem
nadzieję, że w kontaktach z innymi ludźmi pójdzie jej tak samo dobrze. I stało
się dokładnie tak, jak przypuszczałem. Poza tym, Ivy stanęła w obronie słabszej
istoty. Najwidoczniej moje nauki zostały głęboko w jej duszy. Z drugiej strony
nie do końca wiedziałem, co dziewczyna chce zrobić i czy ewentualnie da sobie
radę. A co mogłem ja w tej sytuacji? Praktycznie nic. W końcu byłem tylko
duchem wrzuconym we wspomnienia białowłosej. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Zapowiadało się ciekawie. Wierzyłem, że
Ivy da sobie radę. Białowłosa spojrzała na Grace pytającym wzrokiem.
- To moja
guwernantka – dodała.
Ivy nie znała
tego określenia, więc nie wiedziała co to oznacza. Ja zaś tak. I wiedziałem
także, co to za sobą ciągnie. Grace musiała pochodzić z bogatej rodziny, skoro
stać ich było na prywatną nauczycielkę. A taki stan najczęściej oznaczał, że
jest rozpuszczonym, rozkapryszonym dzieckiem, które jest miłe tylko dla tych,
których potrzebuje lub dla tych, których lubi, czy których uznała za ciekawych.
Ivy zaś rozumiała tylko jedno. Może to i lepiej? Nie znając pochodzenia
dziewczynki nie będzie zachowywać się wobec niej inaczej niż zwykle. Nie
wiedziałem nawet, czy potrafiłaby nie być sobą. Białowłosa wiedziała, że ta
kobieta nie była matką Grace, a dziewczynka nie chciała z nią iść. Chłodnym,
oficjalnym i nie znoszącym sprzeciwu głosem, Bogini Śmierci stwierdziła:
- Grace zostanie dziś ze mną. Jutro rano
odprowadzę ją do jej rodziców, więc nie musi się Pani martwić.
Kobieta
spojrzała na nie nienawistnie, ale odeszła bez słowa. Pogodziwszy się z takową
sytuacją. Mnie jednak nadal zastanawiało coś innego. Wcześniej wyciągnąłem
wniosek, że dziewczynka przywykła do rządzenia innymi. Tymczasem wydawało się,
że jest zupełnie na odwrót. Wiec to albo ja się pomyliłem, albo Grace była
świetną aktorką. Raczej stawiałem na to pierwsze. Ivy uśmiechnęła się ciepło do
dziewczynki. Wzięła ją delikatnie na plecy i weszła do świątyni. Posadziła ją w
ławce najbliżej ołtarza. Dziewczynka zaczęła machać z nudów nogami w powietrzu.
W kościele było dość ciemno, bowiem oświetlało go tylko światło gwiazd.
Białowłosa dostrzegła, że Grace drży z zimna. Ivy szybko pobiegła do
niewielkiego domku. Ona nie czuła zmian temperatury aż tak bardzo. Wyjęła z
szafy swoją najcieplejszą, czarną bluzę z futerkowym obszyciem. Wszystkie jej
bluzy były podobne, ale ta wyjątkowo miała podszycie z ciepłego i grubego
materiału. Wróciwszy do kościoła, założyła Grace ubranie, które przyniosła.
Dziewczynka podziękowała jej z uśmiechem. Ivy zgubiła gdzieś zapałki, więc
skorzystała ze swoich naturalnych mocy Bogini Śmierci. Grace patrzyła na to
zdziwionym wzrokiem. Nie bała się jej. Była tylko zaciekawiona. Osób takich jak
Ivy jest bardzo mało. Nie chodzi nawet o fakt, że jest Boginią Śmierci. Wielu z
jej pobratymców bezkarnie zabijało i wykorzystywało swoją potęgę. Ivy kiedyś
powiedziała mi motto Bogów Śmierci.
~ Jeśli posiadasz władzę i moc, musisz je
wykorzystywać. Wtedy jesteś kimś potężnym z kim trzeba się liczyć i kogo należy
się obawiać. Jeśli ich nie masz jesteś nikim.
Byłem wtedy
zaskoczony. Wiedziałem, że nigdy nie spotkała żadnego swojego pobratymca. Jej
odpowiedź zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Jednak mimo to, Ivy walczyła. Była
miła, uprzejma i troskliwa. Jej nastawienie było diametralnie różne od innych
Bogów Śmierci. Ale tylko tym się różniła. Jej forma była taka sama jak ich.
Skąd to wiedziałem? Tylko ja znałem prawdziwą formę dziewczyny. A i to tylko
dlatego, że byłem tym, który umieszczał ją w ludzkim ciele. Nadal bawiło mnie
to, jak zmieniła się Ivy. Nie wiedziałem, czym było to spowodowane. Jako Bogini
Śmierci w swej naturalnej formie, niczym nie różniła się od innych. Ale co
ciekawsze, straciła wszystkie wspomnienia z tamtych czasów. Bywało, że
opowiadała mi o swoich snach, które były urywkami jej dawnego życia. Nigdy nie
zrozumiałem tego do końca. A może to ludzkie ciało, w którym ją umieściłem aż
tak ją zmieniło? Może dlatego, że ta dziewczyna za życia była tak dobra, że
pokonała nawet zło w innej osobie? Właśnie… ludzie ciało. Tym drobnym
szczegółem Lalkarze różnili się od Bogów Śmierci. Nasze ciała to zwykłe,
sztuczne pojemniki. Można nas umieścić praktycznie we wszystkim co nieożywione.
W drzewach, zabawkach, lalkach. Ale Bogowie Śmierci są bardziej skomplikowani. Dlatego
są tak ciekawi. Grace mieszkała z Ivy przez kilka dni. Pewnego dnia, po
dłuższej rozmowie podała białowłosej mój adres. I powiedziała, że Ivy powinna
pójść się ze mną zobaczyć. Że na pewno mam ważny powód. Po tym zniknęła.
Odeszła i już nigdy nie wróciła. A Ivy? Postąpiła według jej rady. Na tym
urwały się wspomnienia, które chciała mi pokazać. Jej dłoń opadła bezwiednie na
ziemię, a z oczu uleciało życie. Choć ja tego nie zauważyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz