Łączna liczba wyświetleń

117107

poniedziałek, 29 lipca 2013

Part 10 - Lalkarz

Napiszę coś i wieczorem wrzucę. Pewnie będzie to Shin x Toma, albo dalej Fairy Tail lub coś z Vocaloidów. :) wyczymiecie? 


Natychmiast przerwałem jej. Nie dopuszczałem do siebie nawet takiej myśli.
- Nieprawda. Zobaczysz. Jutro będziesz się z tego śmiać.
Lekko ścisnęła moją dłoń, więc umilkłem. Dziewczyna spojrzała mi w oczy. Jej wzrok był pewny. Bałem się. Cholernie się bałem tego, że mogę ją stracić. Tego, że byłem zbyt słaby żeby ją obronić. Chociaż najbardziej bolała mnie myśl, że cała ta sytuacja to tylko i wyłącznie moja wina. Oczywiście wiedziałem, że zaważyła tu Alexis, ale czułem ogromne wyrzuty sumienia, samemu dokładnie nie wiedząc z jakiego konkretnie powodu. Ivy uśmiechnęła się lekko.
- Kocham cię Dolfie – powiedziała cicho.
Położyła mi dłoń na policzku i przesłała swoje wspomnienia. To była jedna z jej niesamowitych umiejętności. Znalazłem się wewnątrz nich. W środku jej wspomnień. Nie było mnie tam fizycznie, ale widziałem i czułem to co dziewczyna.
---------------------------------------------------------------------------------
Pierwszym, co mi pokazała Ivy, było zdarzenie sprzed równo tygodnia, lecz sprzed paru godzin wcześniej niż dziś. Wtedy też była niedziela. Moja ostatnia szczęśliwa niedziela. Właśnie się z nią pożegnałem. Widziałem siebie odchodzącego z uśmiechem. Miałem na sobie to, co zawsze. Niebieski, krótki płaszcz, jeansy i kapelusz. Wyglądałem dziwnie na tle szarego tłumu. Ivy zresztą też. Jako jedyna kobieta miała krótkie spodenki. Uśmiechnęła się i pomachała mi. Odeszła w stronę swojego kościoła. Tego dnia, nie włączając dzisiejszego wieczora, widziałem ją po raz ostatni. Po moim powrocie do domu tamtego dnia, Alexis zagroziła, że zabije Boginię Śmierci, więc zerwałem z nią kontakt. Myślałem, że w ten sposób zdołam ją ochronić. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak idiotyczne to było. Ludzie patrzyli na nią dziwnie. Z pogardą i niechęcią. Ivy starała się być silna, ale rozpłakała się cicho. Łzy wsiąkały w arafatkę zakrywającą jej twarz. Poczułem się niezmiernie głupio. Nigdy mi nie powiedziała, że aż tak emocjonalnie na to reaguje. Z drugiej strony, może i miała siłę fizyczną i czasami dość niebezpieczne zapędy czy pomysły, ale mimo wszystko była, mimo całej swojej niezwykłości, tylko dziewczyną, która też ma uczucia. Zresztą, przy mnie nigdy tak nie reagowała. Obejrzała się. Nie dostrzegła mnie w tłumie, więc puściła się biegiem. Kościół był tylko po drugiej strony ulicy, ale ona chciała spędzić w tej szarej masie  nieprzyjaznych spojrzeń jak najmniej czasu. Podążyłem za nią. Wbiegła do budynku i niemal od razu zatrzasnęła drzwi. Zasunęła zasuwę, oparła się plecami o drzwi i usiadła na zimnej marmurowej podłodze. Objęła kolana ramionami i ukryła w nich głowę. Rozpłakała się na dobre.
~ Nienawidzę ich. Nienawidzę. Czemu Dolfie tak ich lubi? Oni są tacy…. głupi! Nie potrafią nawet zaakceptować czyjejś odmienności! Dlaczego? Czy to takie trudne? Zrozumieć, że nie wszyscy muszą tak samo wyglądać, zachowywać się i żyć? Czemu według nich jestem jak zepsuta zabawka? Przecież jestem od nich o wiele lepsza! Dolfie zawsze twierdzi, że bycie silnym zobowiązuje. Że trzeba używać siły, by chronić słabszych, a nie ich ranić. Że nie wolno się nad nimi znęcać czy patrzeć na nich z góry.
Doskonale pamiętałem swoje słowa… Możesz patrzeć na kogoś z góry tylko jeśli pomagasz mu odbić się od dna. W żadnym innym przypadku. Zresztą… sam święcie w to wierzyłem.
- Najchętniej bym tam wyszła i pożarła duszę każdego, kto spojrzałby na mnie krzywo. Ale Dolfie mówił, że nie wolno. A zależy mi na nim. Nie chcę go stracić przez mszczenie się na nic nie wartych ludziach.
Uśmiechnąłem się ciepło. Nauczyłem ją czegoś. Położyłem jej dłoń na ramieniu, choć wiedziałem, że nie może tego poczuć. Na dodatek nie przestawała płakać. Ukucnąłem, by mieć głowę mniej więcej na wysokości jej głowy. Nie zdziwiło mnie, że słyszę jej myśli. W końcu byłem w jej wspomnieniach. Wydawało mi się, że skuliła się jeszcze bardziej. Zdjęła arafatkę, odkrywając przy tym twarz i rozpuszczając białe, długie za pas włosy, które opadły wokół niej jak kurtyna. Otarła łzy chustą i uśmiechnęła się. Wstała powoli i zaczęła tańczyć, idąc główną nawą kościoła. Zaczęła się śmiać. Wkrótce potem wskoczyła na oparcie jednej z ław. Okręciła się wokół własnej osi. Jej długie włosy z pewnym opóźnieniem zawirowały w powietrzu. Wyglądała zjawiskowo. Dopiero wtedy oderwałem od niej wzrok. Owszem, była przepiękna, ale nigdy nie byłem w świątyni wieczorem. Wszędzie panował mrok i tylko przez wielkie, wypełnione witrażami okna wpadało światło księżyca zabarwione różnymi kolorami. To wszystko odbijało się na marmurowej podłodze. Usłyszałem trzask zapalonej zapałki. Ivy, ochraniając nikły płomyczek dłonią, skakała z oparcia na oparcie. Płomyk rzucał nieco ciepłego światła na jej twarz. Za każdym razem, gdy dotknęła stopami ławy, obracała się dookoła własnej osi i zapalała świeczki w świecznikach. Gdy skończyła, kościół wydał mi się ładniejszy i bardziej przyjazny. Wcześniej był raczej… mistyczny. Dziewczyna potańczyła jeszcze chwilę zapalając świece w nawach bocznych. Do tego jednak nie używała już zapałek, ale swojej naturalnej mocy Bogini Śmierci. Nad jej palcem wskazującym unosił się delikatny, biały i tak niewiarygodnie czysty płomień. W końcu wskoczyła na ambonę, usiadła na niej i zaczęła machać nogami w powietrzu. Uśmiechnęła się szeroko.
- Ci nic nie warci ludzie mi nie przeszkadzają do czasu, gdy wejdą do tego kościoła. To taki piękny budynek. Trochę żałuję, że nigdy go nie zobaczą, ale z drugiej strony i tak nie potrafiliby docenić jego niematerialnej wartości – mówiła sama do siebie. – Poza tym, obrzydzenie na ich twarzach jest mi obojętne, jeżeli jestem w towarzystwie Dolfiego. Kiedy jestem sama… to już inna sprawa. Jedyne co do czego mam nadzieję to fakt, że Dolfie nigdy tak na mnie nie spojrzy. Tego bym chyba nie zniosła.
Uśmiechnąłem się. Oczywiście, że nie. Według mnie była piękna taka, jaka była. Wręcz nie chciałem by się zmieniała. Patrzyłem jak jest szczęśliwa. Przez uchylone okno wpadł nietoperz. Ivy uśmiechnięta, wciąż siedząc, wyciągnęła palec wskazujący. Nocny ssak przycupnął na jej palcu. Nie bał się jej, a mimo to białowłosa starała się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Zaczęła go delikatnie głaskać po łepku. Wyglądała trochę, jakby wpadła w swoistą rutynę. Uśmiechnięta zaczęła do niego cicho mówić.
- Wiesz, dzisiaj znowu go widziałam. Zresztą jak co dzień. Ale zawsze się cieszę, choćby na myśl o spotkaniu go – dziewczyna zaczęła opowiadać stworzonku jak dziś spędziła ze mną dzień.
Zdziwiło mnie to, że w ogóle robi coś takiego. W końcu, kto normalny rozmawia z nocnym stworzeniem? Ale, co jeszcze dziwniejsze, wyglądało na to nietoperz słucha jej z uwagą. Pewnie od dawna zachodziła taka sytuacja. Ivy z uśmiechem szybko zakończyła historię.
- Mam nadzieję, że jutro będzie tak cudownie jak dzisiaj.
Zeskoczyła z ambony i ruszyła bocz ną kapliczką do zakrystii. Znajdowała się tam tylko ława. Dziewczyna minęła ją bez wahania. Była już noc. Ivy skierowała się do ogrodu. Szybko przejrzała rośliny. Wszystkie były w porządku. Żadne nie zmarzły ani nie wyschły zbytnio. Z uśmiechem dziewczyna podeszła do niewielkiej murowano – drewnianej chatki. W środku nie było zbyt wielu przedmiotów. Zresztą, znajdowały się tu tylko dwa pokoje. Jednym z nich zapewne była łazienka. W drugim zaś mieścił się aneks kuchenny, stół z krzesłami, szafa wypełniona jej ulubionymi ubraniami i dość duże łóżko. Było skromnie, ale przytulnie. Zupełnie inaczej niż u mnie. Ivy przebrała się szybko w piżamę i już się kładła, gdy nagle sobie o czymś przypomniała. W piżamie i na bosaka pobiegła do kościoła. Może i był z niepalnych materiałów, ale znajdowały się tam również drewniane elementy. Wskoczyła na oparcie ławy i szybko zdmuchnęła wszystkie płomienie świec po kolei. Z uśmiechem, radosnym krokiem wróciła do domku. Niemalże rzuciła się na łóżko i przykryła pościelą aż po sam nos. Uśmiechnąłem się ciepło. Wyglądała uroczo. Nie minęła nawet minuta a Ivy już spała. Miała równy, spokojny oddech i lekko rozchylone usta. Uśmiechała się przez sen. Ciekawiło mnie, czy coś jej się śniło. Szkoda, że nie mogłem zajrzeć do jej głowy. A z drugiej strony nie chciałem. To by było naruszenie zarówno prywatności jak i zaufania. Usiadłem na stole i przyglądałem się jak śpi. Podobno patrzenie na kogoś w czasie snu jest nie moralne. Podczas snu jesteśmy bowiem najbardziej odsłonięci. Bezbronni. Gorzej niż po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu. Rozmyślałem o tym, jak bardzo jej nie znałem. Noc minęła mi nadzwyczaj szybko. Zazwyczaj nie spałem w nocy. Nie potrzebowałem tego, a w nocy mogłem wciąż ochraniać ludzi znajdujących się w niebezpieczeństwie. Ale tym razem obserwowałem tylko tę jedną osobę. Tę najważniejszą. Zaśmiałem się cicho. Tyle razy jej mówiłem, że nie może się wywyższać. A sam ceniłem ją bardziej niż cały ten tłum razem wzięty. Patrzyłem jak promyki słońca, wpadające przez okno śmiało przebiegają po jej twarzy. Opływają jej delikatne rysy twarzy, otaczając ją ciepłem. Gdy promyki dotarły do przymkniętych powiek Ivy, dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i otworzyła oczy. Z uśmiechem malującym się na ustach wstała i szybko przebrała się w dzienne ubrania. Chwyciła jabłko z koszyka stojącego na stole i wyszła z chatki. Skierowała się do ogrodu. Jedząc jabłko założyła skórzane rękawice i wzięła się za wyrywanie chwastów. Przyglądałem jej się z uśmiechem. Niemalże od razu porównałem ją do Alexis, zupełnie niechciane. Ale nie z tą wiedźmą teraz, czy sprzed kilku wieków. Z tą samotną kobietą, która stworzyła mnie. Kobietą, którą podziwiałem w każdym szczególe nawet, gdy pracowała w ogródku. Jednakże sposób pracy Ivy był zupełnie inny. Dziewczyna nie spieszyła się. Wydawało się nawet, że specjalnie nieco spowalnia swoją pracę by czerpać z niej większą przyjemność. Delikatnie, acz sprawnie i pewnie przeczesywała rośliny. Wkrótce zaczęła nucić. Dość mimowolnie, bo myślami była całkowicie skoncentrowana na pracy. Uśmiechała się lekko. Pracowała mniej więcej do południa. Czyli do czasu, gdy miała się spotkać ze mną. Wtedy wróciła do domku i przebrała się w czyste rzeczy. Po krótkim zastanowieniu założyła krótką spódniczkę. Rzadko ją w niej widywałem. Ivy uznawała je za zdecydowanie utrudniające życie. Reszta ubioru pozostała taka, jak zawsze. Podeszła do drzwi wyjściowych z kościoła. Zawiązała arafatkę i jak zwykle spięła jej końcówkami włosy, w koński ogon. Uśmiechała się. Nie widziałem tego, ale po pierwsze widziałem radość w jej oczach, a po drugie, zazwyczaj znałem jej humory. Wyszła z kościoła i usiadła na schodach przed budynkiem. Czekała na mnie. A ja nie przyszedłem. To był pierwszy taki dzień. Dzień beze mnie. Ludzie patrzyli na nią z mieszaniną odrazy i strachu. Dziwna, białowłosa dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, siedziała na schodach świątyni, do której rzadko kto przychodził. Dorośli nie widzieli jej skrzydeł prawie nigdy. Oczywiście zdarzały się wyjątki, które odnawiały zarówno jej jak i moją wiarę w ludzi. Zresztą… ani skrzydeł, ani jej wręcz anielskiej aury. Na szczęście z małymi dziećmi było inaczej. Prawie wszystkie wierzyły w nią i ufały jej. Gorzej, że dorośli prawie nigdy nie pozwalali im zbliżyć się do niej. Ivy ignorowała nieprzyjazne spojrzenia. Nie chciała stracić dobrego humoru. Zastanawiała się, która jest godzina. W pewnym momencie podeszła do niej mała dziewczynka. Wyglądała nieprzeciętnie, choć miałem co do niej dziwne przeczucie. Przeczucie, że ją znam. Tylko skąd? Miała na sobie cienką zieloną sukienkę sięgającą kolan, białe rajstopy i czarne buciki. Włosy upięto jej w długi i gruby warkocz. Uśmiechnęła się do niej promiennie.
- Czemu anioły zakrywają twarz? – spytała z ciekawością.
Nie bała się jej. Ivy w pierwszym momencie zdziwiła się. To był pierwszy raz, gdy ktoś zwrócił się do niej całkowicie bez lęku. Przyglądałem się tej scenie z uśmiechem, dławiąc w sobie to dziwne uczucie. Małe dzieci są takie ufne. Nie znają zła ani strachu. Nie są uprzedzone do tych, którzy są inni. Dzieci są powodem, dla którego jeszcze nie straciłem wiary w ludzi. Dostrzegłem emocje przepływające przez twarz Ivy. Często sprzeczne. Niedowierzanie. Strach. Ulgę. Radość. A dziewczynka tylko cierpliwie czekała na odpowiedź. A Ivy wiedziała, że nie mogła powiedzieć prawdy.
- Anioły zakrywają twarz by pozostać nierozpoznanymi. Nie chodzi o to, byś znała jakiegoś konkretnie. Każdy może być aniołem – odparła uśmiechając się lekko.
Zabrzmiało to sensownie. O ile mówienie o aniołach w ogóle można za takowe uznać. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i usiadła obok Ivy. Bogini Śmierci nie wiedziała co ma robić. Odsunęła się nieznacznie. Jednak to nie zniechęciło nieznajomej. Ivy przywykła do tego, że ludzie od niej uciekają. A jednak ta mała postanowiła zaskoczyć ją jeszcze bardziej. Wślizgnęła się pod jej ramię i przytuliła do niej. Białowłosa zamarła. To było przyjemne uczucie, do którego nie przywykła. Owszem, często ją przytulałem. Ale jestem od niej wyższy. Tymczasem to nieznajoma jej dziewczynka była tą niższą. Nie wiedziała co ma robić. Dziewczynka, nie słysząc protestów, najwyżej sześcioletnia, usadowiła się na jej kolanach. Ivy objęła ją delikatnie. Postępowała zgodnie z tym, co mówiła jej intuicja. Uśmiechnęła się lekko. Ta sytuacja była miłą odmianą od zwykłej niechęci.
- Czy anioły są samotne – spytała patrząc mi w oczy.
- Zazwyczaj tak. Anioły nie powinny się z nikim wiązać. Każdego powinny traktować równo. Pomagać niewinnym i karać winowajców.
- A ty jesteś samotnym aniołem?
Ivy zarumieniła się lekko i zaczęła się tłumaczyć, lekko nerwowo. Patrzyłem na tę sytuację z uśmiechem, bardzo żałując, że mnie z nią nie było.
- Ale ja nie jestem aniołem – zaprzeczyła z uśmiechem.
Rzeczywiście. Z samej nazwy gatunku Ivy to wszystko wynikało. Bogini Śmierci. Taka postać powinna raczej negatywnie wyglądać. Tak zresztą jak jej aura. Ale Ivy była wyjątkowa. Wręcz jaśniała.
- Moja mama mówiła mi, że anioły są samotne, ale nie uwierzyłam jej. Bo przecież muszą opiekować się tyloma ludźmi – kontynuowała jakby w ogóle jej nie usłyszała.
- Twoja mama to najwyraźniej bardzo mądra osoba – stwierdziła Ivy łagodnie – ale powinnaś pamiętać, że anioł kryje się w każdym z nas. I to od na zależy, czy zdławimy go w sobie, czy pozwolimy mu żyć pełną piersią. Ty też jesteś takim małym aniołkiem.

Białowłosa zaczęła delikatnie gładzić dziewczynkę po włosach. Pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji, ale świetnie sobie radziła. Uśmiechałem się lekko obserwując ją. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak się teraz czuje. Pierwszy raz rozmawiała z kimś, kto nie patrzył na nią z nieufnością i wstrętem. Bo ilekroć próbowała rozmowy z ludźmi, to nikt nie zdołał przezwyciężyć się i zignorować faktu, że miała białe włosy w tak młodym wieku i zakrytą twarz, zupełnie niczym jakiś bandzior. A takim ludziom, osobom, które zakrywają to jak wyglądają, z natury się nie ufa. Tymczasem dziewczynka widziała w niej to co ja. Anioła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz