Dazai
obudził się jako pierwszy. Przeciągnął się lekko, co zaowocowało zdecydowanym,
niezadowolonym pomrukiem ze strony śpiącego na nim kota. Osamu uśmiechnął się
lekko i zaczął go głaskać i cicho do niego mówić.
-
Przydałoby się wstać i zrobić śniadanie, co maluchu? Chociaż twój pan nie ma
absolutnie niczego jadalnego w lodówce. Jakim cudem on daje radę przeżyć to
jest coś niesamowitego. Pewnie nie wiesz, gdzie jest najbliższy sklep? W ogóle,
tak sobie tutaj rozmawiamy i plotkujemy, a ja nawet nie wiem, jak się nazywasz.
To chyba trochę niegrzeczne. Mam jednak przeczucie, że mi tego nie powiesz, co?
Osamu
był zapatrzony w śliczne, ciemne oczy kota i tak pochłonięty słuchaniem jego
mruczenia i miauczenia w odpowiedzi na własne pytania, że nie zauważył, kiedy
Chuuya się obudził. Rudzielec nie omieszkał skorzystać z okazji do zażartowania
z niego.
-
Znalazłeś rozmówcę na swoim poziomie?
-
Zaskakująco, ale nie. Choć i tak jest o wiele ciekawszym towarzyszem niż Ty
Chuuya.
Nakahara
spojrzał na niego z przekąsem.
-
Nie ma imienia – stwierdził po chwili. – Mówiłem Ci wczoraj.
Dazai
przekręcił głowę tak, by spojrzeć na Nakaharę.
-
Mówiłeś?
-
Kiedy mnie zszywałeś – naprostował Chuuya. – Choć rzeczywiście wyglądałeś
wtedy, jakby nic do Ciebie nie docierało.
-
Skupiłem się – skomentował Dazai, wzruszając ramionami. – To czemu nie ma
imienia?
-
Bo pewnie niedługo go oddam. Znalazłem go na ulicy to wziąłem go żeby nie
zdechł z głodu, ale teraz, jak już z nim lepiej, pewnie oddam go do schroniska.
Osamu
spojrzał ukradkiem na pełną miskę kota i ilość worków z karmą stojącą w kuchni.
Wyglądało na to, że w mieszkaniu Nakahary więcej jedzenia było kupione dla
zwierzaka, który podobno miał się stąd niedługo wynieść, niż dla człowieka,
który podobno mieszkał tam na stałe. Nie skomentował tego jednakże. Kluczem do
życia w spokoju z Chuuyą był brak nieodpowiednich komentarzy. I choć Dazaia
korciło jak diabli żeby poirytować rudzielca, obiecał sobie, że poczeka z tym
do momentu, w którym Nakahara będzie czuł się tak dobrze, że najmniejszy ruch
nie wywoła otwarcia się ran.
Nakahara
natomiast nie zamierzał przyznawać, że nawet w tym mieszkaniu czuł się obco.
Kupił je tylko dlatego, że miał nadzieję, że miejsce niezwiązane w żaden sposób
z Dazaiem, nie będzie wzbudzało w nim tyle smutku i negatywnych uczuć. Okazało
się jednak, że nawet, gdy wracał do swojego cudownego apartamentu, czuł pustkę.
Brakowało mu ciepła. Dlatego cieszył się, gdy znalazł kota. Małe, wredne,
czarne stworzenie wypełniało tę dziwną, uwierającą pustkę choćby częściowo. I
Chuuya nawet nie myślał o oddaniu go komukolwiek.
-
Idę przegrzebać Ci szafę Chuuya – zakomunikował Dazai. – I mam szczerą
nadzieję, że masz jakiekolwiek ubrania, które są na Ciebie za duże.
Nakahara
tego nie skomentował, tylko powiedział brunetowi, gdzie znajdzie konkretnie
szafę. Dazai spokojnie ją otworzył i z uśmiechem zauważył, że poza co najmniej
kilkunastoma identycznymi zestawami garniturów, znajduje się tam również spora
ilość najzwyklejszych na świecie dżinsów czy podkoszulek.
Po
dość krótkiej chwili, Osamu udało się znaleźć podkoszulek, który uznał, za
stosunkowo luźny i parę dżinsów, w które pomyślał, że może uda mu się zmieścić.
Niby wielkiej różnicy pomiędzy nim, a Chuuyą nie było, ale jednak była. No i
jednak jakieś dwadzieścia centymetrów na wysokość. Chwyciwszy wybrane rzeczy i
szybko skoczył pod prysznic. Gdy wyszedł, wyglądał na swój sposób
przekomicznie. Koszulka przylegała do niego idealnie, a spodnie okazały się
niestety przykrótkie, więc Dazai je podwinął pod kolana, by wyglądało to na
celowe działanie, a nie, jakby założył rzeczy młodszego brata.
Ręcznikiem
wycierał jeszcze włosy, gdy wrócił do salonu, w którym wciąż siedział Chuuya.
-
Chcesz coś konkretnego na śniadanie czy obiad?
-
Obiad możemy zamówić, a na śniadanie zrób cokolwiek byleby nas nie zatruć.
Przecież kuchenka gdyby mogła to zwiewałaby przed Tobą, gdzie pieprz rośnie.
Dazai
uśmiechnął się szeroko. Nakahara sobie nawet nie wyobrażał, jak bardzo się
mylił. No i tego, jak można się zmienić przez dwa lata.
-
Jakbyś miał umrzeć to dzwoń – rzucił Dazai, chwytając płaszcz i wychodząc z
mieszkania.
Znalezienie
pobliskiego sklepu zajęło Osamu dłużej niż mógłby się on spodziewać, zwłaszcza
biorąc pod uwagę to, jak blisko ów sklep był. Zrobił wszystkie potrzebne zakupy
i obładowany torbami bardziej niż cyganka po wizycie na targowisku, wrócił do
domu. Odstawił wszystko na blat, odprowadzany kpiącym wzrokiem.
-
I że niby zamierzasz coś aktualnie z tym wszystkim zrobić?
Dazai,
cicho nucąc, przeszukał szuflady i szafki w celu odnalezienia wszystkich
potrzebnych mu narzędzi. Odłożył wszystko w ustalonym porządku na blat,
rozpakował zakupy, odkładając na bok wszystko, co będzie mu potrzebne do
zrobienia śniadania. Gdy skończył przygotowania, wycelował nóż w stronę Chuuyi.
-
A się zdziwisz idioto – obiecał mu i wziął się do pracy.
Osamu wrócił do przerwanej melodii i z zaskoczeniem
odkrył, że nie nucił żadnej z piosenek o samobójstwie, które wręcz nałogowo
trzymały się jego myśli od dwóch lat. Tym razem złapał się na nuceniu piosenki
z jednego z musicali, które uwielbiał. Uśmiechnął się lekko, pod nosem. Chuuya
udawał, że w pełni skupiał się na filmie, który leciał akurat w telewizji.
Prawdą jednak było, że kątem oka obserwował Dazaia, jakiego jeszcze nie znał. Nigdy
wcześniej nie widział takiej odmiany wyrazu skupienia na jego twarzy. Nie
takiego, od którego zależy czyjeś życie, jak wtedy, gdy Dazai próbował go
uratować od wykrwawienia się. Nie takiego, które pojawiało się, gdy Osamu
musiał wymyślić plan, by przeprowadzić akcję dla Portowej Mafii. Nie takiego,
gdy musiał kogoś zabić. Nie takiego, gdy był w trakcie misji i analizował
wszystkie warianty każdej możliwej sytuacji.
Ten wyraz twarzy był inny. Pokazywał skupienie, ale
pozbawione stresu, pozbawione konsekwencji swoich decyzji. Zupełnie, jakby
cieszył się, że może się na czymś skupić. Jakby lubił to, co robił. Nakahara
nie potrafił sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wcześniej widział go z takim
wyrazem twarzy.
Chwilę po tym, jak Dazai wrzucił niezidentyfikowane
dla Chuuyi składniki na patelnię i przygotowywał drugą, po mieszkaniu rozszedł
się zapach, na który rudzielcowi niemal poleciała ślinka. Początkowo Nakahara
udawał, że poczynania przyjaciela w kuchni w ogóle go nie interesują, jednakże
gdy poczuł ten zapach, wstał, krzywiąc się lekko i usiadł przy wyspie, totalnie
ignorując już telewizor, a w pełni skupiając się na dłoniach Dazaia, które z
zadziwiającą wprawnością i perfekcją cięły, kroiły, mieszały. Chuuya patrzył na
to wszystko jak zaczarowany.
Nie minęło nawet dziesięć minut i Osamu, cudem
balansując na jednej nodze, drugą otworzył piekarnik, który wyglądał, jakby był
nieużywany od nowości. Wsunął patelnię na ruszt i zostawiwszy uchylony,
włączony piekarnik, wziął się za sprzątanie bałaganu, który narobił w
międzyczasie. Wstawił brudne naczynia do zmywarki, obierki wyrzucił do kosza, a
składniki, które mógł jeszcze później wykorzystać, odłożył na przynależne im od
dzisiaj miejsca.
Położył na wyspie drewnianą deskę do krojenia i gołymi
rękoma chwycił rączkę od patelni. Bluźniąc i narzekając, odłożył ją jak
najszybciej, by tylko puścić gorący metal. Opłukał palce pod zimną wodą z
wyrazem błogiej ulgi na twarzy i wstawiwszy wodę w czajniku, wyjął talerze i
sztućce.
Gdy skończył, a kubki z parującą herbatą stały już na
stole, Chuuya spanikował, czy aby na pewno jest w odpowiednim wszechświecie.
To, co przygotował Dazai wyglądało i pachniało nieziemsko. Rudzielec
przesuwał tylko zaskoczony wzrok z Dazaia na patelnię i z powrotem.
- Omlet z duszonymi porami, ze szpinakiem, wędliną i
serem brie – zakomunikował mu Osamu z szerokim uśmiechem zwycięzcy. – Ale nie
musisz się zmuszać, jeśli boisz się, że się zatrujesz przez mój brak
umiejętności kulinarnych.
Chuuya spojrzał na niego, jakby Dazai postradał
wszystkie zmysły, brakowało mu piątej klepki i potrącił go samochód. Osamu
zaśmiał się szczerze i poczekał, aż Nakahara nałoży sobie część zawartości
patelni na talerz, po czym sam zrobił to samo. Nie był to jego popisowy omlet i
wiedział to już po pierwszym kęsie. Mogło być o wiele lepiej, ale nie widział
sensu w kupowaniu Nakaharze świeżych ziół w doniczkach, o które później Chuuya
musiałby zadbać, bo na pewno by o tym zapomniał. Koniec końców na jeden dzień
po prostu się to nie opłacało.
Chuuya wyglądał jednak jakby jadł właśnie
najcudowniejszą rzecz pod słońcem. Jakby do tej pory tylko spożywał jedzenie,
jako paliwo niezbędne do prawidłowego funkcjonowania ciała, ale teraz właśnie
doznał przyjemności jedzenia.
- To jest świetne – skomentował, wskazując widelcem na
omlet i patrząc na Dazaia z podziwem. – Musisz mnie nauczyć jak to robić.
Osamu zaśmiał się i spojrzał na niego z lekkim
rozczuleniem.
- Jak tylko dasz radę stać o własnych siłach – odparł.
Dazai posprzątał po śniadaniu i podał Nakaharze
lekarstwa, które powinien był przyjąć rano. Później wytłumaczył i pokazał mu
wszystko, co, kiedy powinien brać i gdzie jest to schowane. Chuuya patrzył na
niego, jakby Osamu właśnie próbował wytłumaczyć mu wyższą matematykę za pomocą
cyrylicy.
- Mamy jakieś plany na dzisiaj? – spytał Dazai z
nieziemskim spokojem, którym próbował zamaskować spory niepokój. – Czy mam Ci
sprawdzić opatrunek i się stąd zmyć?
Chuuya spojrzał na niego. Sam nie wiedział, co ma
odpowiedzieć. Z jednej strony chciał, by Dazai został z nim jak najdłużej. Od
dawna nie czuł się tak spokojny i szczęśliwy. Było lepiej niż dwa lata temu, bo
Dazai wydawał się bardziej zrównoważony i pozbawiony stresu związanego z Mafią.
Z drugiej strony nie chciał się brunetowi narzucać. Niezwykle bardzo zależało
mu na odbudowaniu relacji, jednak wciąż nie wiedział, czego ma się spodziewać
po Dazaiu.
- Nie mam żadnych planów, a od Mafii mogę sobie wziąć
dzień wolny – stwierdził Nakahara, jakby mu na tym zupełnie nie należało.
Dazai obszedł wyspę i upewniwszy się, że kuchnię
pozostawił w takim samym stanie, w jakim ją zastał, pomachał dłońmi w stronę
Nakahary, dosadnie sugerując mu, że ma ruszyć w stronę kanapy. Asekurował go w
razie wypadku, ale koniec końców Nakahara przeszedł bez jego najmniejszej pomocy.
Usiadł ciężko i podwinął koszulkę, odsłaniając opatrunek, na którym widniała
niewielka ilość krwi. Prawdopodobnie nic groźnego, ale Dazai wolał sprawdzić.
Delikatnie odkleił plaster, który sam zamocował ledwie kilka godzin temu.
Chuuya skrzywił się, czując to.
- Gorzej niż z dzieckiem – skomentował z uśmiechem
Osamu.
Odprowadzany wzrokiem wkurzonego Chuuyi, przyjrzał się
dokładnie ranie i zamocował czysty opatrunek.
- Może niedługo naprawdę dasz radę wrócić do Mafii –
dodał z nieco mniejszą radością.
Nakahara spojrzał na niego zaintrygowany. Nie sądził,
by Dazai miał jakiekolwiek złe wspomnienia z Mafią. Przynajmniej na mafijne
standardy. Nigdy nie został zdradzony ani wystawiony na przynętę. Zawsze raczej
pociągał za sznurki, a gdy już dochodziło do walki, z każdej wychodził bez
większej szkody. Dazaiowi przede wszystkim nikt nie odmawiał. Chuuya sądził, że
nawet pan Mori się bał bruneta, choć próbował tego nie okazywać publicznie by
nie stracić szacunku. Nic zresztą dziwnego, skoro swojego czasu pewnym było, że
to Dazai będzie kolejną głową Mafii.
Jasne, zabijanie, walki, wyczerpujący styl życia. To
wszystko nie było cukierkowe i przepełnione miłością. Ten świat był brutalny i
wymagał nieustannej obserwacji i planowania. Ale to był najlepszy świat, jaki
Chuuya znał.
- Czemu odszedłeś z Mafii? – spytał cicho Nakahara,
patrząc Dazaiowi prosto w oczy.
Osamu usiadł na niskim stoliczku znajdującym się przed
sofą i splótł palce. Zaczął nerwowo nimi pstrykać, wpijając w nie wzrok, to
wracając do oczu Chuuyi, które przypominały teraz zamrożone jeziora w słoneczny
dzień. Nie były zbyt chłodne, ale nie były też pełne ciepła. Typowy wzrok
spokojnego, stanowczego Nahakary.
Sam nie wiedział, od czego ma zacząć. I był
zaskoczony, gdy zaczął opowiadać.
- Mieliście taką jedną dziewczynę u siebie, Kyokę
Izumi, gdy walczyliśmy z Gildią, znajdowała się w samolocie, który zderzył się
z tą śmieszną latającą fortecą. Była gotowa zginąć byleby uratować miasto.
Rozmawiałem z nią wtedy. Siedziałem, bezpiecznie ukryty, w jednej z
informatycznych nor, rozmawiając z nią. Wierzyła, że powinna zginąć – Dazai odwzajemnił
nieprzeniknione spojrzenie Chuuyi, jego oczy były niemal czarne z powodu
targających nim, negatywnych emocji. – Aż do najgłębszych czeluści swojej duszy
była przekonana, że nie należy jej się możliwość życia, bo odebrała je
trzydziestu pięciu osobom. Rozumiesz to? W wieku czternastu lat zabiła prawie
czterdzieści osób. I nie mogła z tym spokojnie żyć. Czterdzieści Chuuya – Dazai
powtarzał tę liczbę jak mantrę, po czym zaśmiał się nieszczerze. – Chyba nigdy
nie dowiedziałeś się, jak dołączyłem do Mafii, prawda? – Nakahara pokręcił
przecząco głową.
Rudzielec pamiętał, że pytał o to niemałą liczbę osób,
nawet samego pana Moriego, ale zawsze odchodził z kwitkiem. Nikt z tych, którzy
coś wiedzieli, nie śmiał mruknąć choćby szczegółu, a cała reszta po prostu nie
wiedziała. Sam Dazai zwykł zbywać temat machnięciem ręki.
- Popełniłem błąd. Miałem czternaście lat i popełniłem
błąd. Niedokładnie zatuszowałem morderstwo i policja trafiła na ślady, które
jakoś łączyły je z kilkoma poprzednimi. Byli na moim tropie. A ja spanikowałem.
Wcześniej całkowicie ufałem swojej wiedzy i instynktowi, a przede wszystkim
umiejętności, od której byłem uzależniony, ale w tamtym momencie wszystko
postanowiło mnie po prostu zdradzić. Siedziałem w jakiejś na wpół rozwalonej
spelunie, wzdrygając się za każdym razem, gdy ktoś przechodził obok drzwi do
mojej kryjówki. Aż w końcu ktoś zapukał. Pan Mori przyszedł do mnie we własnej osobie.
Ale nie próbował mnie aresztować ani osądzić za to, co zrobiłem. Wyciągnął
rękę. Wydawał się wtedy taki przyjazny. Jak latarnia prowadząca samotnego
wędrowca z wzburzonego morza na spokojne rejony. Zaoferował mi rodzinę. I brak
strachu. I tyle używek, ile będę chciał. Myślałem, że on jeden da radę mnie
zrozumieć. I przez pewien czas tak było. Poczułem, że w końcu jestem w domu. Po
czternastu latach poczułem w końcu, jak to jest gdzieś przynależeć. I było mi
jak w bajce. Wiesz, jak długo byłem Egzekutorem? Pół roku. W rok pan Mori
awansował mnie na herszta. I nie robił tego z czystej sympatii. A mnie bardzo
szybko przestały obchodzić relacje z innymi. Byłem lepszy od wszystkich. Wiesz,
jakie to nudne, kiedy szukasz wyzwania, a wszyscy odwracają wzrok, mając
nadzieję, że ich nie zauważysz, gdy tylko podniesiesz głos? I wtedy poznałem
Odę. Miałem wtedy raptem szesnaście lat i wyglądałem przy nim jak nieopierzony
kurczak. A jednak, mnie wszyscy się bali, a nim? Pomiatali. Ale on był inny.
Podszedł do mnie i powiedział mi, że mój sposób działania nigdy nie wypełni
pustki, którą czułem. Że potrzebowałem kogoś, na kim będzie mi zależało, że
przyda mi się cel w życiu. Nie rozumiałem tego ani trochę. Dlaczego w oczach
tego nic nie znaczącego trybika machiny, którą ja wprawiałem w ruch,
dostrzegłem spełnienie, które mnie nigdy nie było dane? Chciałem to zrozumieć.
Chciałem to poczuć. Chciałem, by Oda mnie tego nauczył. Zaprzyjaźniliśmy się
niemalże od razu. Nie uciekał przede mną i zawsze potrafił czytać ze mnie, jak
z otwartej księgi. Poczułem, że mój nałóg już nie jest taki wielki. Przez Odę
zacząłem rozumieć, co zrobiłem, a, co gorsza, że nigdy nie dam rady tego
naprawić. Nieważne ile osób uratuję, nieważne, ilu nie zabiję osobiście. Nigdy
nie osiągnę odkupienia. Nie żeby jakoś bardzo mi na tym zależało. Odstawiłem na
bok moje uzależnienie całkowicie i odsunąłem się od wszystkiego. Wtedy poznałem
Ciebie. Rudzielec, który wszystko traktował tak strasznie poważnie. Zupełne
przeciwieństwo mnie. Poczułem to, o czym mówił Oda. Może jeszcze nie całym sercem,
bo w tamtych czasach wątpiłem w ogóle, czy jakiekolwiek mam. To było bardzo
przelotne uczucie. Niemal nieuchwytne. A jednak wiedziałem. Dopiero zaczynałeś
w Mafii, na najniższych szczeblach, a ja już jechałem windą do apartamentów
pana Moriego żeby zażądać od niego, by uczynił Cię moim partnerem. Zgodził się,
zupełnie bez oporów. Zresztą, nie spodziewałem się niczego innego. W końcu nie
było zbyt wielu chętnych na to miejsce. A gdy wkroczyłeś w mój świat, do reszty
przegoniłeś chmury, na które uwagę zwrócił mi Oda. I choć mnie to bolało,
wiedziałem, że będę musiał odejść żeby nie pociągnąć Cię ze sobą na dno. Bo
mimo wszystko wciąż tonąłem. A jednak nie potrafiłem się zmusić do tego, by
kazać Cię oddelegować, czy zrobić to samemu. Byłeś moim najlepszym partnerem i
każdy dzień z Tobą był przygodą, której nie chciałem stracić. A później na
własnej skórze poczułem, jak czyjaś żądza krwi potrafi zniszczyć setki
nieodnawialnych relacji. Przez plany pana Moriego zginął Oda. A ja trzymałem go
do ostatnich chwil. I wtedy powiedział mi, że nie powinienem się skreślać. Że
teraz, gdy zrozumiałem, że też mam prawo do uczuć, teraz znajdę swój cel w
życiu. Tylko muszę próbować nowych rzeczy. A skoro byłem już złym kolesiem,
może teraz powinienem spróbować po drugiej stronie barykady? I tak już zostało.
Choć mogę przysiąc, że pan Mori odetchnął z ulgą, kiedy powiedziałem mu, że
rezygnuję z tego cyrku – Dazai skrzywił się cynicznie. – I to by było na tyle.
Moja wielka historia, która koniec końców gówno znaczy.
Nakahara patrzył na niego zaskoczony. Wcześniej, gdy
pytał Osamu o cokolwiek z jego przeszłości, nie dostawał nawet ochłapów. Może
to był znak, że wreszcie czas by ich relacja się rozwinęła? Choć z miny Dazaia
wnioskował, że brunet sądzi raczej, że to jej koniec. Chuuya miał kilka pytań.
I nie zamierzał żadnego Dazaiowi odpuścić.
- Współpracując ze mną nigdy nikogo nie zabiłeś.
Zawsze ktoś pociągał spust za Ciebie. To dlatego, że odciąłeś się od tego, co
nazywasz swoim „uzależnieniem”?
Osamu skinął twierdząco głową.
- Bałem się, że do reszty stracę kontrolę. A to
mogłoby się źle skończyć.
- Dla Ciebie? – upewnił się Chuuya.
- Dla całego miasta, włącznie z Portową Mafią –
poprawił go brunet.
- A wracając do Izumi – zaczął, ostrożnie dobierając
słowa. – Dlaczego wiedziałeś, co jej powiedzieć? Skąd?
- Powiedziałem jej dokładnie to samo, co pan Mori
powiedział kiedyś mnie, mimo że byłem w o wiele gorszej sytuacji.
- To znaczy?
- Że nie ma takiego bagna, z którego nie da się
człowieka wyciągnąć jeśli tylko odpowiednio bardzo się tego chce.
Chuuya połączył kilka wątków historii.
- Twoje bagno. Te zatuszowane morderstwa tak? –
spytał, patrząc na niego ze spokojem.
Dazai skinął głową.
- Tuszowałeś je dla kogoś? – Nakahara podchodził do
tematu, jakby Osamu był z porcelany i w każdej chwili mógł pęknąć.
Dazai pokręcił przecząco głową.
- To wszystko były moje morderstwa.
- Ile?
- Trzysta dwadzieścia osiem.
Cisza, która zapadła, była prawdopodobnie pierwszą
niezręczną ciszą od momentu, w którym ich sobie przedstawiono. Nakahara
potrzebował chwili by wszystko przetrawić i to właśnie ta chwila zawahania wystarczyła.
Dazai wstał ze stolika i wygładził spodnie.
- Oddam twoje ciuchy do pralni i podrzucę do siedziby
głównej przy najbliższej okazji – stwierdził nadzwyczaj wypranym z emocji
głosem i skierował się w stronę wyjścia z mieszkania.
Chuuya podjął decyzję bez zastanowienia się. Nieważne,
jak bardzo nie znał osoby, którą uważał za przyjaciela. Skoro sam zaczął coś
uważać za zamknięty rozdział i stał się innym człowiekiem, dlaczego Nakahara
miałby go teraz odrzucić? Niezależnie od tego, czego mógł się dowiedzieć, nie
zamierzał pozwolić sobie na stratę przyjaciela. Złapał go za rękę pewnym i
silnym uściskiem i zmusił do spojrzenia na siebie.
- Nie możesz mnie winić, że jestem zaskoczony Osamu.
Ale nie zamierzam pozwolić Ci odejść po raz drugi. Będę Twoim przyjacielem
niezależnie od tego, czego się o Tobie dowiem. Po prostu dopuść mnie do siebie.
Dazai, zaskoczony, usiadł na kanapie obok Chuuyi.
- Tylko musisz mi coś obiecać. Nie pominiesz niczego.
Żadnego szczegółu. Niczego, co mogłoby sprawić, że pomyślę o Tobie gorzej. Sama
prawda i tylko prawda.
Osamu skinął tylko powoli, twierdząco głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz