- Coś chcesz synku? – spytała ciepło, specjalnie
akcentując ostatnie słowo.
Czułem fałszywość w jej głosie. Machnąłem lekceważąco
ręką, zbywając jej słowa.
- Co się tu dzieje? – odparłem.
- Dużo się wydarzyło od czasu twojego… - zaczęła,
specjalnie opóźniając.
- Mojej śmierci – przerwałem jej, próbując ją pospieszyć.
Zabrzmiało to ostro. Nawet według mnie. Bo praktycznie
rzecz biorąc, moje ciało umarło. Zmieniło się w proch. Nienaruszona pozostała
tylko dusza. W to przecież wierzy większość religii. Że ciało niszczeje, a
dusza jest wieczna. Cóż… jest w tym sporo prawdy.
- Od twojego
odejścia – odparła łagodniej. – Nie chce mi się teraz wszystkiego ci tłumaczyć.
Dlatego powiem ci tylko, co dzieje się teraz. Mamy rok 1942. Od trzech lat trwa
wojna. Sam się przekonasz na własne oczy. Powinieneś na siebie uważać.
Udawała zatroskaną. Prychnąłem zirytowany i wstałem,
odstawiając krzesło.
- Uważać na siebie? Idę się pobawić – odparłem, wyłamując
sobie palce i uśmiechając się szaleńczo.
Sam nie wiedziałem, kiedy tak zmienił się mój stosunek do
ludzi. Czy to przez oglądanie ich? A może to ten jeden żołnierz tak na mnie
wpłynął. Nie wiedziałem.
- Kto wygrywa? – spytałem.
- Niemcy.
Nie uważasz, że stawanie po stronie zwycięzców jest dość żałosne? – stwierdziła
sarkastycznie.
Zaśmiałem się nieszczerze i pokręciłem z politowaniem
głową. Naprawdę oceniała mnie na równi z sobą. Spojrzałem na nią ze złośliwym
błyskiem w oku.
- A kto
powiedział, że zamierzam stanąć po stronie zwycięzców? Czasami trzeba. Czasami
jest tak, że strona zwycięzców jest jedyną stroną. Innej po prostu nie ma. Ale
tym razem? Tym razem będę walczył i szala zwycięstwa przechyli się na stronę,
którą ja wybiorę.
Alexis spojrzała na mnie z lekkim strachem. Jednakże
nadal wrednie się uśmiechała.
- Teraz jest
właśnie taka sytuacja. Hitler nie bawi się z ludźmi. Zabija ich praktycznie bez
powodu. Myślisz, że dasz radę coś zmienić? Przeciw człowiekowi, którymi samymi
przemowami i niewielkimi działaniami zdobył władzę w kraju tak wielkim i
potężnym jak Niemcy? I z kim będziesz walczyć? U boku Polaków? Nie rozśmieszaj
mnie.
- Jesteśmy w Polsce? – spytałem tylko.
Pokiwała twierdząco głową, ciekawa mojej odpowiedzi.
- Zatem będę walczył po stronie Polaków.
Wiedźma wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Nowy Lalkarz,
który nas obserwował, przestraszył się jej. Zupełnie o nim zapomniałem. Pewnie
dlatego, że nic nie mówił.
- Co cię tak bawi? – spytałem więcej niż oschle.
Kobiecie zajęło trochę czasu uspokojenie się. Wierzchem
dłoni otarła łzy. Tak, popłakała się ze śmiechu. Musiałem nieźle ją rozbawić.
Patrzyłem jednak twardo i czekałem na odpowiedź.
- To będzie
jak walka mrówki z butem – stwierdziła. – Hitler ma świetną armię. Wyszkolonych
żołnierzy i najnowszy sprzęt. A co mają Polacy? Partyzantkę! Atakowania
pojedynczych czołgów z krzaków i rzucanie kamieniami w szyby niemieckich
szpitali i innych instytucji. Nie mają szans. Oni nawet nie istnieją. A nawet
jeśli, to niedługo przestaną.
Tym razem to ja się zaśmiałem.
- Walczenie
po stronie, którą wszyscy uważają za przegraną, będzie zabawniejsze. Zresztą… z
tego co mówisz, Polakom bardziej przyda się moja pomoc.
- Nikt nie uważa ich za przegrany naród. Oni po prostu
tacy są. I nawet ty tego nie zmienisz.
- Zdziwisz
się – ostrzegłem ją. – Na własnej skórze poczujesz, jak wiele zdziałać może
jeden, samotny człowiek, który w coś wierzy.
- A w co ty wierzysz synku? – spytała z pogardą.
- Ja? W
ludzi – odparłem pewnie. – W to, że jeszcze nie spadli do twojego poziomu. A
nawet jeśli, to da się ich uratować.
Kobieta zignorowała obelgę. Zamiast tego uśmiechnęła się
promiennie.
- A mnie można uratować? – spytała niewinnie.
- Nie – odparłem twardo.
Przez twarz kobiety przebiegł grymas wściekłości.
Przeniosła wzrok na nowego Lalkarza.
- Jeszcze cię nie nazwałam, co – mruknęła cicho do
siebie.
Przyłożyła palec do ust na znak, że się zastanawia. Nagle
zrobiła gest, jakby ją oświeciło.
- Twoje imię to Matthias – zwróciła się do niego.
Chłopak uśmiechnął się lekko i skinął głową. Nie miał
zbyt dużego wyboru. Ktoś, kto zna twoje prawdziwe imię, ma nad tobą pełną władzę.
Dlatego wielu ludzi nawet nie wie, że używają fałszywych imion. Tylko osoby,
które nam to imię nadały znają je. Tak przynajmniej powinno być. A Alexis
postąpiła bardzo nierozsądnie. Ja także poznałem to imię. A raz nadanego
imienia, nie można zmienić. Nie straci ono swojej mocy. Jedyną jej zaletą było
to, że to ona je nadała. To czyniło je w jej ustach o wiele silniejszym.
Czekałem spokojnie.
- Matthias,
pozbądź się swojego starszego brata – poprosiła z niewinnym uśmiechem. – Był
bardzo nie dobry. Zamierza mi przeszkodzić. Stał się złym człowiekiem.
Specjalnie użyła tego słowa. Zadziałało na mnie jak
płachta na byka. Przynajmniej powinno. Przełknąłem tylko jednak ślinę. Alexis
doskonale wiedziała, jak bardzo pragnąłem być człowiekiem. Niczego nieświadomą
istotą, która jest tak interesująca i zaskakująca pomimo swej małości.
Spojrzałem jej hardo w oczy. Czułem, że nie pozwolę jej wygrać. I w jej oczach
widziałem to samo. Blondyn zamachnął się, a jego ręka zamieniła się w kosę.
Odskoczyłem w ostatniej chwili. Byłem zdziwiony. Co to miało być? Usłyszałem
śmiech Alexis.
- To jest
nowa generacja Lalkarzy. Każdy z nich ma wyjątkową umiejętność. Stara
generacja, której przedstawicielem jesteś jedynie ty Dolfie, nie ma z nimi
najmniejszych szans.
Prychnąłem pogardliwie. Jeszcze się przekonamy. Stara
generacja ma w zanadrzu poważnego asa, więcej potrafi. I choć widać było, że
mój przeciwnik ma potencjał, był zbyt świeży, by móc mnie skrzywdzić w
jakikolwiek sposób. Gdy mnie zaatakował, chwyciłem kosę w dłoń i wykręciłem mu
rękę na plecy. Lalkarz wygiął się. Nie bolało go to. Wiedziałem to. Ale
przynajmniej skutecznie unieruchamiało. Nie mogłem uwolnić jego duszy. Zamiast
tego, wolną rękę przejrzałem jego Wstęgę Życia bardzo skrupulatnie acz szybko.
Z wrednym uśmieszkiem wymazałem mu fragment Nici Wspomnień, dotyczący wiedźmy.
Fragment czarnej Nici pozostał w mej dłoni. Dostrzegłem zdenerwowany wzrok
Alexis. Oboje znaliśmy prawdę. Nie uda się przywrócić Lalkarzowi wspomnień. A
skoro nie można tego zrobić, to nie znane jest mu imię jego twórcy. Czyli
praktycznie każdy z odrobiną magicznej mocy mógłby uwolnić jego duszę. To też
zrobiłem. Wziąłem zamach i dłonią przebiłem lalkę na wysokości serca. Bez trudu
przerwałem znajdujące się tam mentalne łańcuchy i niemalże siłą, wyciągnąłem
przez otwór czarny dym. Dym rozwiał się na wietrze, a pusta już lalka opadła na
podłogę.
- Takie ścierwo ma mnie pokonać? Chciałabyś – prychnąłem.
Otarłem dłoń o spodnie. Nie była brudna, ale nieco
dziwnie się czułem.
- Nie twórz
żadnego nowego Lalkarza. Znajdę ich co do jednego i pozabijam. Stara generacja
pokaże ci na co ją stać.
Nie pożegnawszy się, wyszedłem. Nie miałem zamiaru tam
wracać. Łudziłem się, że nie przywoła innych dusz. Że zostaną tylko puste
pojemniki. Lalki. Swoją drogą, bawiło mnie to. Gdy przechodziłem obok jednej z
wystaw dostrzegłem niewielkie, porcelanowe laleczki. One tak bardzo nie różniły
się ode mnie. Wystarczyło by trochę magii, jakaś bardziej rozumna dusza i tyle.
Kolejny Lalkarz. A małe dzieci bawiły się tym, nie znając ich możliwości.
Uśmiechnąłem się do siebie i skryłem w uliczkach. Nie chciałem już znaleźć się na linii ognia.
A że był już wieczór, patrole stały się mniej dokładne. Przemykałem więc w
cieniu, szukając noclegu na dzisiejszą noc. Planowałem, że jutro zacznę szukać
jakichś polskich partyzantów. Przez tylne drzwi wkradłem się do jednego z
mieszkań. Wyglądało na opuszczone. Pewnie mieszkali tu powstańcy, lecz musieli
się przenieść. To przynosiło tylko złe wieści. Jeśli kogoś złapano, powstańcy
przeprowadzali się by uniknąć złapania. Bano się, że przesłuchiwana osoba coś
zdradzi. A puste mieszkanie, prawie w centrum miasta? Zbyt piękne by mogło być
prawdziwe. I bezpieczne. Miałem jednak nadzieję, że tej nocy nic się nie
stanie. Położyłem się na łóżku. Poprzedni właściciele zabrali tylko
najważniejsze rzeczy. Dlatego zarówno łóżko jak i materac zostały. Zasnąłem
niemal od razu, czujnym snem. Obudziłem się, słysząc kroki. Ktoś starał się iść
cicho. Do tego niemal bezgłośny szept. I ruch. Otworzyłem oczy i wstałem. Drzwi
otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do środka weszła dwójka młodych ludzi.
Powiedziałbym, że w moim wieku, ale byłoby to poważne niedociągnięcie. Mieli
około tyle lat, na ile wyglądałem, czyli w granicach dwudziestu paru. Natomiast
nieco paradoksalnie, mój prawdziwy wiek to siedem wieków. Wycelowali we mnie
broń. Dwa karabiny. Nie znałem się dokładnie na ich nazwach i typach. Dla mnie
broń to broń. Nic więcej, nic mniej. Czasem służy dobrym celom, czasem złym. To
nie broń sama w sobie jest złem, lecz ludzie, którzy jej używają.
- Kim jesteś? – warknęła dziewczyna.
Spojrzałem na nią. Próbowałem ją zrozumieć. Ot tak. Bez
patrzenia w jej Wstęgę Emocji, czy Wspomnień. Chciałem wyczytać wszystko z jej
oczu. Ale nie udało mi się. Nie wiem, czy to dlatego, że miałem zbyt mało
czasu, czy z powodu zbyt małego doświadczenia. Usłyszałem tylko strzał. W
ostatniej chwili zorientowałem się, co się właśnie stało. Wyciągnąłem
błyskawicznie rękę i pewnym chwytem złapałem pojedynczy pocisk między środkowy
palec a kciuk. Przyjrzałem się nabojowi. Nie zabiłby mnie. Owszem, rana po nim
byłaby brzydka i dość trudna do wyleczenia, ale cóż… zdarzają się gorsze
rzeczy, nieprawdaż? Przez oczy dziewczyny przepłynął istny strumień emocji.
Zdziwienie. Przerażenie. Ciekawość. Dopiero wtedy dokładnie się jej
przyjrzałem. Miała na sobie zielono – czarne ubrania. Dobrze maskujące ją w
lesie, choć zupełnie nieprzydatne w mieście. Włosy spięła w kok, a niebieskie
oczy patrzyły na mnie. Towarzyszył jej chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany. O ile
ona stawiała na podstęp i zwinność, o tyle on preferował walkę wręcz. Takie
było moje zaszufladkowanie ich, po pierwszym wrażeniu.
- Kim jesteś? – spytała ponownie.
- Sprzymierzeńcem – odparłem.
Nie wiem skąd, ale byłem pewny, że jest Polką. I nie była
to tylko zasługa jej stroju. Sam charakter i jej aura… Zainteresowały mnie.
Spojrzała na mnie zdziwiona. A ja? Czułem się niemal całkowicie komfortowo w
tej sytuacji. Włożyłem dłonie do tylnych kieszeni spodni i czekałem na jej
odpowiedź.
- Czemu mam w to uwierzyć? – pytanie padło z ust jej
towarzysza.
Uśmiechnąłem się nieco arogancko.
- Bo gdybym był waszym wrogiem, już byście nie żyli.
Prawda jest taka, że gdybym rzeczywiście stał przeciw
nim, to nie zdołaliby nawet wejść do tego domu. Ale zaakceptowali mnie.
Początkowo byli nieufni. Zawsze trzymali się tak, bym był sam. Ale nie
przeszkadzało mi to. Dopiero po jakimś czasie się na mnie otworzyli. Po kilku
udanych misjach. A co się stało, gdy już w pełni się wśród nich odnalazłem?
Wojna się skończyła. Los i Fortuna to przewrotne kobiety. I uparte. Zawsze
robią ci na przekór. Większość spośród moich sprzymierzeńców zginęła. Wiecie…
byli dla mnie tylko nimi. Nigdy nie czułem się ich przyjacielem, czy częścią
rodziny. Nie znali mnie. Nie wiedzieli kim jestem. Ale liczyło się to, że nie
chcieli się tego dowiedzieć. Nie naciskali mnie, bym mówił mimo woli. Za to ich
ceniłem. Wiem na pewno, że nie potrafiłbym oddać życia, za którekolwiek z nich.
Zresztą… sama wizja mojej śmierci była dla mnie zbyt odległa. Dopóki Alexis się
nie znudzi, byłem nieśmiertelny. Mój wkład w wojnę został zauważony. Poniekąd
wpłynąłem na rozwój zdarzeń. Ale to i tak zbyt mało. Pragnąłem uzyskać coś
więcej, choć nie potrafiłem. Dlatego nie wróciłem do wiedźmy. Nie chciałem dać
jej tej satysfakcji. Włóczyłem się po świecie przez następne dwadzieścia albo i
trzydzieści lat. Los nomada nie przeszkadzał mi. Nawet go lubiłem. Patrzyłem
jak ludzie rodzą się. Jak umierają. Jak są szczęśliwi. Widziałem ich łzy i
uśmiechy. I emocje czy słowa, które zawisły między nimi. Nauczyłem się czytać z
ludzi, jak z otwartych ksiąg. Ale na jak długo starczy jedno zajęcie? Zgodnie z
prawdą musiałbym powiedzieć, że obserwowałem ludzi przez ponad siedem wieków.
Po takim czasie…. Znudziło mi się to. Zapragnąłem czegoś nowego. Dlatego
stworzyłem Boginię Śmierci. Wystarczyło ludzkie ciało i trochę magii. Zrobiłem
wszystko zgodnie z tym, co było w księgach. I udało mi się. Stworzyłem ją. Ivy.
Białowłosą dwudziestolatkę o nadnaturalnych mocach i znacznie zdeformowanej
twarzy. Ale mnie to nie przeszkadzało. Poznałem ją. Byliśmy dla siebie. Ona i
ja przeciw całemu światu. To było piękne. Nie przewidziałem, że wszystko
potoczy się aż tak dobrze. Po kilku dekadach stało się to, co pozostawało
nieuniknione. Zakochaliśmy się w sobie. Ale tak było tylko lepiej. Spędzaliśmy
razem każdą wolną chwilę. To było jak sen. Zupełnie zapomniałem o obserwowaniu
ludzi. Od tamtego dnia liczyła się tylko ona. I nasza własna, prywatna bajka.
Ale bajki mają jedną negatywną cechę. Wszystkie te opowieści o księżniczce
ratowanej przez przystojnego księcia kończą się happy endem. Para jest razem i
wszyscy to akceptują. Moja rzeczywistość była zupełnie inna. Matka nie
akceptowała tego związku, więc robiłem wszystko, by nigdy nie spotkała Ivy.
Wierzyłem, że w ten sposób zdołam ją ochronić. Do tego nigdy nie zdołałem
uratować mojej księżniczki.
- Dolfie? – pytała nie raz.
I ja zawsze wiedziałem, o co chodzi. Już po samym tonie
jej głosu. A mimo to, zawsze pytałem.
- Słucham?
- Dlaczego
mnie nie zostawisz? – spytała patrząc na mnie smutnymi oczami. – Możesz być kim
chcesz. Możesz być gdzie chcesz. Możesz być z kim chcesz.
- I jestem. Jestem
przy osobie, która pozostaje dla mnie najważniejszą na świecie.
Uśmiechałem się wtedy i przytulałem ją.
Takie sytuacje były nadzwyczaj częste. Ja przywykłem do
braku akceptacji ze strony społeczeństwa, ale ją to bolało. I to wbiło między
nas niewielki klin. Nadal byliśmy szczęśliwą parą i widzieliśmy się codziennie.
I nigdy nie nudziliśmy się swoim towarzystwem. I byłoby pięknie, gdyby nie moja
głupia decyzja. Gdyby nie ta jedna, głupia sytuacja. Pewnego dnia, zupełnie
przypadkiem natknąłem się na Alexis. Zagroziła mi wtedy, że jeśli nie
zaprzestanę kontaktów z Boginią Śmierci, to ją zabije. Wiedziałem, że groźby
wiedźmy zawsze są poważne. Dlatego zrobiłem to, co zrobiłem…. Zostawiłem Ivy.
Opuściłem tę, którą kochałem. Zrobiłem to w dobrej wierze… a może tylko się
usprawiedliwiam? Sam nie wiem. I nie potrafię, ba nawet nie chcę szczerze tego
oceniać. Choć to nie zmienia faktu, że po dość długim czasie niewidzenia się z
Ivy, to się stało. Usłyszałem ciche i lekko nieśmiałe pukanie do drzwi.
Zdziwiony podszedłem do nich. Zawahałem się jednak i oparłszy dłoń o framugę,
zacząłem zastanawiać się, kto to mógł być. Owszem, czekał na Alexis. Bądź co
bądź była niedziela wieczór, a ona zawsze wtedy przychodziła. Mimo to, było
jeszcze zbyt wcześnie. Z drugiej strony,
Ivy nie wiedziała, gdzie mieszkam. Nigdy jej tego nie powiedziałem. Jednakże o
to nie pytała. Ceniła moją i swoją prywatność. To tylko jedna z wielu rzeczy,
za które ją kocham. A przecież zwykły człowiek bałby się tu podejść. Czasami
lęk wygrywał z ciekawością. A atmosfera tego konkretnego piętra była iście
przerażająca i przygnębiająca. Westchnąłem ciężko i chwyciłem klamkę.
Otworzyłem drzwi i oniemiałem. Przede mną stała Ivy we własnej osobie. Była
nieco zziajana. Prawdopodobnie biegła. Ale jak ona mnie tu znalazła? Moje
rozmyślania przerwała dziewczyna. Dostrzegła mój nieobecny wyraz twarzy i
przytuliła mnie. Nie widziałem jej od tygodnia. To tylko siedem dni, ale dla
mnie wydawały się wiecznością. Tęskniłem za nią, ale wierzyłem, że robię to dla
jej dobra. Ivy nie wiedziała o wiedźmie,
która jej nienawidziła. Objąłem ją delikatnie, zastanawiając się, czy nie
popełniłem błędu, nie mówiąc jej. Wszystko w niej było takie znajome. Była
niższa ode mnie o głowę. Miała na sobie to, co zwykle. Wysokie do kolan
trampki, nigdy nie zasznurowane do końca z wiszącymi końcówkami sznurówek,
krótkie, jeansowe spodenki, czarną koszulkę i ciemny, krótki płaszczyk z
futerkowym, białym obszyciem na rękawach, kołnierzu i kapturze. Oparłem
podbródek o jej głowę. Jej białe włosy łaskotały mnie po twarzy. Poczułem, że
wtulając się we mnie, rozluźniła się. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku i
przez przypadek zdjąłem jej arafatkę zakrywającą nos, usta i policzki. Zawsze
wiązała chustę na jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób tak, by przy
zdjęciu jej z twarzy, jej włosy opadały kaskadą uwolnione z kitki, w którą
zazwyczaj je upinała. Tak stało się i tym razem. Dziewczyna odsunęła nieco
głowę, by na mnie spojrzeć. Wytrzymałem jej wzrok. Miała nietypowe, ale moim
zdaniem piękne oczy. Czarne źrenice i tęczówki otoczone cienką, srebrzystą
obwódką. Jej twarz przerażała niemal wszystkich ludzi. Nic dziwnego. Skóra na
policzkach delikatnie przechodziła w czyste kości, niczym nie osłonięte. Coś
takiego było typowe dla Bogów Śmierci. Dzięki temu mogli oni pochłaniać ludzkie
dusze bez ranienia cudzego ciała. Pozostawało więc poza pojmowaniem zwykłych
śmiertelników. Pochyliłem się lekko i pocałowałem ją w ten jej odpowiednik ust.
Nigdy nie miałem problemu z jej wyglądem. Była niezwykła, a to jest coś, co
trzeba pielęgnować, a nie tępić. Poczułem jak wplata palce w moje włosy, lekko
przyciągając mnie do siebie. Ja zaś nieco mocniej objąłem ją w pasie.
Uśmiechnąłem się, przerywając pocałunek. Nie odsunąłem się jednak.
- Nie
powinnaś tu przychodzić – stwierdziłem cicho czując, że uśmiech schodzi mi z
twarzy. – To niebezpieczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz