Dobra, zmiana planów. Dziś jeszcze wrzucę Retrospekcję z Shizayi, ale to po 22 :D
Ok. Czas na jakieś informacje XD
Smutne/ wesołe / bez znaczenia, jak kto woli.
Do końca roku szkolnego raczej nie będę wrzucała nic poza "Lalkarzem". Chociaż i tak mam na was focha, że inne notki komentujecie, a tego nie xD
A tak na poważnie... po prostu mam lenia xD
Część 2 Lalkarza i tak, foch na was :D
Doskonale widać było, że Jassey gotuje się z wściekłości.
Dziewczyna nawet nie próbowała tego ukryć. Wzięła porządny zamach i chciała
uderzyć rozmówcę w twarz. Chłopak uśmiechnął się z pogardą i delikatnie ruszył
palcem wskazującym.
- Jak już powiedziałem, zbyt tępa.
Ręka Jassey wygięła się pod nienaturalnym kątem i
dziewczyna uderzyła sama siebie. To zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Zdała sobie
jednak sprawę, że w ten sposób niczego nie osiągnie. Wzięła kilka głębszych
oddechów i wcisnęła oba pistolety za pasek od spodni. Z tyłu, bo tak było jej
najwygodniej. Celowo ustawiła je rękojeściami na zewnątrz, by w razie czego,
móc je błyskawicznie wyjąć. Usiadła naprzeciw tego dwudziestolatka. Chłopak
przekrzywił lekko głowę i przyglądał jej się z zaciekawieniem, z jakim człowiek
przygląda się nowemu zwierzątku w zoo.
- Brawo. Właśnie takiej reakcji się spodziewałem.
Chociaż nie chciał tego pokazać, widać było, że mu
ulżyło. Zaciekawienie udzieliło się również kobiecie, która spojrzała prosto w
ciemne, brązowe oczy młodzieńca. Porwał ją wir emocji. Dostrzegła w nich
zmęczenie, ból, ignorancję, obojętność, samotność. Ale najbardziej ze
wszystkich przeraziło ją to, czego nie ujrzała. Chęci życia. Wyglądał jak
starzec umieszczony w ciele chłopca. Przynajmniej tyle mówiły jego oczy. Jeśli
prawdą jest, że żyje co najmniej sto lat, to nie było niczego dziwnego w tym
wzroku. Jassey porównała go do siebie. Kiedy służyła w wojsku też miała podobny
wzrok. Zmęczony, znużony. Spojrzenie żołnierza idącego na pole walki ze
świadomością, że to może być jego ostatni występ. Ale zawsze w jej oczach
błyszczała chęć życia. Ten ciągły taniec z kulami świszczącymi w powietrzu
poniekąd ją bawił. Tymczasem od niego biła zgoła inna atmosfera. Przeczuwała,
że gdyby do niego strzeliła, nie uchyliłby się. Zupełnie jakby śmierć była mu
znaną towarzyszką, lub z ręki człowieka by go nie dotyczyła. Właśnie…
człowieka. Znów przypomniały jej się słowa o nadzwyczaj długim życiu. I zdawał
się poważny.
- Jak długo żyjesz? – padło pierwsze pytanie.
- Około
ośmiuset lat. Nie jestem do końca pewny, bo wzywano mnie w dwóch różnych
wiekach, a kiedyś nie znano kalendarzy. Przyjmijmy więc, że osiemset lat z
przerwami.
- Czym ty jesteś? – W końcu zadała najważniejsze pytanie.
Zapytała zupełnie poważnie. Nie chciała tego, ale bała
się. Bała się tego chłopaka. Bała się bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Była
przerażona. Gorzej niż na wojnie – pomyślała. Cóż, tam przynajmniej wiedziała,
czego się spodziewać. On jednak tylko się uśmiechnął i rzekł spokojnym,
zmęczonym wręcz głosem. Tylko nie odpowiedział na jej pytanie.
- Powiedz
proszę swojemu bratu żeby do mnie nie celował. Czyżby nie wiedział, że strzelanie
w plecy przeciwnika to objaw tchórzostwa?
- Coś ty powiedział?
Policjant nie znosił gdy go obrażano. Porządnie go to
wkurzyło. Chłopak wyciągnął rękę i zaczął zataczać nią kręgi w powietrzu.
- Czyżbyś w
dodatku był głuchy? Powiedziałem, że jesteś zwykłym tchórzem. Gdybyś miał choć
trochę odwagi stałbyś z przodu. Patrzył w oczy swojego przeciwnika. To jest w
tym najtrudniejsze, wiesz? Strzelić do kogoś. Oczy mają wtedy różny wyraz.
Niektórzy już się pogodzili. Inni mają nadzieję. Jest niewielu, którzy potrafią
z zimną krwią zabić patrząc na ofiarę.
Jassey chciała zaprotestować. Wiedziała, że to się źle
skończy. Jej brat nie miał oporów ze strzelaniem do ludzi, którzy go irytują,
nie będąc jego przyjaciółmi. Ponadto nie widział tego, co dostrzegała ona. Nie
boi się go. Jeszcze nie.
- Ty popaprany śmieciu!
Wrzasnął policjant i strzelił w dłoń dziwnego chłopaka.
Przez jego uśmiechniętą twarz przeszedł grymas irytacji. Ale żadnej oznaki
bólu. Do tego… ani kropli krwi.
- Jesteś wkurzający. Wyjdź stąd.
Nieznajomy poruszył parę razy palcami, a policjant nie
mówiąc ani słowa opuścił mieszkanie. Zamknął drzwi od zewnątrz i usiadł
opierając się o nie. Zdziwiona dziewczyna w ogóle nie rozumiejąc, co się
właśnie stało patrzyła to na chłopaka, to na drzwi. Młodzieniec westchnął z
rezygnacją.
- Czemu
niektórzy muszą podejmować złe decyzje? Wiem, że bez tego świat byłby nudny,
ale jakoś nieszczególnie widzi mi się mieć takie osoby w moim otoczeniu. Do
tego zniszczył mi rękawiczkę.
Dwudziestolatek zdawał się bardziej przejmować
zniszczonym ubraniem, niż przestrzeloną dłonią. Zdjął postrzępiony materiał i
rzucił go na podłogę. Delikatnie i z precyzją wyjął z dłoni kulę, która
wylądowała obok resztek rękawiczki. Przyjrzał się krytycznie swojemu stanowi.
Jego wierzchnia warstwa została uszkodzona i ukazywała nicość kryjącą się pod
nią. Niewielkie zielone nitki oplotły uszkodzone miejsce. Gdy rozproszyły się w
powietrzu, jedynym śladem jaki pozostał, była niewielka blizna trochę
jaśniejsza od koloru skóry. Dziewczyna, która uważnie śledziła całe wydarzenie,
dostrzegła podobną bliznę obiegającą cały nadgarstek nieznajomego. Wzrokiem
przeszukała resztę jego widocznego ciała. Ten sam znak miał na szyi i na czole,
skryty pod grzywką.
- Czy to pierwszy raz, gdy zostałeś postrzelony?
- Skądże.
Liczne wojny i wojny gangów. Tego się nie da uniknąć. Zresztą to nic. To moje
drugie ciało. Poprzednie nadawało się tylko na śmietnik lub karmę dla
padlinożerców. Matka tak na mnie nakrzyczała, że tym razem postanowiłem uważać.
Zresztą… nieszczególnie widzi mi się, pójść teraz do niej, gdy zniszczę ten
pojemnik. Nasze kontakty… są skomplikowane.
Uśmiechnął się niewinnie jakby gadanie o śmierci było dla
niego zupełnie naturalne.
- Zresztą czymże
jest jeden strzał wobec doświadczeń mojego poprzedniego ciała? W trzynastym
wieku w Hiszpanii na przykład… a nie. Do tego niedługo dojdziemy. Wybacz moją
nieuprzejmość.
Chłopak zeskoczył z fotela i podszedł do osłupiałej
dziewczyny. Zdjął kapelusz i przykładając go sobie do klatki piersiowej,
ukłonił się.
- Nazywam się Dolfie Johann Laux III. A co do twojego
wcześniejszego pytania, to jestem Lalkarzem.
W jednej chwili założył z powrotem kapelusz i znalazł się
z powrotem w fotelu. Rozsiadł się w nim. Przerzucił nogi przez podłokietnik i
uśmiechnął się uroczo.
- Najpierw
mały wstęp, a potem usłyszysz najdziwniejszą historię twojego życia. Od ciebie
będzie zależało, czy w nią uwierzysz czy nie.
Dziewczynę przeszedł dreszcz. Zauważyła, że pod maską
uroczej osoby, kryje się ktoś, kogo boi się sam Lucyfer w piekle.
- Słucham – tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić.
- Pewnie zastanawiasz się czym jestem.
Chłopakowi uśmiech nie schodził z twarzy, a głos nie
tracił pogodnego tonu. Bez problemu chwycił swoją dłoń i oderwał idealnie po
linie blizny. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze strachu. Dolfie zamachał jej
kikutem przed twarzą. Widziała urwane kończyny wielokrotnie. Wiedziała jak to
jest, zranić kogoś, pozostając przy tym obojętnym i jak pozostać obojętnym,
kiedy zostaniesz trafiony, ale nie spotkała się z przypadkiem, by ktoś sam
sobie chciał zadać ten ból. Była przerażona. Mimo wszystko dostrzegła, że pod
skórą, czy czymś co ją zastępowało, nic nie ma. Żadnych mięśni, krwi czy kości.
Zupełnie nic. To wyglądało jak puste opakowanie wypełnione jedynie czarnym powietrzem.
Dolfie przyczepił sobie rękę z powrotem. Zielone nitki natychmiast zrobiły
swoje.
- Jestem
Lalkarzem. Czymś innym niż człowiek. Nadczłowiekiem. Ale w sumie, gdybym
przewyższał twój gatunek tonie odczuwałbym jego emocji, prawda? Chociaż jestem
nieśmiertelny. Na zawsze uwięziony w tej powłoce. No trudno. Czas wrócić do
głównego tematu.
Chłopak zapatrzył się w spadający za oknem śnieg, lecz
nie przestawał mówić.
-
Jestem zwykłą duszą umieszczoną w sztucznym pojemniku, stworzonym przez
wiedźmę. Te blizny, które dostrzegłaś to łączenia poszczególnych części. Można
by nazwać mnie żywą lalką, która sama podejmuje decyzje. Oczywiście, czasami
błędne. Zdecydowanie zbyt często. W ogóle nie czuję tego ciała. Już nie. Kiedyś
mnie uwierało lecz teraz już przywyknąłem. Jest nas niewielu. Zaledwie piątka w
całym kraju. Z jednej strony to dobrze, bo jest dużo pracy a mało ludzi, więc
nigdy się praktycznie nie nudzę, a przynajmniej nie powinienem. Podobno żeby
utrzymać ciągłe zainteresowanie życiem należy się stale rozwijać. Z drugiej
jednakże jest nas bardzo mało, a to oznacza że niedługo może nas już nie być. A
to nie jest miła perspektywa. Zdaję sobie sprawę z faktu, że można mnie
zastąpić, ale to, że zdaję sobie z tego sprawę nie oznacza, że to akceptuję.
Nie chcę by nas tworzono. Jest nas strasznie trudno zabić. Praktycznie
pozostaje to poza zasięgiem ludzi i nas samych. Możemy skakać z wysokości,
próbować się utopić lub być postrzeleni, lecz ktoś musi zezwolić na naszą
śmierć. Możesz uwierzyć mi na słowo. Niejednokrotnie próbowałem. Zrozumiesz to
wraz z rozwojem sytuacji. Nawet gdy zboczymy z dobrej drogi, co w tym wypadku
jest z lekka śmieszne. Teraz, kiedy już wiesz kim jestem, lepiej zrozumiesz
historię, którą ci opowiem.
Trwał trzynasty wiek. Byłem wolną duszą, która patrzyła
na z góry na świat pogrążony w walce z innowiercami czy heretykami. Różnie ich
nazywano. Bawiło mnie to. Ludzie mordujący własny gatunek. To zaprzecza nawet
najbardziej prymitywnym instynktom. Sąsiedzi wydawali się nawzajem by zakończyć
stare waśnie. Nikt nie oceniał, czy naprawdę było się winnym. Chodziło o to by
zastraszyć ludzi. Zrywałem boki ze śmiechu obserwując to. Jednak pewnego dnia
coś się zmieniło. Jedna z czarownic poczuła się zagrożona. Bądź co bądź
inkwizycja i egzorcyści działali wtedy pełną parą. Chciała mieć kogoś do
rozmowy, czy nawet do obrony. Była młoda. Miała nie więcej niż dwadzieścia
kilka lat. Na tyle przynajmniej wyglądała. Nigdy nie zdradziła mi swojego
wieku. Zacząłem więc przebywać blisko niej. Wiedziałem, że mnie nie czuje i
dlatego to robiłem. Nikt nie mógł zauważyć mojej obecności. Byłem niczym część
powietrza. Trochę jak chmura. Choć takie porównanie śmieszyło mnie. Moja wiara
we własną siłę i możność ukrycia się okazała się moim błędem. Nie zdawałem
sobie wtedy w pełni sprawy z ogromu mocy czarownic. Nie wiedziałem niczego o
Lalkarzach. Byłem po prostu wolną duszą, niczym nieograniczoną. Czy komuś
przeszkadzałem? Na pewno nie. Z ciekawością patrzyłem, jak po zmroku pracowała
żeby ukończyć lalkę o ludzkich wymiarach. Zastanawiałem się, po co jej ona.
Przecież nieożywiony przedmiot nie wstanie, a tym bardziej, nie zacznie z nią
rozmawiać. Czarownica wypowiedziała zaklęcie. Gdybym mógł uśmiechałbym się
wtedy pewnie z pogardą. Jednakże jako bezkształtny twór, nie mogłem. Poczułem,
że świat wokół mnie przyspiesza i wiruje. Przestałem czuć się bezpiecznie.
Wyczuwałem obecność innych, podobnych do mnie ten jeden jedyny raz. Wszyscy
chcieli uciec jak najdalej. Nie wiedziałem czemu. Jednakże również chciałem się
oddalić. Zobaczyłem coś niepokojącego. Biały strumień mocy zaczął mnie okrążać
i zacieśniać się wokół mnie. Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe, ale tak się
działo. Siłą zostałem wciągnięty do pojemnika, który odciął białą nić od
zewnętrznego świata, ale nie uwolnił mnie z niej. Tak na początku myślałem. W
końcu, nadal czułem się uwięziony, a innej przyczyny niż owy biały strumień nie
brałem pod uwagę. Jak bardzo się myliłem miałem przekonać się już niedługo. Uczucie,
które mnie ogarnęło można porównać do stanu zemdlenia. Przebywasz w nicości.
Nie czujesz niczego. Nie słyszysz. Nie widzisz. Na początku to trochę przeraża.
Nagle zostajesz odcięta od świata zewnętrznego. Potem przywykasz. Zaczynasz się
rozkoszować tym stanem. Nie masz tam smutku czy żalu. Uczucia są ci całkowicie
zbędne. Do czasu, gdy słyszysz głos. Jest to zaledwie szept, ale rozbrzmiewając
w tej ciszy, wydaje się głośniejszy od
krzyku. Tracisz opanowanie. Jednakże czujesz, że osoba, która cię woła, nie
chce twej krzywdy. Idziesz więc po niewidzialnej ścieżce otoczona mrokiem,
prowadzona wyłącznie przez ten głos. Podróż trwa różnie. Jeśli się opierasz
zajmuje więcej czasu. Niestety istnieje limit. Po jego przekroczeniu znikasz ze
świata na zawsze. Nie istnieje przypadek, którego by odratowano. Poszedłem za
tym głosem. Moja podróż trwała bardzo krótko. Poczułem dziwny pojemnik,
wewnątrz którego się rozlałem. Wykorzystałem każde wolne miejsce. Było mi
niewygodnie, ale czułem, że nie mam innego wyjścia. Otworzyłem oczy. Pierwszy
raz był trudny. Nie wiedziałem jak mam sterować tym pojemnikiem. Udało mi się.
Jednak świat zewnętrzny mnie oślepił. Był przeraźliwie jasny. Potem, gdy
dostosowałem wzrok dostrzegłem świece pozawieszane w świecznikach na ścianach.
Okazało się, że była noc. Z pomocą wiedźmy usiadłem i rozejrzałem się po
pomieszczeniu. Byłem tu wcześniej jako wolna dusza, ale teraz odbierałem
wszystko inaczej. Wyraźniej. Ściany były kamienne. Pokryły się mchem i niezbyt
dobrze pachniały, a wszystko to było winą wilgoci, której nie sposób się było
pozbyć. W pomieszczeniu znajdowały się olbrzymie księgi oprawione w skórę oraz
półki z ziołami. Nie znałem ich. Zobaczyłem na czym siedzę. Na drewnianym,
olbrzymim stole z metalowymi okuciami. Przeniosłem rozbiegany, niespokojny
wzrok na dziewczynę. Była wysoka i szczupła. Miała długie do pasa złote lekko
falowane włosy. Do tego niebieskie oczy. Piękne. Mogły wyrażać tyle emocji.
Niemalże utonąłem patrząc w nie. Tamtego dnia nosiła długą do ziemi czarną
suknię z gorsetem, bez ramiączek. Była niezwykle blada, jakby słońce nigdy nie
musnęło jej skóry. Jej dłonie zaś nie były spracowanymi dłońmi chłopki, lecz
gładkimi, które nigdy nie doznały ciężkiej pracy fizycznej. Całości jej stroju
dopełniały czarne buty do kolan na płaskim obcasie, dość luźno zasznurowane.
Potem spojrzałem na siebie. Miałem czarne spodnie, białą koszulę i rozpiętą,
brązową kamizelkę. Buty miałem podobne do niej. Nie widziałem swojej twarzy
więc podała mi lusterko. Dostrzegłem brązowe oczy, ciemne włosy zebrane
tasiemką na karku w kitkę i nieśmiały uśmiech. To byłem ja. Tak wyglądałem. Nie
mogłem się do tego na początku przyzwyczaić. Kobieta uśmiechnęła się ciepło.
- Witaj. Nazywa się Dolfie Johann Laux I. Ja jestem twoją
matką. Moje imię to Alexis.
Delikatnie przyłożyła swoją dłoń do mojego policzka. Na
początku chciałem uciec, ale przekonałem się, że to miłe uczucie. Kobieta
przytuliła mnie. To wszystko było tak inne od tego co oglądałem jako dusza, a
zarazem tak znajome. Doskonale wiedziałem jak mam zareagować. Albo przynajmniej
moje ciało. Matka pomogła mi wstać. Trochę się chwiałem. Nie sądziłem, że aż
takiego wysiłku wymaga stanie na własnych nogach. Alexis uśmiechnęła się
zachęcająco. Ten uśmiech mnie pokrzepił i dał mi siłę do dalszego działania.
Stawiałem krok za krokiem. Dotychczas moje ciało nic nie ważyło, więc nie
zastanawiałem się jakie to uczucie – chodzić. Nogi były niewyobrażalnie
ciężkie. Patrzyłem z podziwem na Alexis. Robiła to z taką lekkością i wdziękiem
podczas gdy dla mnie zrobienie jednego kroku było poważnym wyzwaniem. Kobieta
jakby odczytała moje myśli.
- Nie martw
się – powiedziała pocieszająco – Każdy na początku ma problemy. Trochę
poćwiczysz i będziesz biegał radośnie po domu.
Wydawało mi się, że dojście do drzwi trwało wieki. Jednak
matka nie okazywała zniecierpliwienia czy irytacji. Wciąż się uśmiechała i
pomagała mi. Patrząc na jej wiarę we mnie, postanowiłem dać z siebie więcej niż wszystko. Nieporadnie
stawiałem kroki, lecz nie potrzebowałem już jej pomocy. Przeszedłem
samodzielnie kilka kroków i oparłem się o grube drewniane drzwi. Alexis
zaklaskała w dłonie radośnie. Była ze mnie dumna.
- Brawo Dolfie. Udało ci się. A nie mówiłam? – spytała z uśmiechem i podeszła
do mnie.
Przejechałem opuszkami palców po drzwiach. Były
chropowate. Dziwne uczucie. Dotknąłem też metalowych elementów takich jak
okucia czy klamka. One zaś pozostawały zimne. Alexis nacisnęła klamkę. Drzwi
otworzyły się na zewnątrz skrzypiąc cicho. Znajdujące się za nimi pomieszczenie
było malutkie i oświetlone w ten sam sposób, co poprzednie. Alexis zamknęła
cicho drzwi i pokazała mi jak należy wchodzić po schodach. Było to trudniejsze
niż chodzenie po płaskim terenie, lecz dało się przyzwyczaić. W końcu
stanęliśmy na końcu drogi. Myślałem, że to ślepy zaułek, lecz matka przekręciła
nieco wiszący najbliżej świecznik i ściana odsunęła się ukazując dalsze
pomieszczenia. Przeszliśmy przez dziwne drzwi, a Alexis wyjęła jedną z książek
stojących na półce. Biblioteczka przesunęła się zakrywając przejście.
Spojrzałem zdziwiony. Jak? Wiedźma wytłumaczyła, że to tylko środek
zapobiegawczy przeciw znalezieniu tego pokoju. Postanowiłem się podporządkować
i więcej o niego nie pytać.
Cudowne XD Uwielbiam czasy Św. Inkwizycji;D W ogóle wszystko od XIII do XIX w ;P
OdpowiedzUsuńPostać Lalkarza coraz bardziej mi się podoba:D Owiana taką niesamowitą tajemnicą
Strasznie mnie to wciągnęło XD
Cieszy mnie to :D
Usuń